Z armii na fotel prezesa

Ewa Bednarz
opublikowano: 2018-03-29 22:00
zaktualizowano: 2018-03-30 12:44

Wojsko uczy wszystkiego, co jest niezbędne w biznesie — zarządzania dużą grupą, stawiania sobie celów i ich realizacji oraz odporności na stres — mówi Yoram Reshef, kiedyś oficer lotnictwa, dzisiaj biznesmen.

W izraelskim wojsku spędził 22 lata, brał udział w trzech wojnach. Do Polski przyjechał 20 lat temu na rok, ale został na dłużej, choć podjął pracę w branży, na której się nie znał, i słabo mówił po polsku. Wybudował osiedle mieszkaniowe, Galerię Mokotów i zarządza galerią handlową Blue City. W pracy nie wprowadza wojskowego drylu. Woli zaufanie i przyjaźń. Zresztą trudno go dziś kojarzyć z mundurem — ciepły, uśmiechnięty, dowcipny, z głową pełną pomysłów i planów.

Reguła. W Izraelu każdy idzie do wojska. W Polsce może to dziwić, ale w Izraelu właśnie z wojska wychodzą najlepsi biznesmeni i najdoskonalsi politycy — twierdzi Yoram Reshef, dyrektor generalny Blue City.
FOT. M AREK WIŚNIEWSKI

Mieszkanie dla przyszłej żony

Po przyjeździe do Polski Yoram Reshef długo budził wesołość swoimi przejęzyczeniami. Raz zachwycił się pięknymi lucyferami, myśląc o luksferach, kiedy indziej oznajmił, że ma Pawiak w domu, a miał na myśli pawlacz. Pewnej kobiecie powiedział zaś, że jest piękną kobyłą. Miał na myśli grację klaczy, ale nie znał tego słowa. Pani się nie obraziła i nawet była skłonna do mariażu. Pierwszym zadaniem Yorama Reshefa w Polsce była budowa zamkniętego osiedla z basenem w Józefosławiu. Z rozpoczęciem pracy było jednak tak samo zabawnie jak z polszczyzną.

— O budowie nie wiedziałem kompletnie nic. Kiedy mnie zapytali, co umiesz, odpowiedziałem: zarządzać ludźmi. A jednak osiedle zbudowałem — wspomina. Do dziś przyjaźni się z osobami, którym sprzedawał mieszkania, i wciąż śmieje się ze swojej rozmowy kwalifikacyjnej w izraelskiej Shikun & Binui Group, która jest udziałowcem Asbudu — inwestora osiedla Przy lesie w Józefosławiu.

— Przede mną w gabinecie siedział 40 minut jakiś inżynier. Ja byłem zaledwie siedem minut, przyznałem się, że z budownictwem łączy mnie tylko własne mieszkanie, ale na pytanie, co umiem, odpowiedziałem: być liderem. Nie sądziłem, że zostanę zatrudniony, cieszyłem się tylko, że nie zmarnowałem dużo czasu. Następnego dnia odebrałem jednak telefon z informacją, że czekają na mnie — opowiada o początkach swojej biznesowej kariery. Praca w Józefosławiu zaowocowała nie tylko przyjaźniami. Yoram Reshef sprzedał mieszkanie swojej obecnej żonie i jej ówczesnemu mężowi, choć zaklina się, że nie rozwiodła się przez niego. Szybko też dostał następną propozycję zawodową — równie niespodziewaną. Nowe osiedle odwiedził prezes Globe Trade Centre, znajomy Yorama jeszcze z Izraela, bo nie wierzył, że to właśnie on je zbudował. Popatrzył, pokręcił z niedowierzaniem głową i zaproponował mu budowę Galerii Mokotów.

— Znowu przyznałem, że o centrach handlowych wiem tyle samo, co wcześniej wiedziałem o budownictwie, ale mimo to obdarzył mnie zaufaniem — śmieje się obecny szef Blue City.

Król nie musi mieć korony

Trochę jednak kokietuje, bo nadzwyczaj dobrze zna swoje mocne strony. Poznał je w armii.

— W Izraelu każdy idzie do wojska. W Polsce może to dziwić, ale w Izraelu właśnie z wojska wychodzą najlepsi biznesmeni i najdoskonalsi politycy. Lotnictwo miało dla mnie też tę zaletę, że na emeryturę przechodziło się wcześnie, po skończeniu 40 lat. To młody wiek, a jednocześnie duże doświadczenie — podkreśla biznesmen. Do wojska poszedł po ukończeniu 18 lat. Skończył tam studia i kurs oficerski. Nauczył się dowodzenia dużą grupą, unikania stresów, wytyczania sobie celów i dążenia do nich. A to wszystko — jak podkreśla — jest bardzo potrzebne w biznesie.

— Najważniejsze jednak jest zrozumienie, że za każdym sukcesem człowieka stoi wielu innych ludzi. Nawet tu, w centrach handlowych żyjemy dzięki najemcom, a nie odwrotnie. Geniuszem można być tylko w branży high-tech, bo tam można samemu zrealizować pomysł — tłumaczy. Lubi ludzi i dobiera takich, którzy znają swoją pracę lepiej niż on, może więc im w pełni ufać. Nie chce też, żeby go tytułowali, mówili panie prezesie, dyrektorze czy jakkolwiek, woli być z każdym po imieniu. Śmieje się, że już w dzieciństwie matka nauczyła go, że król nie musi nosić korony. Twierdzi też, że wojsku nigdy nie mówił, iż podwładny ma coś wykonać, bo to rozkaz.

— Nie musiałem tego mówić, ale wiedziałem, że jak ktoś by nie zrozumiał, że mogę wydać rozkaz, to by oznaczało, że to ja mam problem — uważa. Ma też inne przekonania. Na przykład, że wszystko w życiu jest tymczasowe, zwłaszcza praca. Raz może być, raz nie.

— Nikomu nie może uderzać do głowy woda sodowa, bo to tylko rodzi problem ze znalezieniem kolejnego zatrudnienia. Ludzie takie rzeczy pamiętają, zwłaszcza w małym środowisku — podkreśla.

Jest dumny, że pracowali u niego ludzie, którzy dzisiaj odnoszą sukcesy i zarządzają innymi centrami handlowymi. I uważa, że każdemu trzeba dać szansę.

— Zatrudniłem kiedyś młodą kobietę. Nie mogła znaleźć pracy, bo nie miała doświadczenia. Wiele lat później bardzo się wzruszyłem, kiedy usłyszałem jej przemówienie na spotkaniu branżowym — była dyrektorem. W Izraelu mówi się: Nikt nie pojedzie za granicę drugi raz, jeżeli nie pojechał pierwszy. Tak samo jest z pracą — tłumaczy menedżer.

Od piekarni po plac budowy

Budownictwo nie jest pierwszym doświadczeniem Yorama Reshefa w biznesie. Zaczynał w Izraelu jako dyrektor generalny trzech firm, które należały do wielkich sieci supermarketów żywnościowych. Jedna piekła pieczywo, druga produkowała sałatki, a trzecia specjalizowała się w mięsie.

— Też się na tym nie znałem, ale w końcu to zwykłe zarządzanie: były fabryki, budżety, budowa, przebudowa, dostawy. Normalna organizacja. Nie ma co robić ze stanowisk dyrektorskich wielkich prezydentur. Czy obecny premier był świetnym bankowcem? Miał dobrych ludzi i szczęście, bo to był doskonały okres. Wtedy przecież wszystkie banki prężnie się rozwijały. Szczęście jest bardzo ważne w biznesie. Amerykanie mówią: Nie jest ważne, co robisz, ważne, z kim jesz obiad. Czy to nie jest prawda? — pyta retorycznie.

A on szczęście ma. Takie było jego dzieciństwo, odnosił sukcesy, ma piątkę udanych dzieci i zaplanowane życie. Urodził się we Wrocławiu, wyjechał do Izraela, gdy miał 14 lat. Od tego czasu nie chciał mówić po polsku.

— To były czasy, w których w Izraelu wstyd było mówić w obcym języku. Nie rozmawiałem więc po polsku nawet z mamą, choć dla niej polska kultura była najważniejsza do końca życia — wspomina Yoram Reshef.

Fajni ludzie, kiepscy menedżerowie

Los jest jednak przewrotny i historia zatoczyła koło. Dzisiaj jego dom znowu jest w Polsce. Tu ma rodzinę, pracę, płaci podatki. Ale na początku nie było łatwo.

— Przy budowie Galerii Mokotów ciężko pracowaliśmy od 6 do 23. Chodziłem po budowie w kaloszach, które mam do dzisiaj. Zbudowaliśmy galerię w ciągu dwóch lat i dwóch miesięcy. To był cud dzięki ludziom, którzy chcieli pracować — opowiada. Początki w Blue City też wymagały poświęceń.

— Kiedy tu przyszedłem, byłem przerażony. Stał pusty szkielet i woda do kolan, zaczął się też czarny PR. Historie o Turkach — poprzednich właścicielach — były jednak przesadzone, bo to byli fajni ludzie, tylko kiepscy menedżerowie. Chcieli skopiować pewne rozwiązania zza zagranicy, a to się nie sprawdza — przekonuje menedżer. Jako przykład przytacza nieudany biznes pewnego Amerykanina, który przywiózł do Polski stroje zza oceanu, ale nie wziął pod uwagę, że Polki noszą inne rozmiary. O powodzeniu biznesu przesądzają — zdaniem Yorama Reshefa — perspektywiczne myślenie, wyraźny cel i nieustanne do niego dążenie.

— Nasz główny udziałowiec Amnon Shiboleth już 15 lat temu przewidział, że kiedyś same sklepy nie wystarczą. I tak się stało. Handel internetowy częściowo zabija sklepy stacjonarne. Pani z Mokotowa nie przyjedzie po buty Gino Rossi na Ochotę, ale gdy będzie tu miała rozrywkę, wybierze się z dzieckiem i przy okazji zakupy zrobi — zauważa prezes.

W Blue City są więc m.in. Egurrola Dance Studio dla dzieci, minigolf, szkółka piłki nożnej. Rocznie odbywa się tu ponad 1000 imprez urodzinowych dla najmłodszych.

— Na wyższych piętrach sklepy nie miałyby racji bytu, a szkoła tańca, szkoła piłki nożnej czy inne rozrywki uzupełniają ofertę. Organizujemy wystawy, imprezy dla dzieci, a ich mamy mogą przy okazji pójść do fryzjera, zrobić zakupy. Brakowało nam kina, ale lada moment będzie — cieszy się szef Blue City.

— Jestem tu jak burmistrz: z rana sprzątam, a po południu zbieram podatki — sumuje Yoram Reshef. &