Mimo spadku od początku roku o 1,7 proc. indeks S&P500 Health Care, grupujący spółki z branży ochrony zdrowia, jest prawie dwa razy wyżej niż po pandemicznym krachu w marcu 2020 r. Od ponad roku w trendzie spadkowym jest natomiast inny indeks sektorowy - S&P500 Biotechnology Select Industry. Jego strata tylko w tym roku wynosi ponad 20 proc., a stabilność notowań w dłuższej perspektywie nie jest jego mocną stroną.
Akcje spółek biotechnologicznych, mimo że postrzegane jako część sektora medycznego, znacznie różnią się od pozostałych jego przedstawicieli. Większość z nich nie posiada żadnego produktu na sprzedaż, ale dopiero nad nim pracuje. To powoduje, że cześć inwestorów indywidualnych traktuje ich akcje jak los na loterii – czasem tani, dający szansę na wielki sukces.
Innym pobudkami kierują się fundusze inwestycyjne. Posiadające w portfelu często kilka lub kilkanaście spółek z branży biotechnologicznej mają perspektywę długoterminową. Wiąże się to z dokładną analizą trendów rynkowych oraz działalności danych spółek na każdym szczeblu.
Ważna różnica
Częścią sektora medycznego, postrzeganą jako dość bezpieczną z perspektywy inwestora giełdowego, jest branża farmaceutyczna. Na pierwszy rzut oka jej działalność może bardzo przypominać biotechnologiczną - spółki farmaceutyczne wypuszczają na rynek leki o nowych nazwach, pomagające w terapii wielu schorzeń. Większość z nich jest jednak odtworzeniem już istniejących rozwiązań. Biotechnologia natomiast polega na wytwarzaniu leków od podstaw, często leczących choroby dotychczas nieuleczalne.
- Spółki takie jak Polpharma czy Adamed tworzą leki generyczne – po wygaśnięciu patentu syntetyzują podobne produkty nie wnosząc opłat licencyjnych. To jest prosta działalność, w przeciwieństwie do wynajdowania leków, które jeszcze nie istnieją. Metodą prób i błędów trzeba sprawdzać, jak zachowują się dane cząsteczki. Zmienia się też ich kombinacje, a następnie testuje, co też jest bardzo czasochłonne - mówi Piotr Żółkiewicz, zarządzający Zolkiewicz & Partners oraz przewodniczący rady nadzorczej Molecure (do niedawna OncoArendi Therapeutics), spółki biotechnologicznej, notowanej na GPW.
Nastawienie na inwestycje w innowacje, a nie gotowe produkty powoduje, że większość spółek biotechnologicznych przez lata nie osiąga przychodu. Inwestorzy traktują je więc jako ryzykowne, dobre na czasy wzrostu gospodarczego i giełdowej hossy.
- Ostatnie spadki w sektorze biotechnologii związane były z mniejszym zainteresowaniem spółkami wzrostowymi (ang. growth). Przepływy pieniężne w większości spółek, które tylko pracują nad lekami, są zerowe, co przy wysokiej stopie dyskontowej powoduje, że według metody DCF ich wartość jest bardzo niska. Fundamentalnie jednak są to podmioty atrakcyjne, które w większości mogą liczyć na dofinansowanie z funduszy unijnych. To powoduje, że brak przychodów nie jest problemem - mówi Wojciech Woźniak, zarządzający w BNP Paribas TFI.
Na wagę stopy dyskontowej dla wyceny zwróciła uwagę kilka tygodni temu Sylwia Jaśkiewicz z Domu Maklerskiego BOŚ, która obniżyła ceny docelowe trzech spółek biotechnologicznych z GPW, nie zmieniając rekomendacji “kupuj”. Cena docelowa Celon Pharmy spadła z 50,9 do 36,4 zł, Poltregu ze 133,1 do 112,2 zł, a Pure Biologics ze 143,9 do 96,9 zł. W każdym z przypadków to konsekwencja wzrostu stopy wolnej od ryzyka z 3-3,5 proc. w grudniu 2021 r. do 5 proc. w dniu wydania rekomendacji.
“Wzrost kosztów finansowych ma silnie negatywny wpływ na wyceny w sektorze biotechnologicznym” - tłumaczyła Sylwia Jaśkiewicz.
Problem z wyceną
Skomplikowanie procesu powstawania rozwiązania dającego szansę na stworzenie przełomowego leku bardzo utrudnia pracę analitykom giełdowym. Kierujący się tradycyjnymi metodami szacowania wartości przedsiębiorstwa nie są w stanie określić, jak mocno ewentualne odkrycie wesprze kurs spółki biotechnologicznej.
W fazie przedklinicznej szanse cząsteczek na to, że trafią one do aptek, określane są średnio na 1-4 proc., dlatego rozwiązania dopuszczone do sprzedaży warte są kilka miliardów dolarów, podczas gdy cząsteczki w fazie przedklinicznej zazwyczaj kilkanaście milionów.
- Analitykowi domu maklerskiego lub banku bardzo ciężko sensownie oszacować szanse danej spółki biotechnologicznej na sukces. Cała branża biotechnologiczna oparta jest na rozkładzie prawdopodobieństwa i to on pomaga wycenić podmioty. Nie wycenia się bezpośrednio jednej cząsteczki, ale określa, jak duży jest rynek docelowy i jakie jest prawdopodobieństwo doprowadzenia projektu do fazy działającego leku - mówi Piotr Żółkiewicz.
Słowo “szanse” nieustannie towarzyszy badaniom biotechnologicznym. Większość rozwiązań zmienia właściciela kilkukrotnie, zanim ewentualnie trafi do sprzedaży jako farmaceutyk, a prawdopodobieństwo sukcesu jest jednym z głównych aspektów wpływających na cenę odsprzedaży.
- Gdy spółki biotech lub big pharma kupują cząsteczki na wczesnym etapie od uniwersytetów czy ośrodków badawczych, to kupują w praktyce teczkę z pozwoleniami, statystykami i patentami, i używają modeli probabilistycznych, aby taki zakup wycenić. Aktuariusze czy finansiści dyskontują potencjalną wartość danej cząsteczki, bazując na popycie rynkowym i możliwej marży, przez skumulowane prawdopodobieństwo sukcesu we wszystkich fazach klinicznych. W fazie przedklinicznej szanse cząsteczek na to, że trafią one do aptek, określane są średnio na 1-4 proc., dlatego rozwiązania dopuszczone do sprzedaży warte są kilka miliardów dolarów, podczas gdy cząsteczki w fazie przedklinicznej zazwyczaj kilkanaście milionów – dodaje Piotr Żółkiewicz.
Gwiazdy znad Wisły
W Polsce rzadkością jest, aby spółka biotechnologiczna, która dokonała odkrycia danego leku zajmowała się jego produkcją. Zwykle sprzedaje ona rozwiązanie większemu międzynarodowemu graczowi, który następnie wprowadza go na rynek. Mimo że nie brzmi to ekscytująco, w branży uznawane jest to za duże osiągnięcie, które znacząco podbija wycenę podmiotu giełdowego.
- Na GPW są spółki biotechnologiczne, które poprzez podpisanie umów partneringowych potwierdziły, że mogą odnieść sukces. Ich badania zainteresowały zachodnie koncerny farmaceutyczne, a to jest kluczowe, gdyż bez nich nie jest możliwa realizacja większości projektów. Mowa oczywiście o Ryvu i Molecure - mówi Wojciech Woźniak.
Oprócz bardziej sprawdzonych przedsiębiorstw, na warszawskiej giełdzie są notowane również podmioty, które dopiero rozwijają projekty badawcze. Wiązane są z nimi wielkie nadzieje, ale przez brak dotychczasowych osiągnięć wycena pozostaje niska.
- Blisko nawiązania umowy partneringowej w krótkim okresie jest Celon Pharma, która posiada stosunkowo dużo projektów, z czego część na wysokim stopniu zaawansowania. Jakiś czas temu na giełdę wszedł Poltreg, w którego przypadku również można się spodziewać istotnych umów, ale raczej w perspektywie kilku kwartałów. Można też szukać mniejszych spółek, których prace znajdują się w fazach początkowych. Warte uwagi jest Pure Biologics, które ostatnio zaliczyło znaczne postępy w pracach. Na efekt końcowy przyjdzie jednak poczekać parę lat – dodaje Wojciech Woźniak.
Kształtowanie przyszłości
W Stanach Zjednoczonych najpopularniejszym indeksem spółek biotechnologicznych jest Nasdaq BI. Złożony z 213 składników od początku istnienia pięciokrotnie zwiększył wartość. Najliczniej reprezentowany jest przez spółki onkologiczne, które zajmują się poszukiwaniem pierwszego leku na raka.
- Najmodniejszą spółką ostatnich lat jest Grail, za którym stoi amerykański gigant Ilumina. Wprowadził on rozwiązanie płynnej biopsji, które pozwala przebadać jedną próbkę krwi na 50 rodzajów raka, często na wczesnym etapie - mówi Piotr Żółkiewicz.
Drugą najczęściej reprezentowaną na giełdzie gałęzią biotechnologii jest genetyka, która w ostatnich latach nie mogła narzekać na brak przełomowych odkryć, szczególnie w obszarze modyfikowania genomów.
- Warto uwagę zwrócić uwagę na podmioty, które wykorzystują metodę CRISPR do leczenia dotychczas nieuleczalnych chorób. Za pomocą jednego zastrzyku można pozbyć się np. anemii sierpowatej. Tego rodzaju terapii genetycznych jest coraz więcej, czy to w fazie badań przedklinicznych czy klinicznych, co może zmienić oblicze medycyny w ciągu kilku dekad – dodaje Piotr Żółkiewicz.
Z perspektywy czysto finansowej oprócz ciekawych rozwiązań można również podążać za kapitałem zarówno instytucji, jak i bogatych jednostek, które dzięki popularności mogą przyciągnąć innych inwestorów.
- Popularnością wśród instytucji cieszą się podmioty, które zajmują się leczeniem bezpłodności. Wśród miliarderów natomiast rozchwytywane są spółki opracowujące metody spowalniające proces starzenia. Jako pierwszy w tym obszarze inwestycje poczynił Larry Page, twórca Google’a, fundując Calico w 2013 r. W zeszłym roku natomiast spółkę Altos Labs, o podobnej działalności, wsparł Jeff Bezos – dodaje zarządzający.