Ważą się losy programów Gryf i Zefir, dotyczących dostawy systemów bezzałogowych uderzeniowych. Wartość zlecenia, do którego Ministerstwo Obrony Narodowej (MON) przymierza się od kilku lat, jest szacowana na 3 mld zł. Resort dostał oferty od firm z Izraela, USA i Wielkiej Brytanii. Czesław Mroczek, wiceminister obrony, informował kilka miesięcy temu o negocjacjach z pierwszą dwójką, a niedawno o tym, że MON chce wyłonić jednego dostawcę w obu programach. Pozwoliłoby to oszczędzić na eksploatacji i serwisie. Takie podejście wskazywałoby na zwycięstwo firm z Izraela, które chcą sprzedać Polsce systemy obu typów. Zyskać na współpracy z nimi mogą przedsiębiorstwa z Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ), zwłaszcza WZL 2 z Bydgoszczy. MON już wiele razy zapowiadało rychłą decyzję, jednak od tygodni zwleka z jej ogłoszeniem. Urzędnicy mają twardy orzech do zgryzienia.

„Prowadzone są dodatkowe analizy mające na celu precyzyjne określenie uwarunkowań umożliwiających dokonanie wyboru najkorzystniejszej drogi pozyskania systemu na potrzeby sił zbrojnych” — informuje Jacek Sońta, rzecznik resortu.
Bezpieczne wyjście
Z informacji „PB” wynika, że ministerstwo obawia się, iż wybierając dostawcę bezzałogowców, narazi rząd na oskarżenia o brak transparentności postępowania, co zwłaszcza przed wyborami nie jest politykom na rękę. Rozważa więc ogłoszenie publicznego przetargu i pozostawienie wyboru następcom. Przetarg ma w branży sporo zwolenników.
— Formuła przetargowa daje większą gwarancję otwartości i transparentności postępowania. Pozwala też porównać oferty i ocenić, gdzie armia i polskie przedsiębiorstwa zyskają najwięcej — uważa Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju.
Piotr Wojciechowski, prezes WB Electronics, jest przekonany, że jeśli odbędzie się przetarg, krajowi dostawcy zyskają więcej na współpracy z zagranicznymi partnerami niż w ramach procedury niepublicznego wyłonienia oferenta, która toczy się obecnie. Jego firma podpisała porozumienie w programie Gryf z firmą Thales, dostawcą brytyjskiego Watchkeepera 450, opracowanego na bazie izraelskiego Hermesa 450. Jeśli jednak MON zdecydowałby się na jednego dostawcę systemów obu typów i wybrał Izrael, Brytyjczycy i WB Electronics zostaliby z niczym.
Wojskowy know-how
Postępowanie przetargowe pozwoli rozwiązać wiele politycznych problemów, ale na dłuższą metę może okazać się niekorzystne dla armii. Dostawcy z USA i Izraela chronią pilnie wojskowe tajemnice i w publicznym przetargu mogą nie odkryć wszystkich kart — o ile w ogóle w nim wystartują.
Rywalizacja po polsku
W cieniu postępowania dotyczącego wyboru systemów uderzeniowych toczy się walka o dostawy dronów mini oraz rozpoznawczych w programach Wizjer i Orlik, adresowanych do polskich podmiotów. Wydawało się, że ich rozstrzygnięcie nie będzie budziło wątpliwości, jednak wczoraj „Gazeta Polska” napisała, że przedstawiciele PGZ poprosili WB Electronics o wycofanie się z gry i podjęcie współpracy po rozstrzygnięciu rozrywki. Przedstawiciele obu grup nie skomentowali doniesień.
Na własnej skórze
Rządowi urzędnicy nie chcą powtórki awantury, która od miesięcy toczy się w sprawie zakupu śmigłowców dla armii. MON, który wybrał Caracale, oferowane przez Airbus Helicopter, jest krytykowany za to, że wyeliminował z gry polskich dostawców z Mielca i Świdnika. Spór toczy się też o użyteczność maszyn i ich sprawność w warunkach bojowych, projekty offsetowe i możliwości rozwoju rodzimych firm oraz ilość i cenę zamawianych maszyn.
Na własnej skórze
Rządowi urzędnicy nie chcą powtórki awantury, która od miesięcy toczy się w sprawie zakupu śmigłowców dla armii. MON, który wybrał Caracale, oferowane przez Airbus Helicopter, jest krytykowany za to, że wyeliminował z gry polskich dostawców z Mielca i Świdnika. Spór toczy się też o użyteczność maszyn i ich sprawność w warunkach bojowych, projekty offsetowe i możliwości rozwoju rodzimych firm oraz ilość i cenę zamawianych maszyn.