Notabene o zrzuceniu dwóch śmiercionośnych amerykańskich atomówek 6 i 9 sierpnia 1945 r. na Hiroszimę i Nagasaki wie każdy. Bez rozgłosu natomiast minęła właśnie 60. rocznica wywołania przez Związek Radziecki 30 października 1961 r. nad poligonem arktycznej Nowej Ziemi największej eksplozji termojądrowej w dziejach świata. Car-bomba (komuniści nawiązali nazwą do tradycji rekordowych obiektów, działa i dzwonu, z Kremla) zrzucony np. nad Paryżem dosłownie zrównałby z ziemią cały obszar rozległej metropolii.
Historyczne skażenie rzecz jasna nie powinno przesłaniać fantastycznych możliwości energetycznych wodoru. Protonowa przemiana tego gazu w hel daje przecież energię Słońcu i innym gwiazdom. We wtorek Rada Ministrów uchwaliła narodową strategię wodorową do roku 2030, z perspektywą do 2040. Dokument wpisuje się w działania globalne i europejskie oraz systematyzuje dotychczasowe krajowe, których celem jest budowa gospodarki niskoemisyjnej. Był już najwyższy czas na jego przyjęcie, albowiem we wdrażaniu technologii wodorowych Polska spóźnia się w stosunku do unijnej czołówki lekko o dekadę. I nie da się tego już zrzucić na krępowanie decyzyjności przez wraże siły zewnętrzne, co jest argumentem jakże często wykorzystywanym przez obecnych władców w obronie trucicielskiej struktury polskiej energetyki. Niestety, historycznie jest on kłamliwy, przecież w wyborze paliwa dla elektrowni PRL naprawdę była suwerenem i po prostu postawiła naturalnie na własny, tani węgiel. Bo na przykład taka Czechosłowacja, po 1968 r. tłamszona ideologicznie przez Moskwę niezrównanie bardziej niż Polska, do zmiany ustroju wzniosła dwie elektrownie jądrowe (tzn. drugą ukończyły już Czechy po rozwodzie ze Słowacją), oczywiście w technologii radzieckiej – w tej kwestii do 1990 r. południowi sąsiedzi faktycznie wyboru nie mieli.

W kontekście atomowo-wodorowym bardzo ważne będą konkluzje szczytu COP26 w Glasgow. Dotychczasowe klimatyczne zbiórki ONZ-owskie, tak martwiące się o efekt cieplarniany, nie rozstrzygnęły definitywnie, które źródła energii są dla przyszłości Ziemi naprawdę pożyteczne i bezpieczne. Co do wiatraków, elektrowni wodnych czy paneli słonecznych nikt nie ma wątpliwości. Ale np. energetyka jądrowa wciąż postrzegana jest dwuznacznie, zwłaszcza po katastroficznych doświadczeniach radzieckiego Czarnobyla z 1986 r. czy japońskiej Fukushimy z 2011 r.
Skoro nie zostało to rozstrzygnięte globalnie, bardzo łatwo przychodzi przeciąganie decyzji instytucjom Unii Europejskiej. Jeszcze kilka lat temu rozwój energetyki jądrowej był we wspólnocie oczywistością, ale sytuacja radykalnie zmieniła się po decyzji Niemiec (przy pełnej zgodzie klasy politycznej i społeczeństwa) o nieodwołalnym wyłączeniu siłowni funkcjonujących i niebudowaniu już nowych. W tej kwestii na przeciwnym biegunie znajduje się Francja, która przez kilka dekad generalnie przestawiła zaopatrzenie państwa w energię elektryczną właśnie na atomówki i jest to dla społeczeństwa oczywistością. W tym kontekście tworzy się specyficzny sojusz atomowych interesów polsko-francuskich. Dotychczas w skomplikowanych rozgrywkach unijnych Warszawa i Paryż trzymały naturalną sztamę – niezależnie od zmian rządów – wyłącznie w rolnictwie, inne wątki bardzo nas różniły. Trudno na razie prognozować, jaka będzie efektywność tego punktowego sojuszu najpierw na COP26 w Glasgow, a potem w klimatycznych decyzjach unijnych.