Cudowne dziecko polskiej bankowości, pionier — takie hasła etykiety prasa długo przyklejała do Wojciecha Kostrzewy. Nie bez racji. Z biegiem lat menedżer obrastał w doświadczenia, a entuzjazm komentatorów — przygasał.
Pogłoski o dymisji Wojciecha Kostrzewy pojawiły się już w drugiej połowie 2002 roku. Jeszcze donośniej zabrzmiały w 2003 r., kiedy wyszło na jaw, że rok 2002 BRE zakończył stratą 380 mln zł. Ale dymisja ogłoszona przed kilkoma dniami była dla większości analityków zaskoczeniem.
Na jego odejście giełda zareagowała ponad 7-procentowym wzrostem kursu akcji BRE. Inwestorzy najwyraźniej się ucieszyli.
„To oznacza, że moja decyzja była słuszna” — skomentował to ze spokojem — w wywiadzie dla Radia PIN — Wojciech Kostrzewa.
Z rozmachem
Wojciech Kostrzewa (rocznik 1960) akurat reprezentował Niezależne Zrzeszenie Studentów na seminarium naukowym w Berlinie, kiedy w Polsce nastał stan wojenny. Do kraju nie wrócił. W 1982 r. dostał stypendium naukowe na kilońskim uniwersytecie, gdzie zdobył wyższe wykształcenie ekonomiczne. Po studiach, w latach 1988-1991, pracował w Instytucie Gospodarki Światowej w Kilonii, z którym współpracowało m.in. środowisko polskich liberałów. Nawiązane wtedy kontakty (choćby z Janem Szomburgiem, szefem Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową czy Markiem Dąbrowskim, podsekretarzem stanu w resorcie finansów za czasów Leszka Balcerowicza) sprawiły, że już w 1989 r. został doradcą ojca polskich przemian gospodarczych.
Odpowiadał m.in. za przygotowanie — pierwszej po przełomie — ustawy ubezpieczeniowej. Później mówił o niej jako o swoim sukcesie, a za dowód podawał liczbę inwestorów z zagranicy, którzy weszli na polski rynek ubezpieczeń.
W 1990 r., jako trzydziestolatek (czyli w sektorze bankowym — młodzieniaszek), zasiadł w fotelu prezesa nowo powstałego państwowego Polskiego Banku Rozwoju (PBR). W zamyśle ów bank miał się zająć pomocą w restrukturyzacji naszej gospodarki. Dzięki Kostrzewie stał się jednak czymś na kształt pierwszego rodzimego banku inwestycyjnego (uwaga: pionier!). Jedyną większą restrukturyzacją stała się pomoc dla Stoczni Szczecińskiej. W 1991 r. PBR pożyczył jej 11 mln USD. Rok później Kostrzewa przeprowadził zaś pierwsze (znów pionier!) w III Rzeczpospolitej postępowanie układowe. To doświadczenie posłużyło dwa lata później Ministerstwu Finansów do stworzenia słynnej ustawy o bankowym postępowaniu ugodowym.
Losy stoczni i Kostrzewy splotły się jeszcze raz w 2001 r. Tym razem, już jako szef BRE Banku, nie chciał „umierać za Szczecin”. BRE jako pierwszy bank przykręcił kredytowy kurek, ściągając swe należności z rachunków stoczni. To stało się — pierwszym — gwoździem do trumny nadmorskiej spółki.
Jako szef PBR wprowadził na polski rynek takie produkty finansowe, jak opcje czy bony komercyjne (znów pionier!).
W nowym fotelu
W 1995 r. skusiła go wiceprezesura Banku Rozwoju Eksportu. Ówczesny szef BRE, Krzysztof Szwarc, od razu namaścił go na następcę. Do zmiany warty doszło w maju 1998 r.: Kostrzewa został prezesem, Szwarc zadowolił się przewodniczeniem radzie nadzorczej BRE.
Wydarzenia te zbiegły się z pierwszą (znowu!) w dziejach warszawskiej giełdy prawdziwą walką o przejęcie spółki. Chodziło o PBR, a jedną z głównych osób dramatu był Kostrzewa. W marcu 1998 r. wszystko wskazywało, że inwestorem PBR zostanie niemiecki Bayerische Landesbank. Ale na początku kwietnia zainteresowanie PBR przejawili dwaj inni gracze: szwedzki SE Banken i BRE. 2 kwietnia polski bank ogłosił wezwanie, w którym zaproponował akcjonariuszom PBR po 22,5 zł za akcję (przy kursie 19,9 zł). Kurs PBR niezmiennie szybował wraz z kolejnymi deklaracjami potencjalnych kupców, co rusz podbijających cenę.
— W ostatnim dniu ważności swego wezwania BRE wywindował cenę do 28,5 zł (przez miesiąc wzrosła ona niemal o 50 proc.). Dwaj najwięksi akcjonariusze banku: Powszechny Bank Kredytowy i skarb państwa mieli kilka godzin na decyzję. I podjęli tę korzystną dla BRE. Konkurenci Kostrzewy musieli skapitulować, on sam zaś triumfował — wspomina jeden z analityków.
Przypadek PBR nie był wyjątkiem. Wojciech Kostrzewa jako pierwszy w kraju postanowił wyjść z okopów tradycyjnej i nudnej bankowości, by szukać zysków w operacjach inwestycyjnych. Zaczął rozdawać karty, ustawiać transakcje, jednych przyprawiał o rozpacz, drugich — o zdumienie. Agresywnie sobie poczynał. I niekonwencjonalnie.
Nowość za nowością
W 1998 r. biuro maklerskie BRE Brokers zaproponowało klientom tzw. pakiety agresywne (uwaga: pionier!). Powierzone środki inwestowano na GPW — m.in. w akcje Polisy, KrakChemii i Pozmeatu. Inwestowano nieskutecznie... Afera! Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ukarała BRE karą 0,5 mln zł za nieprawidłowości w prowadzeniu rachunków. W ramach zadośćuczynienia bank odkupił od klientów pechowe pakiety, niektórym wypłacił odszkodowania.
Ta półmilionowa kara i odszkodowania były niczym przy zyskach, jakie BRE przynosiły niektóre transakcje, wymyślane i realizowane przez Kostrzewę. Najbardziej spektakularną była ta z połowy 1999 r. Na sprzedaży pakietu akcji PTC (operator sieci telefonii komórkowej Era) Elektrimowi BRE zarobił prawie 200 mln USD!
— Zależało nam na przejęciu kontroli nad PTC. Wojtek to wykorzystał i podbił cenę wysoko. Transakcja ta była jego ewidentnym sukcesem! Zresztą naszym też... To właśnie na lata 1999-2000 przypadały jego największe osiągnięcia. Potem — jak wiadomo — było różnie... — mówi Jacek Walczykowski, wiele lat związany z Elektrimem (m.in. jako wiceprezes zarządu).
Także w 1999 r. Kostrzewa zamierzał przeprowadzić inne imponujące przedsięwzięcie: fuzję z Bankiem Handlowym — powstałby największy polski bank! Efekt? Fiasko. Operację zablokował skarb państwa i grupa PZU, zarządzana przez Grzegorza Wieczerzaka i Władysława Jamrożego.
Zdarzały się wpadki, to fakt, ale tylko wróg nie dostrzeże, że mnós-two pomysłów Wojciech Kostrzewa realizował z sukcesem. Czasem wielkim.
Splendory i manewry
Niekonwencjonalne działania skutkowały deszczem nagród — i dla BRE, i dla dowódcy. Media rozpisywały się o „cudownym dziecku polskiej bankowości”. Dziecko w styczniu 2002 r. objęło funkcję członka zarządu regionalnego Commerzbanku (kontroluje BRE), odpowiedzialnego za Europę Środkową i Wschodnią. Był to — a jakże! — pierwszy awans polskiego bankowca na tak wysokie stanowisko w strukturach zagranicznego właściciela.
— Inne banki działają bezpiecznie, decyzje kredytowe zatwierdzają całe komitety. A Kostrzewa decydował sam — i to bardzo szybko. W końcu otworzył jednak tyle frontów, że prędzej czy później musiał stracić nad nimi kontrolę. I tak się stało — ocenia jeden z analityków.
W kwietniu 2000 r. BRE — wspomagany przez prywatnego inwestora, Zbigniewa Jakubasa — nabył od założyciela Optimusa Romana Kluski i jego żony kontrolny pakiet akcji tej firmy. Biznes wydawał się doskonały — za walory, których kurs przekraczał 250 zł, nabywcy płacili po 142 zł. Tymczasem tuż po transakcji pękł internetowy balon i kurs Optimusa zaczął pikować na łeb na szyję. I wtedy nastąpił gwałtowny zwrot: bank znalazł nabywcę na znacznie mniej już atrakcyjne akcje. Koncern ITI zdecydował się wyłożyć aż po 220 zł za akcję! Świetny interes? Nie. ITI zdecydowaną większość transakcji pokrył bowiem nie gotówką, ale swoimi obligacjami — z zastrzeżeniem ich zamiany na akcje przy okazji wejścia ITI na GPW. Oferta publiczna medialnego koncernu spaliła jednak na panewce. Rozliczenie transakcji z ITI należy do najbardziej skomplikowanych w historii polskiej giełdy... Nowosądecką spółkę IT podzielono na dwie części.
Przy tej okazji — w listopadzie 2000 r. — Wojciech Kostrzewa w „PB” zapewniał drobnych inwestorów: „poczekajcie, zarobicie”. Nic z tego... To akcjonariusze indywidualni stracili najwięcej. Oni i sam Optimus, który z pozycji lidera rynku i jednej z największych polskich spółek IT spadł do II ligi.
Pod koniec 2001 r. BRE zaczął (wspólnie z Jakubasem i innym prywatnym inwestorem — Ryszardem Oparą) skupować akcje Elektrimu. Wtedy właśnie holding ten nie mógł porozumieć się z obligatariuszami w sprawie spłaty około 2 mld zł długów. Sprzedaż części telekomunikacyjnej miała posłużyć wynegocjowanej w końcu spłacie obligacji. Tak odciążony Elektrim przystąpiłby do ofensywy na rynku energetycznym (jej podstawą miał być Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin — PAK, w którym spółka ma udziały).
Wojciech Kostrzewa zapewniał, że uzdrowienie Elektrimu i przywrócenie mu blasku to kwestia czasu. Ale już na początku 2003 r. BRE ogłosił, że sprzedaje pakiet akcji Elektrimu spółkom, związanym z Polsatem Zygmunta Solorza. Szef BRE zapewniał, że na sprzedaży akcji bank wykaże zysk. I tak rzeczywiście było. Tylko że wcześniej, na koniec 2002 r., bank „przeszacował w dół” wartość papierów Elektrimu. „Zysk” się pojawił, gdyż akcje sprzedawano powyżej tego kursu po przeszacowaniu.
— Druga przygoda z Elektrimem nie była już tak udana jak pierwsza. Nie udało mu się pozyskać finansowania dla PAK i zbudować nowej wartości z wykorzystaniem aktywów energetycznych. Moim zdaniem, dobrał sobie złych partnerów — ocenia Jacek Walczykowski.
Prezesowi Kostrzewie trudno jest jednak przełknąć słowo „porażka”. Zarówno w przypadku Optimusa, Elektrimu, jak i innych nieudanych inwestycji, choćby Netii czy Szeptela.
W spółkach giełdowych, do których wchodził, BRE często popadał w konflikty z pozostałymi akcjonariuszami. Przykłady? Choćby mięsna spółka Pozmeat czy odzieżowa Vistula. To wszystko sprawiło, że inwestorzy patrzyli już na działalność BRE mniej łaskawym okiem, a w mediach skończył się kult Kostrzewy.
Mimo to, gdy w sierpniu 2002 r. BRE opublikował raport kwartalny, zawierający najgorsze wyniki od lat (niemal 100 mln zł straty), jego kurs poszedł w górę. Był to owoc umiejętnej i skutecznej kampanii informacyjnej banku. Tuż przed ogłoszeniem Kostrzewa udzielił serii wywiadów uprzedzających, w których zapowiadał zmianę strategii na bardziej konserwatywną.
— Bez wątpienia umiał sprzedać się w mediach, dlatego zarówno one, jak i analitycy, byli skłonni wybaczyć mu więcej niż innym — mówi ekspert.
Pora krytycyzmu
Kostrzewa zaczął mieć coraz gorszą prasę. I nie chodziło tylko o wykazanie w 2002 r. rekordowej straty 380 mln zł. Media ujawniały bardzo agresywne działania szefa BRE. Najlepszym przykładem była sprawa Polskiej Grupy Interim (PGI). Spółka ta, wydająca „Twój Styl”, „Filipinkę” i „Votre Beauté” współpracowała z BRE od lat. Rezultat: trzy kredyty o łącznej wartości około 55 mln zł. Nagle, w styczniu 2002 r., do PGI dotarła informacja o wypowiedzeniu tych kredytów. Pretekstem stało się złożenie (w tym samym dniu) wniosku o upadłość PGI przez jednego ze współwłaścicieli. Spółka na spłatę ponad 50 mln zł dostała... 7 dni. Niedotrzymanie terminu oznaczałoby przejęcie przez bank czasopism, wartych prawie dwa razy więcej niż wartość zadłużenia. PGI, chcąc uchronić się od wrogiego przejęcia, sprzedała prawa do trzech tytułów niemieckiemu wydawnictwu H. Bauer.
— Dzisiaj do BRE nie mam pretensji... Ale wówczas ze strony banku nie było żadnego sygnału, że coś jest nie tak. Nagle — ni stąd, ni zowąd w piątek wieczorem — przyszło zawiadomienie: macie tydzień na spłatę kredytu. Nietypowy ruch. Trzeba powiedzieć, że dawał BRE ogromne szanse na to, że dokona dzieła — wspominał w rozmowie z „PB” Przemysław Szmyt, ówczesny prezes Wydawnictwa Prasowego „Twój Styl” — spółki zależnej PGI.
„Twardy zawodnik. Na negocjacje przychodził z jednoznacznym stanowiskiem, z którego raczej nie rezygnował. Do cna wykorzystywał uprzywilejowaną pozycję kredytodawcy” — wspomina członek zarządu jednego z większych klientów BRE.
Monolit z rysą?
Wszyscy nasi rozmówcy zgadzają się w jednym: Wojciech Kostrzewa jest nieprzeciętnie ambitny. Chętnie wskazuje na swe sukcesy, pomijając milczeniem porażki. Realizowane przez siebie transakcje lubi określać mianem „bezprecedensowych”.
— Nie boi się ryzykownych decyzji. W efekcie wejścia w działalność inwestycyjną z banku podrzędnego BRE stał się bankiem z czołówki. Ostatnie trzy chudsze lata (wynikające zresztą głównie z bessy na rynku) nie przesłaniają jego dokonań. Na pewno ma asa w rękawie. Jest tak dobry, że rynek bankowy z pewnością go „wchłonie” i skończy się na wyższym stanowisku — przekonuje Zbigniew Jakubas.
No właśnie, co teraz? Kostrzewa nie ujawnia swoich planów. A rynek huczy od plotek. Prezesura w Banku BPH, Kredyt Banku czy zagranicznym banku inwestycyjnym? A może co innego?
Życie pokaże.
Podpis: Dawid Tokarz