Grażyna Kulczyk: zamykanie obrazów w czterech ścianach nie ma sensu

PAP
opublikowano: 2014-02-13 07:14

"Każdy dla kogoś jest nikim" – to tytuł wystawy, której wernisaż odbędzie się w piątek w madryckiej Santander Art Gallery. Prace pochodzą ze zbiorów Grażyny Kulczyk. To niebywała okazja, żeby świat poznał polskich artystów – mówi PAP kolekcjonerka sztuki.

PAP: - Wystawa w Madrycie to pierwsza od lat tak obszerna ekspozycja polskich zbiorów sztuki współczesnej za granicą. Prace pochodzą z pani zbiorów. Jakich artystów będzie można zobaczyć w Madrycie?

Grażyna Kulczyk: - Pokazanych zostanie ponad 100 dzieł 57 wybitnych twórców polskich, m.in. Magdaleny Abakanowicz, Romana Opałki, Zofii Kulik, Aliny Szapocznikow, Wojciecha Fangora, Zbigniewa Libery, Katarzyny Kozyry. Obok dzieł polskich artystów, zobaczymy też prace autorów ze świata, jak m.in. Donalda Judda, Jenny Holzer, Sama Francisa, Agnes Martin, Dana Flavina. Cała idea wystawy opiera się na zaprezentowaniu tych obrazów obok siebie – chcemy pokazać, że w tym samym czasie powstawały prace równie dobre i za granicą, i w Polsce. A często było tak, że polscy artyści światowym nurtom nadawali swoją ważną interpretację.

PAP: - Santander Art Gallery, to jedno z najbardziej prestiżowych muzeów sztuki nowoczesnej na świecie. Placówka po raz pierwszy zaprosiła do współpracy kolekcjonera z naszej części Europy. Jak doszło do tej współpracy?

G.K. - Nic nie dzieje się przez przypadek. Moje kontakty z kolekcjonerami, muzealnikami, kuratorami na świecie spowodowały, że coraz bardziej zaczęłam wrastać w to międzynarodowe środowisko. Pracowałam na to dobrych kilkanaście lat. Tak się złożyło, że szefowa Fundacji banku Santander wybrała się w podróż po Polsce i krajach sąsiednich. Postawiła sobie za cel znalezienie w naszej części Europy kolekcji, którą mogłaby potem pokazać w Arte Santander.

PAP: - Dlaczego szefów muzeum w Madrycie zainteresowała sztuka Europy Wschodniej?

G.K. – Wcześniej to muzeum pokazywało świetne wystawy kolekcjonerów amerykańskich i z Europy Zachodniej. Teraz postanowili wydobyć z zapomnienia to, co przez wiele lat w świecie sztuki działo się w naszej części Europy. Szefowa fundacji Paloma Botín jeździła i szukała. Joanna Mytkowska, znająca moją kolekcję, skierowała ją do Poznania. Paloma zobaczyła Stary Browar i wystawę, którą wtedy prezentowaliśmy. Potem poznała całą moją kolekcję. Zachwyciła się na tyle, że przerwała dalszą podróż. Nie pojechała już m.in. do Rumunii i Czech, bo zdecydowała, że pokaże polskich artystów z mojej kolekcji.

Ale chodziło o zestawienie polskich artystów ze sztuką światową, pokazanie dialogu pomiędzy nimi. Na pomysł zrobienia takiego porównania wpadliśmy podczas rozmów z kuratorem tej wystawy. To Timothy Persons, Fin mieszkający w Berlinie. Zrobił to w moim odczuciu świetnie. Ci, co wystawę już widzieli podczas jej instalacji twierdzą, że prezentuje się znakomicie. Jako Polacy mamy podstawy do dumy. Jestem patriotką - dla mnie to ogromna satysfakcja.

PAP: - Czy polska sztuka jest interesującym głosem współczesności? Co możemy zaoferować takim potęgom kulturalnym jak Francja, Wielka Brytania czy Hiszpania?

G.K. - Bardzo wiele. Przez wieki byliśmy najdalej na wschód wysuniętym przyczółkiem zachodniej kultury. Pozostając w nurcie sztuki światowej, byliśmy i ciągle jesteśmy obciążeni przeżyciami wojen, komunizmu, zniewolenia, a to oczywiście wpływało i wpływa na twórczość polskich artystów. Jednak mimo różnych dziejowych kataklizmów, cały czas mieliśmy kontakt z międzynarodową sztuką.

PAP: - Wielu znawców polskiej sztuki narzeka na jej zaściankowość, na jej lokalne znaczenie. Niewielu polskich artystów funkcjonuje w światowym obiegu sztuki. Ciągle wspominamy wystawę Wojciecha Fangora w Guggenheim Museum, ale to było w 1970 r.

G.K. - Nigdy o polskich artystach nie powiedziałabym, że są zaściankowi. To brak możliwości promowania siebie, promowania przez innych powoduje, że mało się o tej sztuce wie. Wystaw, które promowałyby polską sztukę w świecie, było zaledwie kilka. W 1961 r. Tadeusz Kantor i czternastu innych polskich malarzy wzięło udział w wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MOMA) w Nowym Jorku. Ryszard Stanisławski w 1994 r. pokazał sztukę tej części Europy, na wystawie „Europa, Europa”. Wojciech Fangor u Guggenheima, Roman Opałka funkcjonował głównie w galeriach we Francji. Ostatnio powodem do dumy była wystawa Aliny Szapocznikow prezentowana m.in. w Brukseli i nowojorskim MOMA. Polską sztukę się pokazuje, ale uważam, że takich okazji powinno być znacznie więcej.

PAP: - Wierzy pani, że jako promotorka i mecenas zmieni postrzeganie naszych artystów w świecie?

G.K. – Wierzę, że potencjał jest ogromny. Polska jest największym krajem w regionie, a mimo to nie wykorzystujemy wielu szans. Tym bardziej każda taka inicjatywa jest ważna – nawet jeśli czasem ma się poczucie osamotnienia w tych staraniach. Trzeba powiedzieć jasno, że kluczowe jest tu większe zaangażowanie samego państwa. W Polsce nie ma dziś instytucji, która na poważnym światowym poziomie promowałaby polskich artystów wizualnych, pomagała im zaistnieć. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. Z drugiej strony – mam świadomość, że na całym świecie najciekawsze ośrodki kulturalne, naukowe czy społeczne to prywatne inwestycje. Fakt, że mogę promować polską kulturę, a tym samym Polskę, uważam za wielki przywilej. Powinniśmy być dumni, że doszło do tej wystawy. To wyjątkowa okazja, żeby świat poznał, być może zobaczył po raz pierwszy, wielu wybitnych polskich artystów. Daj Boże, żeby za kilka lat można było się pochwalić kolejnymi wystawami takiej rangi, niekoniecznie moimi.

Grażyna Kulczyk (FOT. ARC)
Grażyna Kulczyk (FOT. ARC)
None
None