Po tym wstępie wróćmy do otoczenia rynków. Najbardziej w tej chwili interesujące jest to, co będzie się działo z inflacją i stopami procentowymi. Oczywiście sytuacja w świecie arabskim jest też czynnikiem, o którym zapomnieć nie można. Śledzę ją bacznie, ale oceny pozostawiam na razie arabistom. Wiadomo na przykład, że w Egipcie społeczeństwo zamieniło na razie Gierka na Jaruzelskiego, ale czy skończy się podobnie jak to się stało w Polsce tego nie wiemy i dużo jeszcze czasu upłynie zanim się dowiemy. Dużo czasu i dużo różnych turbulencji. Wydaje się oczywiste, że jednym z bardziej istotnych czynników, które doprowadziły do buntu ludności, była inflacja, a właściwie wzrost cen żywności.
Warto tutaj wspomnieć o stronnictwie (obecnym również w Polsce), które twierdzi, że wzrosty cen surowców i towarów rolnych mają niewiele wspólnego ze spekulacją. Nic ich nie przekonuje. Ani to, że o spekulacji mówi FAO (agenda ONZ), ani oświadczenie Komisji Europejskiej w tej sprawie, ani wypowiedzi coraz liczniejszych analityków. Twierdzą, że to susze, powodzie i większe spożycie w Chinach i innych krajach rozwijających się doprowadziły do tego, że od czerwca zeszłego roku pszenica, kawa i kukurydza podrożały o 100 procent, soja o 70 procent, cukier i bawełna o około 170 procent. Po prostu od czerwca zeszłego roku Chińczycy nagle zaczęli jeść dwa razy więcej. Podobnie było na przełomie lat 2007/2008 tylko wtedy nagle, po olbrzymich zwyżkach zaczęli głodować. Żartuję, to fakt, ale ludziom w krajach rozwijających się nie jest do śmiechu i dlatego wychodzą na ulice. W USA i w Europie też zresztą wesoło nie będzie. Niedawno Burt Flickinger, prezes Strategic Resource Group oświadczył, że w najbliższych miesiącach możemy spodziewać się dziesięcioprocentowej podwyżki cen ubrań. W drugiej połowie roku ma być jeszcze drożej.
W tej sytuacji Ben Bernanke, szef Fed przed Komisją Budżetową Izby Reprezentantów mówi zadziwiające rzeczy na temat inflacji i rynkowych stóp procentowych. Twierdzi, że inflacja w USA jest nadal zbyt niska, a oczekiwania, co do jej przyszłej wielkości stabilne (do czasu według mnie). Mówi też, że nie boi się jej wzrostu z powodu zwyżki cen surowców i żywności, bo bezrobocie jest wysokie. Szef Fed chyba od dawna nie widział wykresów cen towarów rolnych i na przykład miedzi. Albo widział i opowiada bajki po to, żeby uspokoić rynki. Nie dziwiłbym się, bo przecież oficjalnie Fed ciągle twierdzi, że gospodarka się rozwija i nie widzi większych problemów, a po cichu przymierza się do ponowienie „testów wysiłkowych" dla amerykańskich banków. Założeniem ma być wzrost stopy bezrobocia do 11 procent (obecnie 9 procent).
Bernanke mówi też, że nie jest zaniepokojony wysoką rentownością obligacji. Uważa, że to objaw optymizmu dotyczącego przyszłości gospodarki. Nie widzi tego, że wzrost rentowności, mimo kupowania obligacji przez Fed, musi doprowadzić do wybicia z ćwierćwiecznego kanału trendu spadkowego, a to zamorduje gospodarkę. Można sobie wyobrazić, co stanie się w czerwcu, jeśli Fed nie postanowi o przedłużeniu programu druku pieniądza. Wtedy gracze mogą się naprawdę przerazić, bo przecież rentowność obligacji to nic innego jak rynkowe stopy procentowe. Jest też benchmarkiem dla rynku kredytowego. Kolejny szef Fed bardzo się (według mnie) myli.
Nawiasem mówiąc nieustające wzrost indeksów w USA i na części rynków europejskich wynika właśnie z przechodzenia kapitałów opuszczających rynki obligacji (wysoka inflacja bardzo zaszkodzi ich cenie) i wchodzących w akcje. Rynek jest od dawna potwornie technicznie wykupiony, ale nie poddaje się korekcie, a każdy spadek jest natychmiast kupowany. W końcu taka korekta pojawić się musi, ale też najpewniej nie będzie duża.
Dobrym pytaniem jest teraz właśnie: czy Fed w czerwcu podejmie decyzje o kontynuowaniu druku pieniędzy (skupu obligacji)? Coraz głośniejsze są protesty Republikanów (nie wierzmy w to, że Fed jest na takie protesty odporny). Poza tym administracja USA chce wdrożyć ostre cięcia budżetowe. Cięcie z jednej strony i drukowanie z drugiej wyglądałoby bezsensownie. Można sobie jednak wyobrazić zakończenie skupu obligacji w połączeniu z cięciami budżetowymi. Rezultat łatwy do przewidzenia: zahamowanie ożywienia gospodarczego, a może i wejście w recesję. Może dlatego Fed chce nowych „testów wysiłkowych"?
Zakładam, że po okresie hamletyzowania wystraszony Fed podejmie jednak decyzję o kolejnym skupie obligacji. Nie bardzo będzie miał wyjście. Wszystko przy założeniu, że wzrost cen surowców i towarów rolnych oraz importowanych produktów (płace w Chinach i Indiach rosną w tempie dwucyfrowym, więc ich produkty będą drożały) nie przełożą się jeszcze w połowie roku na duży wzrost inflacji. Jeśli się przełożą to Fed stanie przed diabelską alternatywą: dopuścić do bardzo dużej inflacji, czy chłodzić gospodarkę? Jeśli nie w połowie roku to najpóźniej do jego końca taki dylemat powinien się pojawić. Każde wyjście będzie złe. Dlatego też zakładam, że to jest ostatni rok trwającej od 2009 roku hossy.
Z podobnym dylematem zmaga się też ECB, a najbardziej widać to w przypadku naszej Rady Polityki Pieniężnej. Inflacja wzrosła w styczniu do 3,8 procent, a w trakcie roku z pewnością przekroczy cztery procent. GPW, stojąca dotąd okrakiem na barykadzie między rynkami rozwijającymi się i rozwiniętymi, dołączyła do rozwijających się. Od początku roku indeksy w Turcji, Indiach, czy Brazylii osuwają się, a powodem jest wysoka inflacja. Zdaje się, że nas też tak zaczęto klasyfikować, a do tego dodała planowana zmiana zasad działania OFE, co na pewien (krótki) czas zagraniczny kapitał może zniechęcić. Oczekiwanie na korektę w USA też pomaga niedźwiedziom.
Wróćmy jednak do inflacji. RPP musi podjąć decyzje: podwyższać stopy szkodząc gospodarce (i giełdzie), czy nie? Jak rozumiem są dwie szkoły. Jedna mówi, że gros inflacji importujemy z zza granicy (wzrosty cen surowców i części towarów rolnych), więc podwyżka stóp w niczym nie pomoże. Mają dużo racji, ale przecież oczywiste jest, że wzrost stóp procentowych ograniczy popyt, a to zmniejszy presję inflacyjną. Owszem, ale bardzo zaszkodzi gospodarce. Weźmy pod lupę przykład rynku nieruchomości. Kończący się program dopłat „Rodzina na Swoim" w połączeniu ze wzrostem stóp procentowych ograniczy popyt na kredyty i zamorduje rynek nieruchomości. Już to odbije się na wzroście gospodarczym. Powtarzam: diabelska alternatywa z wyborami w tle. Podwyżka stóp w połączeniu ze wzrostem inflacji zaszkodzi rządzącym...
W tej sytuacji trudno się dziwić, że nasz rynek akcji ma problemy. Zagranica stanęła z boku i czeka na wynik dyskusji o OFE oraz na decyzje RPP, a nasz kapitał nie bardzo wie, co robić, ale boi się tego, co się stanie jak wreszcie rozpocznie się korekta w USA. Sytuacja techniczna wygląda kiepsko. Ślizgający się po dolnym ograniczeniu idącego od czerwca 2010 kanału trendu wzrostowego indeks WIG to ograniczenie przeciął dając sygnał sprzedaży. Podobnie zachował się WIG20 i oscylatory. Dostaliśmy sygnały sprzedaży, a WIG20 jest niebezpiecznie blisko dolnego ograniczenia kanału trendu bocznego (2.600 pkt.). Jeśli to wsparcie padnie to indeks ruszy ku 2.400 pkt. Byki mają o co walczyć. Tylko czy wystarczy im sił?
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
