ISB: ostrzeżenie Kołodki skierowane do posłów, a nie rządu -analitycy

Przemek Barankiewicz
opublikowano: 2003-03-17 14:32

Zapowiedź wicepremiera i ministra finansów Grzegorz Kołodki, że w przypadku braku poparcia politycznego dla wdrożenia propozycji reformy finansów publicznych kierowanego przez niego resortu złoży rezygnację, jest ostrzeżeniem i próbą wywarcia presji politycznej, uważają analitycy. Bez reformy polska gospodarka może się bowiem znaleźć w poważnych tarapatach.

„Ostrzeżenie to traktuję jak najbardziej poważnie. Projekt reformy jest sztandarową rzeczą, którą minister musi przeprowadzić. To zrozumiałe, że jeśli ten projekt będzie psuty, a jego założenia zmieniane nie tyle w rządzie, ale w trakcie prac parlamentu, to będzie to porażka dla ministra Kołodki” – powiedziała Iwona Pugacewicz-Kowalska, główny ekonomista CA IB.

Jest to więc zdaniem ekonomistki próba nacisku politycznego głównie na posłów, od których poparcia będzie zależał ostateczny kształt reformy. Apel ministra nie jest więc postrzegany jako ostrzeżenie dla pozostałych członków rządu.

„Trudno się spodziewać, że rząd wycofa się nagle z zamiaru przeprowadzenia reformy finansów publicznych. Kołodko chce po prostu zmobilizować pozostałych polityków SLD do poparcia jego propozycji ” – powiedział Piotr Bujak, ekonomista Banku Zachodniego WBK.

BEZ REFORMY ZABRAKNIE W BUDŻECIE WIELU MILIARDÓW ZŁ

Zaniechanie głębokiej reformy finansów publicznych może oznaczać, że w budżecie na 2004 rok zabraknie wielu miliardów, jak sugerował w poniedziałek w wywiadzie dla „Przeglądu” wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko, który potencjalną lukę szacuje nawet na 60-75 mld zł wobec obecnego deficytu budżetowego na poziomie 38,7 mld zł.

Wyższe potrzeby wydatkowe po 2004 roku wynikają głównie z wejścia Polski do Unii Europejskiej (UE), co wiązać się będzie z wysokimi, sztywnymi kosztami w postaci obowiązkowej składki do budżetu Unii, Europejskiego Banku Centralnego (EBC), czy też współfinansowania projektów z unijnych środków pomocowych na rozwój polskiej gospodarki.

„Zasygnalizowana dziura budżetowa jest na pewno formą straszenia, ale prawdą jest, że nawet nasze szacunki wskazywały, iż jeśli nic się w strukturze wydatków i po stronie dochodowej nie zmieni, to w kontekście wejścia do UE dodatkowe obciążenie budżetu może wynieść od 10-20 mld zł” – powiedział Bujak.

„Rzeczywiście problem jest duży, bo ten rząd nie uporał się jeszcze z dziurą budżetową, którą zasygnalizował już kilka lata temu były minister finansów Jarosław Bauc. Cały czas mamy do czynienia z upychaniem wydatków po kątach, trudno więc nawet polemizować, czy ta dziura w 2004 roku może wynieść 10 mld zł, czy też mniej lub więcej” – powiedziała Pugacewicz-Kowalska.

Sam Bauc sugerował, że kiedy kierował resortem, „dziura” budżetowa wynosiła do 90 mld zł.

GDYBY JEDNAK KOŁODKO ODSZEDŁ, REAKCJA NA RYNKU BYŁABY OSTRA, ALE KRÓTKOTRWAŁA

„W sytuacji takiej niepewności i nerwowości, z jaką mamy obecnie na rynku do czynienia, odejście ministra finansów byłby jakimś ciosem. Reakcja byłaby na pewno ostrzejsza niż w innych warunkach, ale zawirowania byłyby jednak krótkotrwałe” – powiedział Bujak.

Również zdaniem Pugacewicz-Kowalskiej reakcja rynku na odejście ministra finansów byłaby „typowa” i nie różniłaby się od reakcji rynku na odejście poprzednich ministrów tego resortu.

„Złoty osłabiłby się, aby wkrótce potem powrócić do poprzedniego poziomu” – powiedziała.

“Oczywiście rezygnacja Kołodki zwiększyłaby wrażliwość rynku. Jednak Kołodko nigdy nie był przecież ulubieńcem rynków, więc jego odejście i zajęcie jego miejsca np. przez Witolda Orłowskiego, doradcę prezydenta, wzmocniłoby złotego wkrótce po jego nagłym osłabieniu” – podsumował Lars Christensen, ekonomista Danske Banku w Kopenhadze. (ISB)

Karolina Słowikowska