W Chinach czuję się jak w domu

Monika Richardson
opublikowano: 2013-12-04 00:00

MARTA FERENC: ALMA

KATEGORIA: FIRMY Z PRZYCHODEM ZE SPRZEDAŻY DO 50 MLN ZŁ

3 Jestem sinolożką, pracę zawodową rozpoczęłam, współpracując z chińskimi firmami jako tłumacz. Przez wiele lat jeździłam też z polskimi przedsiębiorstwami na targi do Chin. Pracowałam dla jednej z firm w Wólce Kosowskiej, po tym jak w 1996 r. hucznie otworzył to miejsce premier Waldemar Pawlak. Wtedy jeszcze działały tam jedynie firmy chińskie, nie wietnamskie, tak jak dzisiaj. Po kilku latach pracy razem ze wspólniczką, też sinolożką, wpadłyśmy na pomysł, żeby zrobić coś własnego. Znamy Chiny, bardzo lubimy tam jeździć, wiemy, jak rozmawiać z Chińczykami. Widziałyśmy, jak polscy przedsiębiorcy pracowali w Chinach, jak nie potrafili się tam poruszać, a mimo to robili gigantyczne interesy. Polskie firmy, z którymi pracowałyśmy, sprowadzały towary do supermarketów. My nie chciałyśmy tego robić. Długo się zastawiałyśmy nad profilem naszej działalności. Przypadek sprawił, że postanowiłyśmy sprowadzać do Polski gadżety reklamowe. Jesteśmy małą firmą, więc żeby się przebić, importowałyśmy rzeczy już obrandowane według pomysłu klienta, takie, których na rynku nie było. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Dzisiaj dostarczamy produkty do agencji reklamowych, dlatego nie mogę ujawnić wszystkich nazw ostatecznych klientów. Robimy i kreujemy gadżety z różnych materiałów, np.: drewniane miski do czipsów, silikonowe bransoletki, drewniane zabawki, biżuterię, artykuły papierowe, medyczne, gadżety dla zwierząt, tostery z logo, lampki na biurko. To produkty wielkonakładowe, gifty rozdawane przez firmy przy okazji zakupu jakiegoś produktu. Nigdy nie wiadomo, czym nas klient zaskoczy, jakie będą jego oczekiwania. Mamy mnóstwo katalogów, jeździmy do wielu miejsc w Chinach, bo musimy mieć zróżnicowane portfolio. Jako firma reagujemy szybko, jesteśmy elastyczni, to sprawia, że wygrywamy. Umiemy rozróżniać Chińczyków, wiemy, który producent pomoże nam w kreacji, zrobi konkretną rzecz dobrze i na czas. Nasze pełne zaangażowanie przekonuje klientów. Rozumiemy, co to znaczy np. gadżet premium na polskim rynku, a Chińczycy tego nie rozumieją. Nie obiecujemy gruszek na wierzbie. Teraz już polscy klienci nas pytają, czy damy radę, na kiedy możemy konkretne zlecenie zrealizować. Lubię pracować z agencjami reklamowymi, wspólnie kreować gadżet. Czuję, że jesteśmy po tej samej stronie, walczymy o tego samego klienta.

Nie mamy z koleżanką podziału obowiazków, każda robi to, co lubi i może. Moja wspólniczka nazywa się Aleksandra Pastusiak-Lepetow i od początku działalności firmy jesteśmy nierozłączne. Mogę tylko powiedzieć, że Ola woli pracować na przykład nad walizkami i zabawkami, ja wolę gadżety z gospodarstwa domowego. To, że ja jestem prezesem, a nie ona, rozstrzygnęłyśmy rzutem monety. Co ciekawe, na początku naszej działalności trudny okazał się dla nas polski rynek, którego nie znałyśmy. Jak przekonać korporacje, jak z nimi rozmawiać, jeśli jest się małą firmą — to było największe dla nas wyzwanie. Trzy lata temu duża firma wypadła z rynku, potem druga i my weszłyśmy szybko na ich miejsce. Od tamtej pory właściwie przestałyśmy się bać konkurencji. Nie mamy szklanego sufitu w Chinach, bo po warszawskiej sinologii mówimy po chińsku naprawdę dobrze. Często budzimy sensację: jedna wysoka, druga niska, obie białe, bywamy lokalną atrakcją. Chińczycy się śmieją, ale nie dokuczają nam, a ci, którzy z nami pracują, szanują nas za to, co wiemy, i za biznes, który im przynosimy.

 Chiny przeszły z feudalizmu do komunizmu, tam kobieta jest równouprawniona, to nie jest Korea ani Japonia. Poza tym Chińczycy często nie znają swojego własnego kraju, nie podróżują po nim, czasami to my lepiej znamy ich sytuację biznesową. W Polsce nie było dotąd okazji, by nas w jakikolwiek sposób dyskryminować. Trzeba było, w czasach, gdy ja studiowałam, zostać kelnerką w Victorii albo cinkciarzem, sinologia to była czysta abstrakcja. Wszystko stało na głowie i wszystko było możliwe. Właściwie poszłam na studia, żeby sprawdzić, czy to prawda, że chiński jest taki trudny i nie do nauczenia. Nie ukrywam też, że wyjazd do Chin był moim wielkim marzeniem i motywacją. Bardzo chciałam zobaczyć, jak tam jest. Przez parę lat zbierałam pieniądze na bilet, razem z całą rodziną. Udało mi się i mieszkałam w Chinach prawie 1,5 roku. Nasza firma to był nasz pomysł na życie. Mamy obydwie mężów i po dwie córki. Dzięki temu, że prowadzimy własny biznes, możemy też sobie pomagać. Ja mam dzięki temu czas na pójście do szkoły moich dziewczyn na wszystkie uroczystości. Idę tam chętnie i nie czuję, że coś tracę w firmie. Moje córki uczą się języka chińskiego, tylko że dzisiaj to już nie jest oryginalny pomysł. Jeszcze nie były w Chinach. Czekają. Ale na bale przebierańców same się przebierają za Chinki. Ja do dzisiaj właśnie w Chinach ładuję akumulatory, kocham je, czuję się tam jak w domu.

Alma

Firma z Piaseczna pod Warszawą importuje gadżety reklamowe bezpośrednio z Chin. Specjalizuje się w realizacji indywidualnych projektów spoza sztampowej oferty katalogowej.