Z założenia wchodzimy na trudne rynki

Katarzyna Kozińska
opublikowano: 2001-11-12 00:00

W tegorocznej edycji Bałtyckiego Forum Gospodar-czego nagroda promocyjna Nawigator, ufundowana przez TAI i „Puls Biznesu”, przyznana została firmie IKEA.

„Puls Biznesu”: Nagroda Nawigator jest przyznawana za „wyznaczanie kierunków...” Czy czuje Pan, że Ikea wyznaczyła jakieś nowe kierunki w ciągu 11 lat swojego działania w Polsce?

Jan Musiolik: Rozbudziliśmy zainteresowanie ludzi tym, co otacza ich na co dzień, wiedzą o wyposażaniu domu. I nie tyle chodzi tu o nasze wyroby, ile raczej o generalne zwrócenie uwagi na cały ten sektor. Kiedy otwieraliśmy pierwsze sklepy w Polsce w 1990 roku, na rynku prasowym istniały najwyżej dwa tytuły traktujące o wyposażeniu wnętrz. Dzisiaj, kiedy zaglądam do jednego z wielu takich tytułów, widzę że Ikea stanowi istotną część ich zawartości i propozycji. A to znaczy, że udało nam się zaszczepić pewne wzorce.

Wzorce stylu życia?

J.M.: Nie tylko. Zrobiliśmy także coś, co ma oddźwięk u inwestorów. Po 11 latach współpracy Polska jest naszym największym producentem ze wszystkich krajów nadbałtyckich. Wyprzedza ją tylko rodzimy rynek szwedzki. Jednak niełatwo zachęcić polskiego przedsiębiorcę do inwestowania w Szwecji. W drugą stronę jest podobnie. Dla większych polskich wytwórców rynek szwedzki jest może zbyt mały, ale liczę, że kontaktami ze Szwecją będą zainteresowane mniejsze firmy. Dzięki współpracy z Ikea niektórzy dostawcy nawiązali kontakty z innymi sieciami handlowymi w Szwecji.

W Polsce działa wiele firm szwedzkich, ale żadna z nich nie jest bezpośrednim konkurentem Ikea. A przecież sam Pan powiedział, że takich sieci jest w Szwecji więcej. Dlaczego nie interesuje ich rynek polski?

J.M.: Te sieci nie konkurują z nami na rynkach międzynarodowych. Ich strategia opiera się na działalności krajowej. Na świecie liczymy się z firmami niemieckimi, fińskimi i francuskimi — one, tak jak my, inwestują w skali międzynarodowej. Działają tu jednak szwedzkie firmy meblowe.

Czy polski rynek jest dla Szwedów trudniejszy do prowadzenia inwestycji niż szwedzki dla Polaków?

J.M.: Nie wydaje mi się, żeby tak był odbierany. Szwedzcy inwestorzy mają po prostu konserwatywne podejście do biznesu — długo obserwują rynek zanim zainwestują na nim pieniądze. Przy podejmowaniu decyzji ważną rolę odgrywają też warunki proponowane przez rząd danego kraju — prawo, podatki, zabezpieczenia dla inwestorów itp. Jednak szwedzkie inwestycje zajmują 7 miejsce pod wzgledem kapitałowym w Polsce. Ze wszystkich krajów tej części Europy, w Polsce działa najwiecej naszych firm, czyli jest lepiej niż się wydaje.

Ale wchodząc do Polski spodziewaliście się szybszego zwrotu inwestycji.

J.M.: W Polsce jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Od 11 lat zainwestowaliśmy 300 mln USD i na razie nie mamy jeszcze zysków. Wiedzieliśmy co prawda, że czeka nas kilka trudnych lat, ale liczyliśmy, że inwestycja zacznie się zwracać szybciej. Filozofia założyciela sieci Ikea zakłada jednak wchodzenie na trudne rynki. Kiedy rozpoczynaliśmy działalność handlową w Polsce istniała tu tylko jedna sieć — Macro. To był zupełnie inny rynek. Ostatnio weszliśmy do Moskwy — ten rynek bardzo przypomina warunki panujące w Polsce 10 lat temu. Na razie w Rosji przewidujemy otwarcie dwóch sklepów. W Polsce mamy ich już siedem i planujemy uruchomienie następnych. W zestawieniu wyników sprzedaży sieci Ikea Polska nadal jest jednak na bardzo dalekiej pozycji. Stąd pochodzi zaledwie 1,5 proc. całych obrotów grupy. Największa sprzedaż jest w Niemczech, USA, Wlk. Brytanii, Francji i Szwecji.

Jakie jest zatem miejsce Polski we współpracy z siecią Ikea?

J.M.: Polska jest trzecim najważniejszym dostawcą mebli do sieci Ikea. Wartość całego eksportu dla naszej sieci sięga 2 mld zł, z tego 80 proc. stanowi sprzedaż mebli. Importujemy ich natomiast bardzo niewiele. Jesteśmy więc jednym większych kontrahentów, którzy pomagają ministerstwu finansów i handlu w łataniu deficytu budżetowego. Sprawdzamy możliwości, chęci, jakość wyrobów i przede wszystkim ofertę cenową każdego potencjalnego producenta. Wspólnie robimy kalkulację. Nie sztuką jest zrobić stół za 20 tys. zł. Sztuką jest mieć taki sam mebel za trzy razy niższą cenę i jeszcze na tym zarobić. Jesteśmy nawet gotowi finansować doposażenie zakładu produkcyjnego. Mamy w Polsce 120 dostawców i 16 własnych zakładów produkcyjnych.

Jaki jest klucz wyboru kraju, z którego pochodzą dane wyroby. Dlaczego w Polsce robi się meble, a nie na przykład kubki?

J.M.: Żeby produkt był dobry jakościowo i cenowo szukamy producentów tradycyjnie wytwarzających konkretne wyroby. Na przykład Rumunia słynie z ceramiki i dlatego m. in. tam zamawiamy kubki. Pojawiają się także nowe możliwości — mamy dostawców w Chinach i innych krajach azjatyckich, ale tu trzeba dokładnie kalkulować koszty. Ze względu na odległość transport jest dużo droższy, a my nie możemy przekroczyć pewnego pułapu ceny w detalu. To jest szansa dla polskich producentów. Polska ma dobre centralne położenie, zaplecze do produkcji mebli, szkła, tekstyliów, wyrobów z plastiku. Szukamy też nowych pomysłów. W Kamiennej Górze prowadzimy ekologiczną uprawę lnu. W Łodzi wykorzystujemy do produkcji mebli osikę, w Warszawie zamawiamy świeczniki robione z bezpieczników elektrycznych — eksperymentujemy z materiałami, których nikt inny nie używa.

14 proc. całych zakupów nadal realizujemy w Szwecji. W stosunku do innych krajów tam nadal Ikea produkuje najwięcej. Chiny weszły ostatnio na drugie miejsce (13 proc.), a Polska spadła na trzecią pozycję (8 proc.). Cały czas szukamy konkurencyjnych rynków. Nie stać nas na zwiększanie zakupów u dostawców niekonkurencyjnych cenowo.