Skarb Państwa pochopnie poręczył kredyty
Nikt nie połakomił się na majątek mieleckiego Laboratorium Frakcjonowania Osocza. Przed trzema dniami podczas licytacji nie było komu się odezwać. Zdaniem władz skarbowych, przy realizacji tej inwestycji doszło do wielkich nadużyć. Kredyt na budowę fabryki (32,7 mln USD) w 60 proc. poręczył Skarb Państwa...
Okolicznościom bacznie się przyglądają prokuratura i Centralne Biuro Śledcze. Tymczasem niezrażeni byli właściciele deklarują nieustannie: jesteśmy skłonni skończyć inwestycję, jeśliby nie zabrakło deficytowego dotychczas towaru — dobrej woli. Bo tej — skarżą się — nigdy nie uświadczyliśmy ze strony Ministerstwa Zdrowia i podległych mu Instytutu Hematologii i Transfuzjologii oraz Krajowego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Resort zdrowia dwa lata temu popierał budowę zakładu, produkującego leki z osocza... A teraz twierdzi, że właściwie to nie wie, czy Polska w ogóle potrzebuje takiej jednostki.
O Laboratorium Frakcjonowania Osocza zrobiło się głośno na początku 2002 r. Wtedy w prasie pojawiły się pierwsze pomruki o nieprawidłowościach w zarządzaniu tą spółką. Gazety ogniskowały się na tym, że dość ryzykowne przedsięwzięcie dostało w 1997 r. niemałe gwarancje Skarbu Państwa, przyznane przez rząd Włodzimierza Cimoszewicza. Kluczem sukcesu miały być tu rzekomo koneksje udziałowca LFO, Włodzimierza Wapińskiego, znajomego wielu polityków lewicy — m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, Marka Siwca i Wiesława Kaczmarka.
— Gdyby te znajomości miały taką moc sprawczą, jak sugerowały niektóre gazety, dawno powinniśmy frakcjonować w Mielcu osocze! A że nie mają wpływu na działalność LFO dowodzi między innymi nastawienie urzędników resortu zdrowia: ci robią wszystko, by zablokować inwestycję — mówi Włodzimierz Wapiński.
Hale w Mieleckiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej stoją puste. Laboratorium pochłonęło już niemal 33 mln USD (prawie 130 mln zł). Tyle że — choćby według Urzędu Kontroli Skarbowej, który kilka razy kontrolował LFO — w rzeczywistości nie wszystkie pieniądze wydatkowano zgodnie z prawem. Biegły sądowy cały majątek zakładu z Mielca wycenił jedynie na 17 mln zł! (ten szacunek zakwestionowali udziałowcy LFO, sprawa — w sądzie).
Dotarliśmy do protokołu z ostatniej kontroli UKS z końca 2002 r. Urzędnicy skarbowi dopatrzyli się tym razem jednej nieprawidłowości, ale poważnej. W latach 1997-99 mielecka firma wystawiła kilka faktur holenderskiej spółce Zan Holding (zapłata za dokumentację techniczną i prace inżynieryjne), związanej z prezesem LFO, Zygmuntem Niziołem. Kontrolerzy skarbowi uzyskali od holenderskich władz podatkowych informację, że spółka... nie istnieje od 21 lipca 1995 r. Nie mogła zatem wykonać usług, wartych prawie 7,9 mln zł.
— Do akt kontroli skarbowej dołączyliśmy dokument, potwierdzający, że Zan Holding składała deklaracje podatkowe w latach 1996-99 i rozliczyła się należycie z usług wykonanych na rzecz LFO. Wszystkie zarzuty są bezpodstawne, czego dowodem jest końcowy pozytywny wynik kontroli UKS z października roku 2002 — zapewnia z przekonaniem Zygmunt Nizioł, prezes LFO.
A jest co dementować.
— Mamy przekonanie, że pieniądze trafiały do firm zagranicznych, z których niektóre są najprawdopodobniej powiązane z panem Niziołem i innymi udziałowcami LFO. Tymczasem w wielu przypadkach nie ma śladów prac tych firm w inwestycjach laboratorium. Nie szczędzono też środków na wyjazdy zagraniczne i usługi doradczo-prawne. Duże kwoty fakturowano również jako zaliczki (według naszych informacji chodzi o ponad 13 mln zł — przyp. aut.), których nie rozliczono — wymienia Bogusława Marciniak z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
Prezes Nizioł gorąco zapewnia, że z wszystkich pieniędzy LFO może się rozliczyć, a urządzenia, na które spółka wpłaciła zaliczki, stoją w składach celnych za granicą. Czy tak jest, sprawdza i prokuratura, i Centralne Biuro Śledcze.
— Poprosiliśmy o pomoc prawną organa ścigania sześciu krajów: Szwecji, Austrii, Holandii, Wielkiej Brytanii, USA i Australii. Czekamy też na opinię biegłego w zakresie bankowości, badającego procedurę powołania spółki — mówi Bogusława Marciniak.
Wspólnicy (Zygmunt Nizioł — 49 proc., amerykańscy biznesmeni Robert Lewis i David Minotte — po 16,5 proc., Włodzimierz Wapiński — 8 proc. oraz Szwed Bjoern Hedberg — 1 proc.) LFO zapewniają, że ze spokojem czekają na efekty poszukiwań prokuratury. Ich zdaniem, za niepowodzenie projektu odpowiadają środowiska związane z Krajowym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa oraz Instytutem Hematologii i Transfuzjologii.
— Od początku centrum, i instytut — zainteresowane utrzymaniem status quo — rzucały nam kłody pod nogi. Ich szefowie decydują, gdzie ma być frakcjonowane pozyskiwane w Polsce osocze. Z takich decyzji czerpią zaś korzyści — jak zagraniczne wycieczki czy wystawne przyjęcia — mówi bez ogródek Włodzimierz Wapiński, udziałowiec LFO.
Docent Jan Sabliński z Krajowego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa obala te oskarżenia:
— Wspólnicy LFO za wszelką cenę szukają winowajcy wszędzie, tylko nie u siebie! Fakt, od początku pozostawaliśmy przeciwnikami tego pomysłu, ale rzucanie kłód pod nogi? Po prostu nie ma w ogóle potrzeby budowania zakładu frakcjonowania osocza w Polsce, gdy w całej Europie są wolne moce produkcyjne, dzięki którym bez trudu da się zapewnić dostawy produktów o wysokiej jakości i po lepszych cenach niż sugerowane przez LFO — objaśnia.
Z drugiej strony warto przypomnieć, że Rada Europy i WHO rekomendują samowystarczalność poszczególnych państw w produkcji preparatów z osocza.
Budowę LFO w Mielcu popierał od początku prof. Wiesław Jędrzejczak, kierownik Kliniki Hematologii i Onkologii w warszawskiej Akademii Medycznej. Większość hematologów przychyla się jednak do zdania doc. Sablińskiego.
W Ministerstwie Zdrowia przeplatają się różne opinie o tym, czy korzystniej (tańszy produkt) frakcjonować, jak dziś, osocze w Szwajcarii czy w LFO. Spojrzeliśmy w dokument z marca 2000 r.: sekretarz stanu Maciej Piróg pisze, że realizacja inwestycji w Mielcu pozwoli na „niebagatelną oszczędność środków publicznych wydatkowanych dotychczas za granicą”. W piśmie z tego samego ministerstwa do Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z lutego 2002 r. mowa zaś o oszczędnościach — ale wynikających z... braku współpracy z LFO. W symulacji kosztów wyczytaliśmy, że w przypadku umowy z LFO ze 100 tys. l polskiego osocza (tyle przerabiamy rocznie) resort zdrowia zyskałby produkty warte 113,1 mln zł. Aż o 17,7 mln zł mniej niż według umowy ze szwajcarskim CSL-ZLB!
— Te wyliczenia są nierzetelne! Widać tu niższe wydajności z litra osocza niż wynikające z naszej umowy z resortem zdrowia. No i CSL-ZLB dostarcza tylko trzy z czterech końcowych produktów frakcjonowania osocza — a w symulacji nie ma o tym mowy. Gdyby usunąć wszystkie nieprawidłowości, okazałoby się, że to właśnie wartość naszych produktów byłaby znacznie wyższa! — irytuje się prezes LFO, Zygmunt Nizioł.
Wyliczenia — co przyznaje Ministerstwo Zdrowia — oparte były na symulacji przygotowanej przez Krajowe Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.
Udziałowcy LFO zaznaczają również, że w pierwotnej umowie z ministerstwem zgodzili się sprzedawać swoje wyroby o około 10 proc. taniej niż produkty zagranicznej konkurencji.
— Wyrazów niechęci ze strony MZ było więcej. Choćby... Kiedy ubiegaliśmy się w Ministerstwie Gospodarki o przedłużenie pozwolenia na działalność w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Mielcu, resort ten zapytał Ministerstwo Zdrowia o opinię o nas. Minister Kralkowska odpowiedziała m.in., że minister zdrowia nie dostał zgody prezesa Urzędu Zamówień Publicznych na podpisanie z nami umowy w trybie zamówienia z wolnej ręki... I rzeczywiście — z tym, że dwa miesiące po pierwotnym rozstrzygnięciu prezes UZP uchylił swą decyzję i wyraził zgodę. O tym jednak minister już nie wspomniała... — żali się jeszcze prezes Nizioł.
Sprawdziliśmy. Faktycznie, prezes UZP 18 lipca 2000 r. odmówił zgody, ale 28 września tego samego roku zmienił decyzję.
Nadal kolosalne emocje budzą gwarancje rządowe dla LFO, obejmujące 60 proc. kredytu, udzielonego przez konsorcjum, zorganizowane przez Kredyt Bank. Według naszych informacji, gwarancjami tymi objętych jest około 15 mln USD. Zgodnie z umową między Radą Ministrów a Kredyt Bankiem zobowiązania Skarbu Państwa za LFO wygasają 30 kwietnia 2003 r. Klauzula subsydiarności w umowie poręczenia oznacza, że Kredyt Bank może skorzystać z gwarancji Skarbu Państwa dopiero po wykorzystaniu wszystkich innych zabezpieczeń kredytu (hipoteki na nieruchomościach, zastawu na środkach trwałych czy na udziałach w spółce). Bliżej teraz do tego, gdyż wtorkowa licytacja majątku zakończyła się kompletnym fiaskiem.
— Nikt się nie zgłosił... Do tej pory udało się jedynie zabezpieczyć niewielkie środki na koncie spółki — mówi Lesław Lichaczewski, komornik sądowy rewiru V Sądu Rejonowego w Rzeszowie.
Czy po nieudanej licytacji Kredyt Bank może już wystąpić do rządu o wypłatę poręczenia?
— W świetle umowy poręczenia minister finansów zobowiązany jest wykonać swe świadczenie w sytuacji, gdy spełnione są przesłanki warunkujące dokonanie wypłaty, określone w tej umowie — z mętnej wypowiedzi Jarosława Skowrońskiego, rzecznika Ministerstwa Finansów, wynika, że na dwoje babka wróżyła.
Rozgrywkę dodatkowo gmatwa fakt, że Kredyt Bank cały czas nie dysponuje wszystkimi udziałami w spółce LFO. Bank co prawda — po wypowiedzeniu umowy kredytowej — zajął udziały dotychczasowych właścicieli, ale prawnicy LFO, wykorzystując, że zastaw rejestrowy nie objął nowo tworzonych udziałów, podwyższyli kapitał zakładowy spółki ze 100 do 400 tys. zł. I tak prywatni właściciele utrzymali kontrolę nad firmą, mając 75 proc. udziałów LFO. Kredyt Bank nie uznał tego fortelu i złożył w tej sprawie w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
Władze LFO z uporem zapewniają, że nieustannie możliwe jest dokończenie budowy fabryki w Mielcu.
— Jeśli resort zdrowia i Kredyt Bank zechcą z nami współpracować, to wspólnicy natychmiast wniosą do naszej firmy kolejne 3 mln USD, a niemiecka firma inżynieryjna Glatt udzieli dodatkowej pożyczki wysokości 4 mln EUR. Kopie potwierdzające nasze zamierzenia przekazaliśmy do banku — twierdzi prezes Nizioł.
O przełom będzie jednak trudno. Zasięgnęliśmy języka w Kredyt Banku, przewodniczącemu konsorcjum kredytowemu. Bank ten nie prowadzi ze stroną rządową żadnych rozmów dotyczących LFO.
Ministerstwo Zdrowia zaś nie wie dziś nawet, czy zakład frakcjonujący osocze w ogóle w Polsce jest potrzebny.
— Zapotrzebowanie na poszczególne składniki osocza — wskutek nowych technologii — zmienia się i obecnie nie były podjęte analizy, które pozwoliłyby na jednoznaczną odpowiedź, czy produkcję powinno się podjąć w kraju — mówi enigmatycznie Paweł Trzciński, p.o. dyrektora Biura Prasy i Promocji w Ministerstwie Zdrowia.
Strategia „wiem, że nic nie wiem” jest może z punktu widzenia logiki i filozofii nadzwyczaj atrakcyjna. Ale nie przystoi ministerialnym urzędnikom, którzy decydują — pośrednio i bezpośrednio — o angażowaniu społecznych pieniędzy w prywatne, kontrowersyjne inwestycje.