Jest mówcą, autorem, edukacyjnym aktywistą i stypendystą Petera Thiela, miliardera i szalonego inwestora, który kiedyś uwierzył w Facebooka. Jego zdaniem, młodzi ludzie wydają za dużo pieniędzy na uczelnie, a za mało uczą się samodzielnie. Wydawnictwo Preigee/Penguin opublikowało jego pierwszą książkę — „Hacking Your Education”.
![[FOT. DALE STEPHENS] [FOT. DALE STEPHENS]](http://images.pb.pl/filtered/099b0428-5e74-4e25-b22e-a460d0434d63/ced57988-84a7-5691-b0a5-29bfaaa0b22a_w_830.jpg)
Inwestycje w siebie
Jak „hakowanie edukacji” wygląda w praktyce? W eseju na łamach „The Wall Street Journal” Stephens wziął na warsztat studia MBA, które w powszechnej opinii otwierają drogę do wielkiego biznesu i wielkich zarobków. Stephens radzi, by nie wydawać wielkich pieniędzy na dwuletnie studia MBA, nawet na tak prestiżowej uczelni jak Harvard, ale zainwestować tę kasę bezpośrednio w siebie.
Pierwszym krokiem jest wybór właściwej branży i miejsca. Jeśli jest to film, to pora przenieść się do Los Angeles, jeśli technologie — to do San Francisco itd. Następnie Stephens bierze się za zawartość każdego kursu MBA, w którym najważniejsze są treści edukacyjne i możliwość nawiązania kontaktów.
Jego zdaniem, najlepsze jest przejście do trybu online i korzystanie z wykładów umieszczanych np. na OpenCourseWare i Coursera. A sieć kontaktów? Stephens twierdzi, że znalezienie i budowanie sieci może okazać się bardziej wartościowe niż MBA. Podkreśla, że sieć musi być oparta na relacjach i zaufaniu budowanych systematycznie. Warto też rozważyć inwestowanie w twarde umiejętności, takie jak programowanie.
Dev Bootcamp, czyli 10-tygodniowe szkolenie z programowania, kosztuje ponad 12 tys. USD, a w poprzednim roku aż 88 proc. absolwentów miało oferty pracy ze średnią pensją początkową 79 tys. USD, podczas gdy zarobki absolwentów MBA z doświadczeniem mniejszym, niż rok wynosiły 46 tys. USD.
Argumenty Stephensa za tym, żeby niekonwencjonalnie traktować naukę, trafiają na podatny grunt. Studenci zadłużają się na potęgę, by zdobyć dyplomy,a pracy dla młodych i tak często nie ma. Jednak dyplom MBA zostaje jako inwestycja na całe życie.
Poza tym zbitka „dobra szkoła — ceniony dyplom” prawie zawsze gwarantuje posadę. W 2012 r. mniej niż 5 proc. absolwentów studiów MBA na Harvardzie nie miało zatrudnienia w trzy miesiące po ich ukończeniu, jednak na mniej prestiżowym University of Southern California — aż 23 proc.
Kasa, kasa, kasa
Program MBA na takiej uczelni jak Harvard gwarantuje więc pracę, ale tani nie jest. W najnowszym zestawieniu „Financial Times” na pierwszym miejscu jest właśnie Harvard, który wyprzedza Stanford i University of Pennsylvania. Najdroższy z tej trójki jest Stanford — za studia MBA trzeba zapłacić 194 tys. USD, na Harvardzie —187 tys., a na trzeciej uczelni — 181 tys. W pierwszej dziesiątce jest kilka europejskich studiów. Czwarte miejsce zajmuje London Business School (161 tys. USD), szóste jest francusko-singapurskie Insead (154 tys.), a siódme Iese Business School (146 tys.).
Polskie wrażenia
— Nie zamierzam wdawać się w polemikę z Stephensem. Ja nie zamieniłbym dwóch lat na Harvard Business School za żadne skarby świata. Mam nadzieję, iż coraz więcej rodaków zdecyduje się ubiegać o Harvard MBA — mówi Krzysztof Daniewski, prezes Harvard Club of Poland.
Według niego, taki dyplom zdobyło 30 obywateli Polski i zapewne 10-20 Polaków, którzy mają obywatelstwa innych krajów. Dale Stephens radzi, by wejść w buty swojego przyszłego szefa i wyobrazić sobie, kogo będzie chciał zatrudnić: czy tego, który w dwa lata zbudował dochodowy biznes, czy tego, który siedział na wykładach i zdobył dyplom. Na to pytanie nie ma uniwersalnej odpowiedzi.