W poniedziałek rynki w USA świętowały. Za to w Polsce panowała euforia. Nasz rynek już w piątek bardzo mocno wzrósł. Wystarczyły dwa dni korekty i popyty znowu zaatakował, ale skala wzrostu rodzi podejrzenia. W piątek można ją było wyjaśnić na dwa różne sposoby. Po pierwsze byki mogły szykować sobie bazę do poniedziałkowego uderzenia, gdy nie będzie sesji w USA. Druga możliwość to po prostu „windows dressing”. Wszystkie fundusze chciały pokazać jak najwyższe wyceny na koniec miesiąca przed końcem sezonu urlopowego. Nikomu nie zależało na spadkach, szczególnie, że na świecie nadal utrzymywała się neutralna sytuacja i nic nie kazało natychmiast akcji sprzedawać. W piątek więc podaż się usunęła i pozwoliła wysoko zamykać kursy spółek, które dominują w portfelach funduszy. Stąd dużo gorsze zachowanie średnich spółek, a doskonałe blue chipów. Tę tezę potwierdzał obrót, który był duży tylko dzięki TP SA.
Jednak wczoraj sytuacja znów była niezwykle korzystna dla byków. Indeksy w USA wyraźnie chcą przełamać opory, dane o imporcie i eksporcie były znakomite, premier chce, by 19-procentowy podatek był wprowadzony do wszystkich sektorów gospodarki, indeksy w Eurolandzie rosły... Nic dziwnego, że zaczęło się od ataku popytu. To sygnalizowało, że rynek w przyszłości będzie prowadzony wyżej, jeśli tylko rynki amerykańskie nie zawiodą nadziei byków. Podaż nadal nie była agresywna. W sytuacji, kiedy w Eurolandzie indeksy wyraźnie rosły, nie mogło to zbytnio dziwić. Obóz byków kolejny raz korzystał z dobrej sytuacji i podciągał indeksy za pomocą swoich ulubionych spółek, a podaż znowu odsuwała się spokojnie podając akcje na coraz wyższych poziomach. Możecie Państwo dziwić się, że nie promienieję entuzjazmem, ale uważam, że takie wzrosty na tak wysokim poziomie to nie jest normalne zachowanie giełdy. Coraz bardziej wygląda to na wymiany akcji między funduszami, które mają za cel jedynie wysoko podciągnąć kursy i indeksy. Nie wykluczam, że odbierającymi są OFE. W normalnych sytuacjach tak się akcji nie kupuje – to już jest wyłącznie pompowanie rynku. Ale tak nie będzie w nieskończoność. Dzisiaj rynki europejskie powinny czekać z optymizmem na to, co przyniosą sesje w USA. Teoretycznie u nas też tak powinno być, bo nie ma żadnego sygnału sprzedaży. Teoretycznie, bo podaż w końcu musi zaatakować i to w najbardziej nieprawdopodobnej sytuacji. Dlaczego nie dziś?
W piątek na parkiecie w USA zostali tylko dyżurni i rynek musiałby dostać naprawdę niesamowite informacje, by coś ważnego się wydarzyło. Inwestorzy woleli przed trzema dniami odpoczynku za bardzo nie ryzykować, ale i tak indeksy wzrosły, co dawało dużą przewagę obozowi byków. Zazwyczaj brak sesji w USA owocuje sesją bez kierunku w Eurolandzie. Jednak tym razem na giełdach panował optymizm zwiększany przez to, że handel w piątek zamknął się na małych minusach (trzeba było odrobić stracony grunt). Niewielka poprawa w gospodarce Eurolandu (indeksy PMI pokazujące aktywność produkcyjnej części gospodarki wzrosły) nieco pomagała bykom. Rynki rosły i widać było, że inwestorzy są przekonani, iż indeksy amerykańskie wkrótce wyjdą górą z trendu bocznego.
Dziś w Europie zostaną podane raporty o lipcowym bezrobociu (8,9 proc.) oraz o inflacji w cenach producentów (PPI). Prognoza mówi, że wzrośnie o 0,2 proc. m/m. Zakładam, że te dane nie będą miały jednak znaczącego wpływu na nastroje inwestorów. O 16.00 w USA podany zostanie indeks aktywności produkcyjnej części gospodarki (ISM). Prognoza mówi o wzroście do 53,5 pkt., ale po doskonałym odczycie PMI Chicago oczekiwania graczy będą jeszcze większe. W Eurolandzie do momentu publikacji tych danych powinien panować optymizm. I lepiej byłoby dla byków, by dane były naprawdę dobre. W innym przypadku nastąpi mocne odbicie od oporów technicznych, a to wyzwoliłoby falę wyprzedaży.