Grzecznie jest wskazywać kciukiem

Agnieszka Ostojska
opublikowano: 2002-10-11 00:00

Przyjechała do Malezji jako świeżo poślubiona pani Abdullah. Miała wówczas 19 lat. Nasha, młodziutka Szwedka, zmieniła nie tylko kraj zamieszkania, ale całe życie. Z protestanckiej Szwecji trafiła do islamskiej Malezji.

— Pamiętam pierwsze wrażenia. Chciałam pakować manatki i uciekać z powrotem do Europy. Na samym początku odwiedziliśmy rodzinę męża na prowincji. Jego ciotki nigdy nie miały do czynienia z Europejkami. Dotykały mnie, patrzyły z bardzo bliska, a przy tym żuły tytoń i miały od niego czarne zęby. Koszmar. Nie znałam języka i czułam się okropnie — wyznaje Nasha Abdullah.

Zaskoczyła ją również liczba gości na trwającym 5 dni weselu — prawie 3 tys. osób.

Dla Europejki z zimnego kraju wszystko w Malezji było inne. Przyroda — bujna, zielona dżungla, monsuny, wysoka temperatura, wilgotność powietrza. Na ulicach Kuala Lumpur widywała makatki — małe małpki. Mieszkańcy — pozornie wybuchowa mieszanka Malajów, Hindusów i Chińczyków — byli przyjaźnie nastawieni, choć zachowywali dystans. Przede wszystkim jednak zaskakiwały ją panujące obyczaje. Szybko oduczyła się pokazywania palcem wskazującym. W Malezji to gest obraźliwy. Do tego celu używa się kciuka.

— Na powitanie całuje się w rękę. Ale niekoniecznie kobietę. Zależy, kto stoi wyżej w hierarchii rodziny. Może być to starszy mężczyzna. Pocałunek też nie jest zwykły. Całuje się w rękę, później dotyka się nią nosa i czoła. To wyraz szacunku — opowiada Nasha Abdullah.

Ten zwyczaj był niespodzianką dla każdego z jej szwedzkich gości. Zaskakiwały ich również jaszczurki trzymane w domu tak jak psy czy koty w Europie. Okazało się, że nie bez kozery. Pożywieniem jaszczurek są owady, a tych w Malezji pod dostatkiem. Karaluchy osiągają tam monstrualne rozmiary i fruwają. Ludziom dokuczają też komary, przed którymi najlepiej chronią jaszczurki. Ponoć karaluchów nie spotyka się w kurortach.

60 proc. Malezyjczyków to muzułmanie. Dla kobiety wychowanej w wyemancypowanej Szwecji życie w islamskiej rodzinie może być nie do zniesienia.

— Kiedyś tak właśnie myślałam. Jednak przez lata wiele się zmieniło. Rozwój gospodarczy wymusił większą emancypację kobiet. Mam własne biuro podróży, działam samodzielnie. Jeszcze kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia. W domu mam służbę, która wyręcza mnie w domowych obowiązkach. Jest to zupełnie normalne — przekonuje pani Abdullah.

Zapewnia, że mimo islamskiej religii dominującej w Malezji, kobiety nie pozostają w cieniu życia politycznego i społecznego. Nasha zna wiele Malezyjek, które odnoszą sukcesy. Są już panie minister, dyrektorki banków, właścicielki firm.

Mieszka w stolicy — Kuala Lumpur — najczystszym mieście świata. Wszystko lśni, na ulicy żadnego papierka, niedopałka czy ogryzka. Na każdym rogu ulicy stoi ktoś z miotłą i sprząta.

— Jest duże bezrobocie, więc siła robocza kosztuje grosze. Aby uniknąć konfliktów i rozrób, miasto w ten sposób radzi sobie z niedoborem miejsc pracy — mówi.

Życie Nashy w dzisiejszym Kuala Lumpur właściwie nie różni się od tego, jakie prowadzą jej koleżanki w Europie. Pracuje, chodzi na zakupy do wielkich centrów handlowych, zajmuje się dziećmi. Ale nie sprząta, bo ma służbę. Nie gotuje, bo w Malezji jada się w restauracjach.

— Jedzenie jest przepyszne. Można zjeść dania z kuchni chińskiej, malezyjskiej, kreolskiej, hinduskiej — właściwie każdej, jaką sobie można wyobrazić. Często kupuję jedzenie w przydrożnych barach czy od ulicznych sprzedawców — zapewnia.

W Kuala Lumpur mieszka około 2 mln osób. Mówi się tam po malajsku, angielsku, chińsku, tamilsku, ibańsku. W ciągu ostatnich 16 lat polepszono infrastrukturę miasta. Przybyło nowoczesnych budynków i autostrad. Nie ma problemów z komunikacją miejską, choć jak w każdej stolicy zdarzają się korki.

W centrum przybywa nowoczesnych budynków. Oprócz bliźniaczych wież Petronas Towers, biura umieszczane są w nowo wybudowanych obiektach. W jednym z nich mieści się również biuro Nashy.

— Malezja to w końcu azjatycki tygrys. Rozwija się w olbrzymim tempie. Choć do poziomu, do którego przyzwyczaiła mnie Europa, jeszcze daleko. Nie wszystko rozwija się jednakowo szybko — twierdzi Nasha.

Do Europy przyjeżdża często. Mówi, że brakuje jej kontynentalnej organizacji.

— Malezja w ciągu 16 lat osiągnęła bardzo wysoki stopień rozwoju. Czasem mam wrażenie, że brakuje pewnego zaplecza, np. doświadczonych specjalistów. Tutaj wiele rzeczy jeszcze jest nowych, a fachowców nadal sprowadza się z Europy, USA czy Australii — dodaje Nasha.

W Malezji rząd prowadzi nawet specjalną politykę, ułatwiającą osiedlanie się cudzoziemcom. Zamieszkać tam może każdy, kto złoży depozyt wysokości 40 tys. USD i posiada zagwarantowane dochody spoza Malezji — co najmniej 2 tys. USD miesięcznie. Pozwolenie na pracę dostają jedynie ci, którzy mają unikalne kwalifikacje.

Mimo że w Malezji mieszka już kilkanaście lat, nadal trudno jej przywyknąć do braku punktualności.

— Jak umawiam się na spotkanie służbowe na godz. 15.00, mogę być pewna, że o tej godzinie w ustalonym miejscu nikogo nie będzie. Pojawi się najwcześniej po półgodzinie. Gdy umawiamy się ze znajomymi na kolację na dwudziestą, pojawiamy się podobnie jak i oni o dziewiątej trzydzieści — wspomina Nasha.

W Malezji zdziwił ją również system edukacji. Organizowany przez rodziców, a nie — jak się do tego przyzwyczaiła w Szwecji — przez państwo. Swoje dzieci wysyła do najlepszych szkół.

— W Szwecji wszystko dzieje się automatycznie. Państwo kontroluje i organizuje za obywatela. Dzieci są zapisywane do szkół, szczepione. Tutaj trzeba troszczyć się samodzielnie — np. wybrać szkołę. Każde dziecko obowiązkowo ma korepetytora. Jest to gwarancja, że nadąży za błyskawicznie przerabianym materiałem — mówi Nasha.

Przyznaje, że kultury wschodnia i zachodnia nie mają punktów wspólnych. Może dlatego trudno jej znaleźć przyjaciół.

— Malezyjczycy są rodzinni. Inaczej niż ludzie w Europie, utrzymują kontakt nawet z daleką rodziną. Dlatego trudno zaprzyjaźnić się z Malezyjczykiem spoza rodziny. Życie tutaj odbywa się w domowych pieleszach, zamkniętych dla obcych. Moi przyjaciele i znajomi to przede wszystkim Europejczycy, mieszkający na stałe w Malezji, lub też osoby, których jeden z rodziców pochodzi ze Starego Kontynentu — opowiada Nasha Abdullah.