Zmiany minimalnie ułatwiły życie firmom

Jarosław Chałas
opublikowano: 2005-06-28 00:00

Na gruncie prawa podatkowego najwyraźniej widać, jak często ustawodawcy nie udaje się nadążyć za realiami gospodarczymi.

Czy kolejne rządy wspierały biznes, czy za słowami uwalniania gospodarki szły czyny, czy zmiany prawne i podatkowe służyły inwestycjom? Konkluzje po analizie głównych zmian, jakie zaszły w ciągu dziesięciu lat, niestety nie nastrajają optymistycznie.

Najpierw podatki

Z badań wśród przedsiębiorców wynika, że zbyt wysokie obciążenia fiskalne (różnego rodzaju składki, opłaty i inne parapodatki) oraz niejasne i skomplikowane regulacje podatkowe należą do największych bolączek firm.

Jako pierwszy przykład można wskazać ordynację podatkową, która miała być rodzajem konstytucji podatkowej, trwale ustalającej prawa i obowiązki podatników i organów podatkowych. Tak się nie stało. Ustawa ta nie uregulowała tych kwestii w sposób klarowny. Poszła w kierunku przepisów szczegółowych, które i tak mogłyby być rozwiązane w procesie stosowania oraz wykładni prawa. W praktyce ordynacja ogranicza się do kopiowania rozwiązań kodeksu postępowania administracyjnego. W niektórych miejscach obróciła się przeciwko podatnikom. Przykład? Chociażby kwestia trwania postępowania podatkowego, które może być prowadzone przez organy podatkowe właściwie bez ograniczeń czasowych.

Hit — 19-proc. CIT i PIT

Zmiany w ustawach regulujących podatki dochodowe tradycyjnie następowały pod koniec każdego roku podatkowego, nie dając podatnikom możliwości właściwego dostosowania się do nich. Jest to jedna z negatywnych, ale charakterystycznych, cech zmian w ustawach podatkowych. Negatywnie na przedsiębiorstwa wpływają zbyt częste i nagłe zmiany przepisów oraz wysoki stopień ich skomplikowania. Również biurokracja związana z zeznaniami podatkowymi (jest przeszło 40 wzorów formularzy) w dużym stopniu utrudnia prowadzenie działalności gospodarczej. Zdarza się, że jeden podatnik jest zobowiązany do złożenia kilku formularzy podatkowych.

Należy jednak pochwalić ustawodawcę za tendencję do obniżania stawek opodatkowania dla przedsiębiorców (CIT — patrz wykres) i zrównywania tych stawek dla przedsiębiorców prowadzących działalność gospodarczą jako osoby prawne i jako fizyczne. Jedną z największych zmian korzystnych dla podatników w ostatnich latach jest niewątpliwie obniżenie stawki CIT z 27 proc. do 19 proc. (od 1 stycznia 2004 r.). Wbrew obawom Ministerstwa Finansów (MF), obniżka spowodowała wzrost wpływów do budżetu z CIT. Podobnie rzecz się ma z wprowadzeniem 19-proc. podatku liniowego dla osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. To sukcesy Rady Przedsiębiorczości, która wymusiła na rządzie obniżenie stawek.

Pozytywnie należy też ocenić wprowadzenie ustawy restrukturyzacyjnej, umożliwiającej podatnikom spłatę zobowiązań podatkowych w mniejszym wymiarze. Choć z drugiej strony mogą na nią narzekać firmy, które wywiązywały się ze zobowiązań podatkowych. Z ich punktu widzenia ustawa restrukturyzacyjna może niesprawiedliwie stawiać w lepszej sytuacji nie rzetelnie płacących podatki.

Ach ten VAT

Mianem największej podatkowej wpadki ostatniego 10-lecia jest niewątpliwie nowa ustawa o podatku od towarów i usług (VAT), obowiązująca od 1 maja 2004 r. Można ją uznać za przykład wyjątkowo kiepskiej roboty legislacyjnej. Po niecałym roku doczekała się nowelizacji, gdyż nastręcza poważnych wątpliwości interpretacyjnych. Jej główny grzech? Nie spełnia podstawowej zasady podatku od wartości dodanej, czyli neutralności dla przedsiębiorcy. W wielu przypadkach niezasadnie odebrała możliwość odliczenia VAT. Zasadna jest wątpliwość, czy w przypadku tej ustawy mamy do czynienia z podatkiem od wartości dodanej czy też z podatkiem obrotowym.

Podatnicy nie wykorzystują prawa do obniżenia podatku należnego o zapłacony podatek naliczony po prostu z obawy przed sankcjami. Przepisy nie pozwalają na jasną interpretację — czy można odliczać czy też nie. A urzędnicy fiskusa starają się nagiąć przepisy na swoją korzyść i wycisnąć z podatnika jak najwięcej pieniędzy.

Można śmiało postawić tezę, że ustawodawca (i MF jako projektodawca prawa podatkowego) wprowadza zmiany korzystne dla podatników tylko pod naciskiem opinii publicznej, rozwiązania restrykcyjne wprowadza natomiast z „własnej i nieprzymuszonej woli”.

Poza tym zmiany w prawie podatkowym nie gwarantują sprawnego funkcjonowania organów skarbowych. Wiele zależy od mentalności i nastawienia pracowników fiskusa. Za często uważają oni podatników za przeciwników, a nie za klientów. Nie jest celowe wprowadzenie osobistej odpowiedzialności urzędnika za błędne decyzje organu, który go zatrudnia, ale gołym okiem widać poczucie bezkarności skarbówki. Urzędnicy wiedzą, że tylko przy poważnych uchybieniach podatnicy mogą liczyć na odszkodowania.

Gdzie ta swoboda

Na ciemnym tle nowej ustawy o VAT jasnym punktem wydaje się ustawa o swobodzie działalności gospodarczej, która szumnie nazywana była przez byłego premiera Leszka Millera konstytucją gospodarczą. No ale jak można w kraju realizującym gospodarkę rynkową za szczególnego rodzaju osiągnięcie uznać ustawę, której główną zasadą jest... wolność prowadzenia działalności gospodarczej? Widać w Polsce można.

Korzystną zmianą wynikającą z tej ustawy jest wprowadzenie do ordynacji podatkowej przepisów dotyczących wiążących interpretacji prawa podatkowego. Rozwiązanie to zdecydowanie zmniejsza ryzyko stosowania prawa podatkowego przez podatników, prawa, którego interpretacja sprawia trudności także (jeśli nie przede wszystkim) urzędnikom skarbowym.

Jednak ustawa o swobodzie nie ograniczyła, jak rząd zapowiadał, ilości i czasu trwania różnych kontroli w firmach. Iluzją są przepisy dotyczące zakazu nękania przedsiębiorców wieloma kontrolami w tym samym czasie. Wystarczy, że organy prowadzące kontrolę będą dokonywać tych czynności w ramach wszczętych i prowadzonych postępowań, a już liczba kontroli i czas ich trwania mogą być nieograniczone.

Ustawa o swobodzie gospodarczej miała też ułatwić i przyspieszyć rozpoczynanie działalności biznesowej. Jednak nadal na próbę wystawiana jest wytrzymałość początkującego przedsiębiorcy. Owszem można w „jednym okienku” rejestracyjnym składać komplet dokumentów, ale trzeba jeszcze zawiadomić kilka organów państwowych np. o zmianie adresu. Wniosek? To przedsiębiorca jest dla urzędów, a nie odwrotnie.

Często konsekwencje błędów ustawodawcy są przerzucane na przedsiębiorców. Tak dzieje się w przypadku miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, których brak uniemożliwia inwestycje budowlane. Trudno jest też uzyskać pozwolenia na budowę. Skutek jest taki, że wielu inwestorów budowlanych nie może ruszyć z robotą. Ustawodawca wprowadza też obowiązki, których nie realizują organy władzy, a wymagane są od obywateli. Przykład? Obowiązek prowadzenia przez gminy rejestru lokali. Większość gmin nie prowadzi go, a sądy nie dokonują wpisów odrębnej własności lokali bez przedstawienia przez wnioskodawców... wypisu z rejestru.

A sądy zapchane

Od lat mamy zapaść wymiaru sprawiedliwości, a żaden kolejny rząd nie może się z tym wielkim problemem uporać. Każdy nowy minister sprawiedliwości obiecuje... Kolejki w sądach jak były, tak są gigantyczne. Na wyznaczenie terminu pierwszej rozprawy trzeba czekać miesiącami. Na prawomocny wyrok — całymi latami.

Jest to szczególnie widoczne w przypadku sporów między przedsiębiorcami, a także między firmami a organami podatkowymi. W Polsce prawo nigdy nie będzie realizowane, jeżeli szybko nie usunie się zatorów w sądach.

Reasumując, przedsiębiorcy zamiast skupiać się na biznesie są zmuszeni zdecydowaną część swojej aktywności poświęcać na wypełnianie nałożonych na nich obowiązków formalnych — inaczej mówiąc papierkowych. W takim układzie wielu brakuje czasu na realizowanie celu prowadzonej działalności gospodarczej, czyli dążenie do osiągnięcia zysku. Ogólnie — przez ostatnich 10 lat polskie rządy i parlamenty nie ułatwiły życia firmom.

Jarosław Chałas partner zarządzający w kancelarii prawnej Chałas i Wspólnicy