Łódzka spółka, mimo dekoniunktury, nadal marzy, że znajdzie banki, które przejmą jej dług. Analitycy są mniej optymistyczni.
Światowy kryzys już niejednemu zarządowi pokrzyżował plany. Przykładem jest choćby łódzka spółka handlująca ubraniami w blisko 330 salonach marek: Textilmarket, Top Secret i Troll, która zamierza otwierać 40-50 sklepów rocznie. Chciałaby więcej, ale nie może, bo ma dług do spłacenia. Redan jest winien trzem bankom około 31 mln zł. W ubiegłym roku zarząd wynegocjował, że pieniądze może oddać do połowy 2010 r., jednak obecne warunki spłaty zobowiązań nadal nie są dla spółki satysfakcjonujące.
— Zadłużenie jest na zdrowym poziomie, dlatego szukamy banków, które przejmą dług i pozwolą nam go spłacić na atrakcyjniejszych warunkach — mówi Bogusz Kruszyński, wiceprezes Redanu.
Spółka musi płacić wysokie kwartalne raty, a zarząd wolałby inwestować te kwoty w rozwój sieci. Dotychczas banki były zniechęcone słabymi wynikami Redanu. Jednak, po wielu latach na minusie, drugi kwartał spółka zakończyła z 2,8 mln zł zysku netto przy 76,5 mln zł przychodów ze sprzedaży. We wrześniu sprzedaż wyniosła 24,8 mln zł, wobec 22,5 mln zł rok wcześniej, a od stycznia do września przychody wzrosły ze 183,3 mln zł w ubiegłym roku do 207,9 mln zł w tym. Pojawił się jednak nowy problem. Kryzys gospodarczy i ograniczone zaufanie banków, które coraz niechętniej udzielają pożyczek.
— Lepsze wyniki przemawiają na korzyść spółki, jednak negocjacje grupy z bankami mogą być bardzo trudne. Dobrze jednak, że zarząd dba o interes spółki — wyjaśnia Rafał Salwa, niezależny analityk. Inni, chcący zachować anonimowość, analitycy byli bardziej dosadni.
— To niemożliwe, żeby Redan znalazł zastępcze finansowanie. Banki są bardzo wyczulone i jeśli zmienią warunki umowy z Redanem, to jedynie na gorsze — podkreśla nasz rozmówca.
Zarząd łódzkiej spółki myśli pozytywnie.
— Nie obawiam się zamieszania na rynkach finansowych. Na razie nie odczuwamy kryzysu gospodarczego na własnej skórze, być może dlatego że oferujemy produkty pierwszej potrzeby — przekonuje Bogusz Kruszyński.