Jeśli chodzi o stosowanie TQM, to raczej Amerykanie przechytrzyli Japończyków.
Mało kto dziś pamięta, że na początku lat 50. wszystko co japońskie — poza jedwabiem i porcelaną — uznawane było za tandetę. Kto jednak przegrał wojnę z Ameryką, może liczyć w przyszłości na prosperity. W ramach pomocy, pod koniec lat 40., zawitał do Tokio amerykański specjalista od zarządzania Edwards Deming, człowiek, dzięki któremu USA były w stanie tak szybko rozwinąć przemysł okrętowy i optyczny, by wziąć udział w II wojnie światowej w Europie. Na wykładzie dla japońskich szefów największych firm powiedział — przyjechałem tu uczyć was zarządzania, ale nie takiego, jakie stosują dziś firmy amerykańskie. Ja was nauczę skutecznego zarządzania.
Na uznanie ze strony Amerykanów i Europejczyków czekał Deming aż do lat 80., do czasu, gdy produkty japońskie zdominowały rynki całego świata. Przez następne 20 lat Amerykanie nadrobili straty — m.in. przez wprowadzanie i dalsze rozwijanie TQM — w wielu dziedzinach znów stali się najlepsi.
Od kilku lat japońska gospodarka ma trudności. Stąd opinie, że japońskie TQM zawiodło. Nic bardziej mylnego. Przyczyny niepowodzeń mają podłoże polityczne. Przejęcie rządów przez socjalistów. Ogromne podatki i nadmierny interwencjonizm państwowy załamały jedną z najmocniejszych gospodarek świata.
Zamiast rozważań kto kogo przechytrzył, należałoby raczej zapytać, jaką rolę odgrywały Japonia i USA w tworzeniu światowego TQM. Moim zdaniem, palma pierwszeństwa należy do Amerykanów, później pałeczkę przejęła Japonia (lata 1950-80), a teraz znów szala przechyla się na stronę amerykańską.
Autor jest prezesem firmy A. Blikle