W 2017 r. działalność gospodarczą w Polsce prowadziło 50 502 przedsiębiorstw niefinansowych, a więc o 732 (1,4 proc.) mniej niż rok wcześniej — podaje GUS. Ze spadkiem mamy do czynienia po raz pierwszy w tej dekadzie, a odpowiadają za niego najmniejsze objęte badaniem podmioty. W tym przypadku oznacza to firmy małe, a więc zatrudniające od 10 do 49 pracowników. Firm średnich (50-249 pracujących) i dużych (co najmniej 250) w ubiegłym roku przybyło (więcej w grafice).

Zdrowy proces
Statystyki nie są zaskoczeniem dla ekonomistów. Zapowiadały je wcześniejsze — o liczbie upadłości firm. Z danych zebranych przez platformę analityczną SpotData wynika na przykład, że w III kw. 2017 r. liczba bankrutów wzrosła o około 25 proc. kw./kw. i o 9 proc. r/r (upadłości według daty ogłoszenia w Monitorze Sądowym i Gospodarczym).
O kontraście tych statystyk z wyjątkowo korzystnym otoczeniem makroekonomicznym pisaliśmy w „PB” w styczniu tego roku w tekście „Dobra koniunktura nie ratuje bankrutów”. Wskazywaliśmy wówczas na widoczną w ciągu lat wyraźną zależność między rosnącą liczbą upadłości firm a pogarszającym się wskaźnikiem płynności finansowej tzw. pierwszego stopnia (relacja inwestycji krótkoterminowychdo zobowiązań krótkoterminowych). Na liście przyczyn obserwowanego w ostatnim czasie wzrostu liczby bankrutów czy — alternatywnie — rosnących problemów z płynnością znalazły się m.in. takie pozycje, jak: duża konkurencja rynkowa i wysoka wrażliwość konsumentów na zmiany cen, które trzymają w ryzach marże, zatory płatnicze jako konsekwencja przedłużania terminów płatności przez przedsiębiorców czy uszczelnianie sytemu podatkowego przez rząd.
Podobnie jak wtedy, obecnie opinie ekspertów nie pozwalają snuć czarnych wizji na temat naszej gospodarki. Szerokim łukiem omija je w szczególności Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
— Ubiegłoroczne dane o liczbie przedsiębiorstw niefinansowych należy interpretować pozytywnie. Są dowodem na to, że nasza gospodarka dojrzewa, a firmy rosną. Biorąc pod uwagę sytuację ogólnogospodarczą czy sytuacją na rynku pracy, powodów do niepokoju nie widzę także w statystykach dotyczących liczby upadłości. Ich wzrost charakteryzuje bowiem gospodarki, które dynamicznie się rozwijają. Obserwowana w ubiegłym roku aprecjacja złotego, relatywnie wysoki na tle Europy poziom stóp procentowych czy rosnące koszty pracy tworzą cięższe warunki do prowadzenia działalności gospodarczej. Część podmiotów — mówiąc wprost — nie daje rady, ale to zdrowy proces — komentuje Piotr Bujak.
Lepsza alokacja
Marcin Luziński, ekonomista BZ WBK, mówi wprost, że rosnąca liczba upadłości firm to prawdopodobnie jeden z „efektów ubocznych” napiętej sytuacji na rynku pracy.
— Co do zasady, wzrost kosztów pracy firmy przerzucają na ceny produktów. Stosunkowo niski poziom inflacji świadczy jednak o tym, że obecnie ten kanał nie do końca jest drożny. Firmy prawdopodobnie szukają więc innych sposobów na to, aby radzić sobie z rosnącymi kosztami pracy, chociażby poprzez fuzje. Część zaś po prostu sobie z nimi nie radzi i upada — mówi Marcin Luziński.
W podobnym tonie wypowiadał się kilka miesięcy temu Marcin Mazurek, ekonomista mBanku.
— Kiedy firma nie jest w stanie zapłacić pracownikowi wystarczająco dużo, upada i uwalnia zasób siły roboczej, który może być wykorzystany gdzie indziej. W tym kontekście przejściowe zwiększenie problemów z płynnością czy upadłością może być sygnałem, że gospodarka się restrukturyzuje, czyli dostosowuje do ograniczeń, które napotyka — mówił Marcin Mazurek.