Do EURO 2012 pozostały cztery miesiące i zaczyna się inwestycyjna nerwówka. Można przyjmować zakłady, czy przed 8 czerwca da się choćby prowizorycznie przejechać zamarzniętym na kość odcinkiem C porzuconego przez Chińczyków fragmentu autostrady A2. Co do zamarzniętego Stadionu Narodowego bądźmy dobrej myśli, oczywiście jeśli ktoś jest w stanie powstrzymać się od przekleństw, obserwując losy tej sztandarowej inwestycji III RP. W każdym razie na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się już sam turniej EURO 2012, czyli organizacja, logistyka, bezpieczeństwo etc.
W tym kontekście pokrzepiający sygnał nadał wczoraj Parlament Europejski. Ogromną większością głosów przyjęto rezolucję sportową. Parlament chce np. nakładania na chuliganów zakazu stadionowego obowiązującego powszechnie — na wszystkich europejskich stadionach i wszystkich poziomach rozgrywek. Środki dopingujące zostałyby w prawie zrównane z narkotykami. Ustawianie wyników związane z zakładami stałoby się unijnym przestępstwem. Wreszcie agenci sportowi musieliby mieć licencje i płacić podatki na terenie Unii Europejskiej.
Wszystko to święte słowa i idee, ale mają pewną ułomność. Otóż rezolucja ma charakter tzw. nielegislacyjny, czyli jest dokumentem intencyjnym, niestanowiącym elementu wspólnotowego prawa. Przekładając ją na procedury krajowe, to poziom uchwały Sejmu czy Senatu, które nie wchodzą do powszechnie obowiązującego systemu prawnego. Chociaż niektóre mają ważne następstwa, np. samoskrócenie kadencji czy udzielenie (lub nieudzielenie) rządowi wotum zaufania. A zatem pozostańmy przy nadziei, że może kiedyś, powiedzmy przed EURO 2020, rezolucja europosłów wróci już w formie dokumentu legislacyjnego…