Zmiana ustroju bez zmiany konstytucji

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-08-25 20:00

Inaugurując prezydenturę Karol Nawrocki zapowiedział, że podczas swojej pierwszej kadencji (od chwili złożenia przysięgi oczywiście już marzy o drugiej) chciałby doprowadzić do uchwalenia i wejścia w życie w 2030 r. nowej Konstytucji RP.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zakłada, że w wyborach parlamentarnych jesienią 2027 r. jego szeroko rozumiana opcja osiągnie większość wymaganą w obowiązującej Konstytucji RP z 1997 r. W Senacie wydaje się to całkiem realne, wystarcza większość bezwzględna, czyli co najmniej 51 mandatów z całkowitej liczby 100. Natomiast w Sejmie zarówno historia polityczna III RP, jak też bieżące sondaże wykluczają, aby w wyborach wyłoniła się – w którąkolwiek stronę – zwarta większość aż 307 posłów spośród 460. Przypomniałem progi konieczne dla zmiany obecnej Konstytucji RP, uchwalenie ewentualnej całkiem nowej… w ogóle nie jest w niej przewidziane. Jedynym uczciwym zapełnieniem tej luki byłoby arytmetyczne zastosowanie ustalonego jeszcze w czasach rzymskich kanonu „analogia legis”. Chociaż wcale nie jest wykluczone, że Karol Nawrocki będzie kombinował przeforsowanie ponad głowami parlamentu swojej wyimaginowanej Konstytucji RP ścieżką referendalną, do czego konieczne będzie przechwycenie w 2027 r. przynajmniej Senatu – według wersji obecnej konstytucji ta izba zatwierdza referendalny wniosek prezydenta.

Konstytucja 2030 to na razie miraż, zatem Karol Nawrocki od pierwszych dni twardo wykorzystuje przepisy tej z roku 1997. Artykuł 122 interpretuje w taki sposób, że trzy możliwe warianty postąpienia przez prezydenta z przedłożoną ustawą – podpisanie, prewencyjne skierowanie bez podpisu do Trybunału Konstytucyjnego oraz zwrócenie bez podpisu do Sejmu w celu ponownego uchwalenia większością trzech piątych głosów, czyli tzw. zawetowanie – traktuje jako równorzędne. Formalnie ma rację, ale praktyka polityczna III Rzeczypospolitej ukształtowała miażdżącą przewagę ustaw podpisywanych. W epokach, gdy prezydent i większość rządowa byli z tego samego pnia politycznego, wetowanie czy odsyłanie do TK z definicji należało do absolutnych wyjątków. Ale również w czasach trudnych kohabitacji zdecydowaną większość ustaw prezydenci podpisywali. Najlepszym przykładem był ostatni okres relacji rządu Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudy – reprezentant PiS zablokował tzw. konsorcjum 15 października kilka ważnych ustaw z obszaru walki o praworządność, ale inne, w szczególności gospodarcze, hurtowo podpisywał. Wetowaniem czy odsyłaniem prewencyjnym do TK – efekt prawny był identyczny – uderzał w czułe punkty programu większości rządowej, ale na codziennym życiu społeczeństwa się to nie odbijało.

Karol Nawrocki na razie ogłosił decyzje podpisowe w dwóch pakietach. W ogłoszonym 21 sierpnia postąpił mniej więcej w stylu Andrzeja Dudy, bilans podpisowy wyszedł 21:1. Jedyna ustawa zawetowana to wiatrakowa, do której rząd sprytnie wszczepił przedłużenie zamrożenia cen energii, licząc że taki chwyt przejdzie. Drugi pakiet podpisowy ogłoszony 25 sierpnia przyniósł już wynik 5:3, na łaskę prezydenta nie zasłużyła nowelizacja Kodeksu karnego skarbowego i ordynacji podatkowej, deregulacja niektórych ustaw energetycznych oraz przedłużenie funkcjonowania ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy. Przyczyny każdego weta to temat na osobny tekst, generalnie wszystkie mają wspólne korzenie. Karol Nawrocki przedłuża swoją kampanię wyborczą, a poza tym odrzuca ukształtowaną od początku III RP ustrojową zasadę, że prezydent odnosi się do końcowego produktu legislacyjnego, który otrzymuje na biurko podpisowe. Zapowiedział aktywne wchodzenie w procedurę legislacyjną już w parlamencie, a także aktywizację własnych inicjatyw ustawodawczych zastępujących rządowe. W taki oto sposób bez tykania uznanej za krępującą jego ambicje Konstytucji RP w praktyce zamierza realizować plan zapisany w tytule.