Co prawda mówi się, że jest kłamstwo, wierutne kłamstwo i... statystyka, czyli, że statystyka jest największym, i do tego metodologicznie opracowanym kłamstwem, ale coś w niej jednak musi być. No bo przecież mówi się również, że jeżeli trzech niezależnie od siebie spotkanych ludzi (100 proc.) mówi ci, że jesteś pijany, to — choćbyś nawet nie przechodził obok żadnego pubu, a zapachu alkoholu nawet nie czuł od wielu dni — poszukaj natychmiast najbliższego łóżka i trochę się zdrzemnij.
To podobnie, tylko na odwrót, jak z wyborem giełdowej spółki roku. Jeżeli analitycy, doradcy inwestycyjni i maklerzy, niezależnie od siebie, od kilku już lat, umieszczają Grupę Kęty w absolutnej czołówce najlepszych firm na naszym rynku giełdowym, to „coś w tym musi być”. Dobra pamięć może być przekleństwem, ale bywa też dobrodziejstwem. I tak jest w tym przypadku. Dłużej obecni na rynku giełdowym pamiętają zapewne debiut Kęt, jeszcze pod inną nazwą, w roku 1996 i nieco przerażoną minę Jana Kryjaka, ówczesnego prezesa zarządu. I co się od tamtego czasu w Kętach zmieniło? Zapewne wiele, ale nie zmienił się prezes i sposób robienia interesów. Jak zarząd przedstawiał prognozę finansową — to wynik odbiegał od niej co najwyżej o kilka procent, jak zapowiadał przejęcie — to do niego dochodziło. Zwyczajnie, dotrzymywał słowa i nie łowił ryb przed siecią, no i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Tak mało i tak wiele, a w każdym razie wystarczy.
Podpis: Kazimierz Krupa