90 lat tradycji. „Proszę pana, te lody są na TikToku”

Marta Prus
opublikowano: 2025-04-30 12:33

Lodziarnia w Białobrzegach działa nieprzerwanie od 1936 r., ale jej korzenie sięgają głębiej – do czasów, gdy rodzinny majątek budował dziadek państwa Gruszczyńskich, obecnych właścicieli lodziarni. Dziś, w erze dominacji fast foodów, firma mierzy się z coraz większą konkurencją i problemami kadrowymi.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Historia lodziarni rodziny Gruszczyńskich w Białobrzegach sięga końca XIX w. Wtedy Feliks Śledziewski zbudował podstawy rodzinnego majątku, inwestując m.in. w produkcję cegieł, transport rzeczny i lokalne budownictwo. Kiedy zarobił duże pieniądze przy budowie mostu na Pilicy – największej inwestycji infrastrukturalnej w regionie – kupił lokal przy głównej ulicy Białobrzegów i rozpoczął działalność cukierniczą.

Prawie 90 lat na rynku

16 sierpnia 1936 r. oficjalnie otwarto lodziarnię, której pomysł opierał się na prostym założeniu: wykorzystać umiejętności syna Feliksa – Feliksa juniora – wykształconego cukiernika, i odpowiedzieć na rosnący ruch podróżnych na trasie Warszawa–Kraków. Do dziś firma działa w tym samym miejscu, prowadzona nieprzerwanie przez kolejne pokolenia Gruszczyńskich. Zachowali nie tylko lokal, lecz także niezmienioną recepturę lodów opracowaną przed wojną. Produkcja odbywa się według dawnych metod, bez wprowadzania nowoczesnych technologii.

Kamil Gruszczyński jest aktywnie zaangażowany w działalność lodziarni, którą prowadzą jego rodzice Jadwiga i Zbigniew Gruszczyńscy. Nie dorastał z myślą o przejęciu firmy. Jako dziecko marzył o byciu strażakiem lub piłkarzem. Przez długi czas postrzegał spółkę jako coś, co odbiera rodzicom czas – zwłaszcza w sezonie, gdy byli całkowicie pochłonięci pracą. Zaczął im pomagać wieku 13 lat, myjąc pojemniki i porządkując zaplecze. Nakładania lodów nauczył się kilka lat później – wymaga to wprawy, bo są produkowane bez stabilizatorów.

Po studiach na Uniwersytecie Warszawskim (dziennikarstwo i PR, a później stosunki międzynarodowe) doszedł do wniosku, że jest gotowy, by kontynuować rodzinną tradycję.

Śmietanka, grylaż i truskawka

Sezon lodowy w Białobrzegach w dużej mierze zależy od pogody. Pierwsze cieplejsze dni, zwłaszcza w kwietniu, potrafią przyciągnąć tłumy. Wiosenne weekendy i święta, takie jak Boże Ciało, to zawsze czas wzmożonego ruchu. Z kolei w szczycie wakacji, mimo wyższych temperatur, ruch często spada, ponieważ wiele osób wyjeżdża z miasta.

Większość kupujących to stali bywalcy. Są tacy, którzy przyjeżdżają z Warszawy, Radomia, ale też z zagranicy – Australii, Stanów Zjednoczonych czy Argentyny – by wrócić do smaku znanego sprzed lat.

Odkąd Białobrzegi omija obwodnica, przypadkowy ruch praktycznie zanikł, a większość odwiedzających to osoby, które lodziarnię już znają.

Produkcja odbywa się codziennie, w zależności od aktualnego zapotrzebowania. Lody nie są mrożone na zapas, a decyzja o tym, ile i czego przygotować, zapada rano na podstawie bieżących obserwacji i doświadczenia. Brak sztucznych stabilizatorów sprawia, że lody mają delikatniejszą konsystencję i wymagają specjalnych warunków przechowywania. Zamiast stalowych pojemników używa się ceramicznych, które lepiej chronią produkt.

Oferta opiera się na stałym repertuarze smaków, z których trzy – śmietanka, grylaż i truskawka – tworzą tzw. białobrzeską klasykę. Uzupełniają je m.in. malaga, czarna porzeczka, malina i cytryna – razem 6–8 smaków, które dostępne są regularnie. Wprowadzenie nowych opcji zdarza się rzadko i nie ma charakteru sezonowej rotacji.

– Śmietanka to nasz wykładnik jakości, coś jak biały kolor w palecie farb – tłumaczy Kamil Gruszczyński.

Problemy kadrowe

Od kilku lat rodzinna firma zmaga się z rosnącym problemem braku rąk do pracy. Fizyczna praca przy sprzedaży lodów jest postrzegana jako mało prestiżowa. To wpływa zarówno na organizację pracy, jak i możliwości rozwoju.

– Od czasu wprowadzenia programów socjalnych w 2016 r. coraz trudniej jest znaleźć pracowników – przyznaje Kamil Gruszczyński.

Jedną z najtrudniejszych decyzji ostatnich lat była rezygnacja z prowadzenia drugiego punktu. Otworzyli go w 2005 r. bezpośrednio przy drodze ekspresowej jako odpowiedź na budowę obwodnicy. Obiekt, choć gotowy do ponownego uruchomienia, nie działa od 2022 r. Na tę decyzję złożyło się kilka czynników – wzrost kosztów utrzymania, w tym ogrzewania i logistyki, trudności z zatrudnieniem i postępująca kanibalizacja: część klientów wybierała punkt przy trasie, część historyczny, co sprawiało, że żaden lokal nie osiągał pełnego potencjału. Zmieniły się też preferencje kierowców – ich zainteresowanie lodami rzemieślniczymi spadło na rzecz szybkiego hot-doga i kawy na stacji benzynowej.

Mimo wszystko firma nie planuje sprzedaży obiektu.

– Z czysto biznesowego punktu widzenia byłaby to bardzo opłacalna decyzja, ale patrzymy na rozwój w perspektywie pokoleń – wyjaśnia Kamil Gruszczyński.

Nowe pokolenie, nowe zwyczaje

Mimo przywiązania do tradycji przestrzeń dla rzemiosła systematycznie się kurczy.

– Rzemieślników jest coraz mniej i brakuje następców. Nasze produkty trafiają głównie do świadomych klientów, podczas gdy dla większości konsumentów bardziej atrakcyjna jest oferta stacji benzynowych czy fast foodów – przyznaje Kamil Gruszczyński.

Firma konsekwentnie pozostaje wierna oryginalnym założeniom w zakresie receptur i modelu działania. Mimo potencjału do ekspansji właściciele nie planują rozwoju przez franczyzę ani otwierania kolejnych punktów. Zależy im na zachowaniu pełnej kontroli nad jakością i bezpośrednich relacjach z klientami i dostawcami, którzy – podobnie jak klienci – często współpracują z lodziarnią od pokoleń.

Utrzymanie takiego podejścia staje się coraz większym wyzwaniem.

– Można by taniej, szybciej i więcej, ale smak nie byłby już ten sam. Nie byłoby tej samej więzi – podkreśla Kamil Gruszczyński.

Tylko tata wie, jak zrobić grylażowe

– Czasem przychodzą ludzie, którzy mówią: – Te lody to smak naszego wesela. – Smak naszej młodości. – Smak pierwszej randki. A młodzi? Młodzi też znają te lody. – Proszę pana, te lody są na TikToku – mówi syn prowadzących lodziarnię.

W wolnym czasie podróżuje, interesuje się historią i aktywnie gra na giełdzie. Planuje stworzenie równoległej marki, która pozwoliłaby rozwijać działalność w uproszczonej, bardziej skalowalnej formule, bez rezygnacji z rodzinnych wartości.

– Nie pod marką Lody Białobrzeskie, ale jako równoległy projekt, Papa Felek. Taki, który byłby prostszy technologicznie, możliwy do powielenia. Bo to, co robimy tutaj, jest zbyt kruche, zbyt wymagające, żeby je skalować. Logo już jest, teraz będziemy składać wniosek o rejestrację w urzędach patentowych – mówi Kamil Gruszczyński.

Jednocześnie trwa proces ochrony znaku towarowego Lody Białobrzeskie. Urząd Patentowy odrzucił dotychczasowy wniosek, uznając nazwę za zbyt ogólną. Firma nie rezygnuje jednak z dalszych starań o formalne zabezpieczenie marki.

– Spędziłem w lodziarni pół życia, ale wciąż nie znam wszystkich tajników. Najwyższym stopniem wtajemniczenia są lody grylażowe i tylko mój tata wie, jak je zrobić. Babcia przekazała mu ten przepis krótko przed śmiercią. Ja na razie żyję w błogiej nieświadomości – podsumowuje Kamil Gruszczyński.