Bez euforii GPW przyjęła irlandzkie „tak” dla rozszerzenia UE. Słabe fundamenty polskich spółek każą zweryfikować prognozy co do wystąpienia na GPW efektu konwergencji, związanego z naszym przystąpieniem do unijnych struktur — twierdzą analitycy.
Korzystne dla Polski wyniki głosowania w Irlandii nie wywołały spodziewanych wzrostów na warszawskim parkiecie. Już na otwarciu sesji wszystkie główne indeksy rynku WIG, WIG 20 oraz TechWIG straciły po około 0,3 proc.
— Nie takiej reakcji oczekiwali zapewne inwestorzy na pierwszej sesji po zatwierdzeniu nicejskiego traktatu przez Irlandczyków. Część z nich licząc, że korzystne dla Polski wyniki referendum przyniosą silne wzrosty na GPW, zdecydowała się na wyprzedaż akcji. Jednak wysoka podaż przesądziła o spadkach na otwarciu — ocenia Katarzyna Płaczek, dyrektor inwestycji własnych BDM.
Choć warszawscy inwestorzy potrzebowali zaledwie kilkunastu minut, by odrobić poranne straty, nie udało się im jednak doprowadzić do znaczącego wybicia giełdowych indeksów. Ostatecznie, po negatywnych sygnałach z USA, warszawska giełda zakończyła wczorajszą sesję niewielką korektą. Widać, że rynkowi brakuje zarówno impulsów, jak i wiary w trwalsze wzrosty.
— Takim decydującym czynnikiem, który mógłby wymusić niejako trwałą wzrostową tendencję na warszawskiej giełdzie, byłyby informacje o poprawie wskaźników makroekonomicznych naszych największych partnerów gospodarczych — uważa Marek Świętoń, analityk ING IM Polska.
Z kolei dla zagranicznych inwestorów ważnym impulsem byłaby zdecydowana poprawa wyników osiąganych przez polskie spółki. To jeden z podstawowych warunków, jaki musi zostać spełniony, aby akcje naszych spółek zyskały na atrakcyjności w oczach zachodnich graczy. W przeciwnym wypadku, mało prawdopodobny jest powrót zagranicy, skłonnej inwestować pod przyszłe wstąpienie Polski do struktur Unii Europejskiej.
Jeszcze kilka miesięcy temu głośno dowodzono, iż nasze spółki są tak mocno niedoszacowane w stosunku do unijnych konkurentów, że nie obejdzie się bez konwergencji podobnej do obserwowanych w Grecji czy Portugalii. Obecnie oczekiwania te uległy jednak wyraźnemu stonowaniu.
— Dopiero zamknięcie wszystkich rozdziałów negocjacyjnych może zapoczątkować okres konwergencji na naszym rynku. Jednak nie zakładałbym tak silnych wzrostów cen akcji, jakie obserwowano podczas wcielania do Unii Europejskiej Grecji czy Portugalii, gdzie zwyżki sięgały 100-200 proc. — studzi nadzieje Rafał Gębicki, dyrektor inwestycyjny WestLB Panmure.
Zakładając wariant optymistyczny, że akcje dzięki konwergencji mogą wzrosnąć średnio nawet o 100 proc., to i tak WIG 20 nie zbliży się do rekordowych notowań z marca 2000 r. Wówczas, dzięki internetowej hossie, indeks blue chipów przekroczył poziom 2400 pkt. Na razie trudno jest mu zbliżyć się nawet do połowy wspomnianej wartości.
— Obecnie WIG 20 zmaga się z pokonaniem poziomu 1150 punktów, którego ewentualne przebicie może zapewnić w najbliższym okresie wzrost o 10 proc. — przyznaje Katarzyna Płaczek.
Zanim jednak doszłoby do konwergencji, wpierw muszą na naszym rynku zadomowić się inwestorzy zagraniczni. Według niektórych specjalistów, pierwszy krok w tym kierunku został już uczyniony.
— Akceptacja nicejskiego traktatu przybliża nas do członkostwa w UE i jest ważnym sygnałem dla zagranicy do zwiększania zaangażowania na naszym rynku. To z kolei powinno zachęcać krajowych graczy do wzmożenia aktywności. Inwestorzy powinni mieć świadomość niedoszacowania rodzimych spółek w stosunku do unijnych konkurentów. Jednak na efekty konwergencji przyjdzie nam poczekać dosyć długo — przyznaje Waldemar Bojara, doradca inwestycyjny DM BOŚ.
Ryzykowne fundamenty
Po korzystnych dla Polski wynikach sobotniego referendum w Irlandii część inwestorów postanowiła w poniedziałek realizować zyski. Podczas wczorajszych notowań szczególnie dobrze zachowywały się rodzime blue chipy.
Jednak trzeba mieć świadomość, że polskie spółki są generalnie nadal przewartościowane w stosunku do unijnych konkurentów. W związku z tym, trudno spodziewać się, prognozowanego przez niektórych uczestników rynku, efektu konwergencji, który tak korzystnie dał o sobie znać chociażby na parkiecie w Atenach czy Lizbonie. Rodzime banki czy firmy informatyczne są po prostu zbyt drogie.
W tej sytuacji nie liczyłbym na masowy napływ na warszawską giełdę zachodniego kapitału. Co najwyżej mogą się na niej pojawić zagraniczni inwestorzy spekulacyjni. Najpierw nasze spółki muszą zdecydowanie poprawić swoje wyniki, a dopiero później można oczekiwać, że staną się obiektem zainteresowań zachodnich inwestorów. Dopóki tego nie zrobią, w dalszym ciągu będą postrzegane w kategoriach ryzykownych inwestycji.
Grzegorz Stulgis
analityk Credit Suisse AM