Ministerstwo Finansów prosi o pomoc skarb. Resort najpierw chce obejrzeć sobie bank. A ten już ledwo zipie.
Wykres kursu akcji PKO BP można odczytać jako elektrokardiogram zarządu Banku Gospodarstwa Krajowego. Kiedy ceny papierów idą w górę, gwałtownie skacze ciśnienie zrządzających BGK. Sytuacja jest już właściwie przedzawałowa. BGK jest bodaj jedynym inwestorem, który nie cieszy się, gdy jego portfel rośnie. Więcej — wpada w desperację. Jesienią ubiegłego roku bank najpierw kupił od skarbu państwa prawa poboru, a potem objął 128 mln akcji, z 250 mln papierów jakie na rynek rzucił PKO BP. Emisja zakończyła się sukcesem. Zamiast planowanych 5 mld zł, do PKO BP wpadło 5,5 mld zł. Walnie pomógł w tym państwowy BGK, gwarant emisji. Do gry włączył się dlatego, żeby skarb państwa mógł zjeść ciastko i wciąż je mieć. Gigantyczna emisja PKO BP obniżyła udziały skarbu państwa w tym banku poniżej 50 proc. Oczywiście nie stracił nad nim kontroli, ale pakiet w BGK dodatkowo zabezpiecza jego interesy. Wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.
Problem objawił się na początku tego roku, jednak wówczas rozmawiano o nim tylko w banku, na radzie nadzorczej oraz w Ministerstwie Finansów, które sprawuje nad nim nadzór. My o sprawie dowiedzieliśmy się z rynku, od klientów BGK, którzy skarżyli się, że w ostatnich miesiącach coraz trudniej dostać w nim kredyt, poręczenie, że bardzo długo trzeba czekać na decyzje, które wciąż są przesuwane.
Dlaczego? Z naszych informacji wynika, że portfel akcji PKO BP stał się kotwicą, która hamuje działalność banku. Biorąc udział w emisji BGK założył sobie pętlę na szyję, zaciskającą się z każdym wzrostem kursu posiadanych walorów. Ktoś przeoczył, zapomniał, że banki zapisują kupowane akcje po stronie aktywów ważonych ryzykiem, co wpływa na ich możliwości kredytowe.
Więcej w poniedziałkowym "Pulsie Biznesu"