Na zamówienie Napoleona na Wyspę Świętej Heleny dostarczano 30 butelek wina Grand Constance miesięcznie. Z oficjalnych zapisów wynika co prawda, że grono cesarza równie regularnie rozsmakowywało się w szampanie, a butelek clareta otwierano dziennie dziesięć, ale tak jak szampan jest z Szampanii, a claret z Bordeaux, Grand Constance przypływało statkiem z Południowej Afryki. Groot Constantia z RPA produkuje wina od 1685 r., więc trochę już minęło, zanim apetyt cesarza udzielił się chociaż części inwestorów.

Czarny PR
Do naszych czasów zachowało się prawdopodobnie około tuzina butelek ulubionego deserowego wina Napoleona, ale taka, której zawartość nie wyparowała, a etykieta dalej jest w miarę czytelna, sprzedana została ostatnio na internetowej aukcji za niewiele ponad 1,5 tys. EUR (6,6 tys. zł). Jednostkowy przypadek dotyczący wina, którym właściwie się nie obraca, teoretycznie nie mówi zbyt wiele o całym rynku afrykańskich trunków, ale stosunkowo niska cena leciwej pamiątki dobrze wpasowuje się w ogólny obraz poważnego niedoszacowania. Południowoafrykańskie etykietysłusznie kojarzą się z półkami supermarketów, bo takie wina przeważają w produkcji, ale — uciekając się do najprostszego porównania — spośród bordoskich châteaux też tylko ułamek oferuje inwestorom skrzynki, na których czasem mogą zarobić. Do lat 90. winiarzy z okolic Kapsztadu obowiązywały bardzo rygorystyczne reguły, które koncentrowały się głównie na kryterium ilościowym — tanie, niedopracowane wino nie miało więc jak zawalczyć o lepszą reputację, a jego eksportem i tak zachwiały nałożone w latach 80. ekonomiczne sankcje w ramach protestu przeciw apartheidowi.
Sektorowi win — który też był dyskryminowany — również pomógł Nelson Mandela, bo Rust en Vrede, na które wcześniej żaden kolekcjoner nie zwróciłby uwagi, serwowane były na kolacji w Oslo z okazji wręczenia mu Nagrody Nobla. Butelka najnowszego rocznika cabernet sauvignon Rust en Vrede to jednak wydatek nie 100 GBP, tylko około 100 zł.
Pinotage do słownika
Większość afrykańskich win trafia na zagraniczne rynki jeszcze w beczkach, a ich postrzeganie wiąże się głównie ze słabą walutą i niską ceną pracy. Wiązanie w głowie tamtejszej produkcji z dzikością plemion nie jest jednak do końca trafione, bo wina transportowane przez ocean śledzić można spokojnie w największych branżowych bazach, które podają zarówno noty krytyków, jak i zmiany cenowe. Postęp jakościowy południowoafrykańskich wyrobów — jaki znawcy zauważają od dekady — również jest mierzalny, i to nawet punktami tak rozpoznawalnych ekspertów jak Robert Parker czy Neal Martin. Chociaż tylko kilkanaście procent winnic ma więcej niż 20 lat, na czele plemienia staliby m.in. tacy wodzowie jak Klein Constantia z uprawą od kilkuset lat i Sadie Family z pierwszym rocznikiem Columelli z 2000 r. Wśród wysoko ocenianych win wymienia się też Meerlust Rubicon czy Kanonkop Pinotage, z czego sam pinotage warto zapamiętać od razu, bo to szczep charakterystyczny dla RPA. Chociaż bazy danych wyraźnie pokazują, że ceny poszczególnych roczników rzeczywiście z roku na rok rosną, z zestawień ekspertów jasno wynika, że w porównaniu z bordoskim jakościowym odpowiednikiem etykieta z Południowej Afryki sprowadza czasem cenę do jednej trzeciej stawki francuskiego château. Skoro może być taniej, inwestor też nie zaryzykuje tyle, co w Bordeaux, a jeśli już miałby nawet stracić, z pewnością ukoi go nastrojowe przemyślenie Jane Austen, która zapewniała w jednej z powieści, że Grand Constance ma właściwości leczące złamane serce.