W ostatnich dniach pojawiły się dwie bardzo ciekawe analizy ekonomistów Europejskiego Banku Centralnego. Pierwsza zatytułowana „Investing in Europe’s green future” przedstawia nakłady inwestycyjne unijnej gospodarki konieczne, aby sprostać celom klimatycznym. Druga nosi tytuł „The Effects of the Emisson Trading System on European investment in the short run” i mówi o wpływie unijnego systemu handlu emisjami na krajowe i bezpośrednie zagraniczne inwestycje europejskich firm. Z dokumentów można wysnuć następujący wniosek: Europa musi mocno podnieść inwestycje w warunkach, gdy instrumenty polityki klimatycznej do tego zniechęcają. Innymi słowy, ścieżka transformacji energetycznej jest zbyt restrykcyjna, a to hamuje inwestycje sektora prywatnego i paradoksalnie spowalnia transformację.
Przyjrzyjmy się liczbom, które znalazły się w analizach. Pierwsza z nich wskazuje, że inwestycje w transformację klimatyczną muszą się podwoić, bo w innym przypadku Unia Europejska nie sprosta celom redukcji emisji CO2 do 2030 r. UE potrzebuje dodatkowych inwestycji rzędu 477 mld euro rocznie (3,7 proc. PKB), czyli muszą one w zasadzie z „dnia na dzień” wzrosnąć z ok. 5,5 proc. do ok. 9 proc. PKB. Bez tych nakładów transformacja energetyczna się opóźni. W drugim opracowaniu ekonomiści szacują, że unijny system handlu emisjami negatywnie wpływa na inwestycje krajowe oraz bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ). Szok związany z cenami uprawnień, który zwiększa koszty energii o 1 proc. prowadzi do spadku nakładów brutto na środki trwałe o 0,5 proc. po roku i o 1 proc. po dwóch latach oraz obniża BIZ o ok. 6 proc. po dwóch latach. Efekty te są oczywiście zróżnicowane na poziomie sektorów, a największe spadki dotyczą branż najbardziej emisyjnych, takich jak budownictwo, transport i przemysł.
Zatem, podstawowy instrument polityki klimatycznej bazujący na mechanizmie zachęt rynkowych de facto ogranicza skłonność najbardziej emisyjnych przedsiębiorstw do inwestowania w zieloną energię. Barier jest oczywiście więcej – brak unii rynków kapitałowych, brak kapitału wysokiego ryzyka, brak technologii i infrastruktury, wysokie stopy procentowe, niepewność regulacyjna, opóźnienia w wykorzystywaniu środków z unijnego funduszu Next Generation EU, a wreszcie – opór społeczny przed zbyt szybkimi zmianami.
Dekarbonizacja jest potrzebna, ale słychać coraz więcej głosów, że ścieżka jej wdrażania powinna zostać złagodzona, bo gospodarka UE technologicznie, infrastrukturalnie i finansowo nie jest gotowa na tak szybką transformację. Do podobnych wniosków doszli autorzy raportu dotyczącego branży transportowej pt. „Transport drogowy w Polsce 2024/2025” przygotowanego przez centrum analiz Spotdata należące do Pulsu Biznesu, razem ze związkiem Transport i Logistyka Polska. Czytamy w nim, że „transformacja w kierunku pojazdów zeroemisyjnych narzucona przez UE niesie ze sobą poważne wyzwania finansowe i organizacyjne. Nie jest pewne, czy branża będzie w stanie im sprostać, a także czy Unia Europejska odpowiednio ocenia alternatywy. Transformacja energetyczna jest niezbędna, jednak trzy kluczowe obszary wymagają pogłębionej analizy i potencjalnej rewizji podejścia: wysoki koszt inwestycji kapitałowych w nową flotę, brak odpowiedniej infrastruktury ładowania i pomijanie alternatywnych ścieżek redukcji emisji”.
Trudno być optymistą, bo UE musiałaby przejść rewolucję, jeżeli miałaby zrealizować obecne cele klimatyczne. Coraz więcej wskazuje, że prędzej czy później będą musiały one ulec rewizji.
