Kiedy miesiąc temu rozmawiałem z moimi kolegami inwestorami z Estonii i Słowenii, obaj gratulowali mi wyników i z podziwem spoglądali na stopy zwrotu, jakie w pierwszym kwartale osiągnęły indeksy warszawskiej giełdy. WIG20, grupujący najbardziej płynne spółki, urósł o 22,7 proc., a szeroki WIG, w którym obecnie jest 328 spółek, zyskał 20,6 proc. Były to wyniki stawiające oba indeksy w czołowej piątce na świecie.
Wynik mojego portfela nie był tak okazały (zyskałem w I kwartale 6,6 proc., co oznacza, że wartość portfela zwiększyła się o około 3,3 tys. zł), ale to dlatego, że buduję go powoli i rozważnie, a udział akcji wynosi około 50 proc., więc w hossie uczestniczę trochę na pół gwizdka. Na dodatek jeszcze na początku marca udział akcji był wyraźnie niższy niż obecnie - dopiero wtedy zdecydowałem się dokupić akcje Diagnostyki (co było strzałem w dziesiątkę) i Apatora.
Remontada lepsza od barcelońskiej
Niestety, krótko po tym na scenę wyszedł Donald Trump i popsuł nastroje inwestorów na całym świecie, oddając salwę w wojnie handlowej. W trzy sesje WIG spadł o 10 tys. pkt, czyli o ponad 10 proc., i wydawało się, że koszmar powraca. Byłem wtedy akurat na urlopie, ale zerkałem na notowania i komentarze, także te gorzkie - że znów inwestorzy dali się nabrać, że WIG20 już nigdy nie osiągnie 3000 pkt, a w ogóle to najlepiej wyjechać w Bieszczady (ja byłem w jeszcze większej dziczy, w Hetcie, poszukajcie na mapie).
I wtedy stał się cud - i to nawet większy niż we wtorkowym meczu Barcelony z Interem. Remontada była pełna, bo indeksy warszawskiej giełdy z nawiązką odrobiły straty, rysując na wykresie efektowną formację V. Co więcej, WIG pokonał barierę 100 tys. pkt pierwszy raz w historii i zakończył miesiąc zwyżką o 2,9 proc. Mój portfel urósł o 1,3 proc., a maj zaczął się dla mnie udanie, bo na razie zyskałem 2,5 proc. Wartość mojego portfela pierwszy raz osiągnęła 56 tys. zł. W pół roku od kiedy ruszyłem do inwestowania, udało mi się zarobić 12 proc. Tak, wiem, zyski nie są oczywiście zrealizowane, ale to samo mogą powiedzieć inni aktywni inwestorzy, w tym ci, którzy posiadają mieszkania.
Nie ma się co oszukiwać - trafiłem na dobry czas dla inwestujących na warszawskiej giełdzie. Stopa zwrotu z WIG20 liczona od początku roku do dziś to ponad 25 proc.
Nie ma się co oszukiwać - trafiłem na dobry czas dla inwestujących na warszawskiej giełdzie. Stopa zwrotu z WIG20 liczona od początku roku do dziś to ponad 25 proc., dzięki czemu w rankingu najważniejszych indeksów na świecie nadal plasuje się on na drugim miejscu (lepszy wynik ma tylko giełda w... Ghanie).
Co ciekawe, trzeci jest SBI TOP, indeks giełdy w Słowenii, gdzie część swojego portfela ulokował mój kolega Maks. Tegoroczna stopa zwrotu tego indeksu to 21,6 proc. i w tym okresie właściwie nie miał on słabych ogniw. Najwyższą stopę zwrotu przyniosły akcje energetycznej spółki Petrol (+39 proc.), o 27,7 proc. urosły notowania koncernu farmaceutycznego Krka (co ciekawe, jego akcje są też na GPW, ale obroty są śladowe), a o 20 proc. grupy ubezpieczeniowej Sava Re. Ta trójka w portfelu indeksu waży w sumie 58 proc., a gdyby dodać akcje banku NLB (zyskały w tym roku 5 proc.), to okazałoby się, że w niemal 80 proc. o wyniku indeksu decydują cztery podmioty. No cóż, taki urok małych giełd, a może giełd w ogóle? W Polsce nie bez przyczyny mówi się czasem o WIG5, czyli indeksie, który formalnie nie istnieje, ale jest w głowach inwestorów zagranicznych, którzy ekspozycję na nasz rynek uzyskują często tylko przez inwestycje w te najbardziej płynne spółki, jak PKO BP, PKN Orlen, PZU, Pekao i Dino (w sumie mają 51-procentowy udział w indeksie). Na Wall Street jest "wspaniała siódemka", czyli technologiczni giganci, którzy w dużej mierze decydują o stopie zwrotu indeksu S&P 500, w składzie którego jest przecież niemal pół tysiąca spółek.
Nerwy na krawędzi
Wartość rynkowa akcji notowanych na lublanskiej Borzie to równowartość około 60 mld zł. Dla porównania, wartość krajowych 363 spółek notowanych na warszawskiej giełdzie to ponad 900 mld zł. Są też jednak podobieństwa. Inwestor Maks pisał mi miesiąc temu, że większość spółek z jego słoweńskiej części portfela wypłaci w tym roku rekordowe dywidendy, jak bank NLB, który wypłaci w tym roku w dwóch turach w sumie 12,86 EUR dywidendy, o 17 proc. więcej niż przed rokiem. Przekłada się to na ponad 9-procentową stopę dywidendy.
"Przy całym tym wzroście na giełdzie w Lublanie (która była już najlepiej prosperującą giełdą w Europie w zeszłym roku) naturalnie pojawiają się pytania o potencjalną bańkę rynkową w Słowenii. Kilka tygodni temu szczegółowo przeanalizowałem dane i doszedłem do wniosku, że chociaż akcje rzeczywiście są wyceniane wyżej niż w ostatniej dekadzie, to nadal są notowane z dyskontem do akcji na podobnie rozwiniętych rynkach" - napisał mi Inwestor Maks.
W jego portfelu, którego wartość na koniec kwietnia wynosiła 61,7 tys. EUR, akcje z rodzimej giełdy stanowią 29 proc. (oprócz NLB, Krki, Petrolu i Sava Re jest też w nim Cinkarna Celje z branży chemicznej). Dużo więcej - ponad 69 proc. - ważą akcje z rynków zagranicznych, głównie z Wall Street, bo zanim Maks rozkręcił się na lokalnym rynku, postanowił skopiować portfel międzynarodowy naszego wspólnego estońskiego kolegi Toomasa. Ma więc sporo akcji Microsoftu, Apple'a, Berkshire czy Nvidii, a także niewielkie pakiety takich spółek jak np. Novo Nordisk czy Palantir. W I kwartale ta część portfela straciła na wartości 6 proc.
Sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą, więc Maks odesłał mnie do Toomasa po wyjaśnienia. Ten od paru miesięcy ma ból głowy, bo jego silnie przeważony w kierunku spółek technologicznych portfel traci na wartości - i to sporo, bo w marcu spadł o 40 tys. EUR (-6,7 proc.), a w kwietniu o 16 tys. EUR (-2,7 proc.). Na szczycie z 21 lutego portfel wart był - bagatela - 665 tys. EUR (2,8 mln zł), teraz jest to około 78 tys. EUR mniej, a było nawet gorzej, bo 21 kwietnia spadek od szczytu sięgnął 100 tys. EUR.
"Nerwy są na krawędzi" - pisał Toomas z siostrzanej dla PB redakcji "Aripaev".
Słowa, czyny i świerzbiące palce
Ponieważ Toomas zbiera doświadczenie inwestycyjne od 23 lat (zaczynał od 50 tys. EUR), to poprosiłem go o wnioski na gorąco po trudnym dla niego okresie. Uważam, że mogą okazać się przydatne zarówno dla tych, którzy dopiero zaczynają inwestowanie, jak również tych, którzy robią to od lat i być może znaleźli się w podobnym położeniu.
"Z perspektywy czasu największym błędem był brak dywersyfikacji, ponieważ portfel był mocno przechylony w stronę amerykańskich gigantów technologicznych, co czyniło go podatnym na spadki w poszczególnych sektorach. Ponadto stracono okazję do dostosowania lub zabezpieczenia portfela, gdy pod koniec lutego pojawiły się oznaki słabości rynku. Chociaż zazwyczaj unikam krótkoterminowego wyczucia rynku, ten kwartał pokazał, jak koncentracja sektorowa i ignorowanie sygnałów technicznych może skutkować znacznymi stratami krótkoterminowymi" - odpisał mi Toomas.
Sprawdziłem też, jak Toomas zareagował na sytuację rynkową. Oczywiście - poszedł na zakupy, bo jak przyznał, wywołane emocjami krachy na rynkach sprawiły, że również jego świerzbiły palce. Gotówki miał jednak niewiele, więc najpierw sprzedawał, żeby kupić. Sprzedał akcje jednej ze spółek z branży OZE notowanej w Tallinie (trwało wezwanie, ale akcje nieco taniej sprzedał na rynku, żeby nie tracić czasu), za co kupił walory Ignitis Grupe, jednej z największych firm energetycznych w krajach bałtyckich (ma też spółkę w Polsce).
Dokupił też akcji Novo Nordisk, duńskiego koncernu farmaceutycznego, które od roku mają kiepską passę (kurs spadł niemal o połowę) - zrobił to już zresztą po raz trzeci, bo wyznaje zasadę, że pozycje, które przynoszą stratę, trzeba albo sprzedać, albo powiększyć, by uśrednić cenę nabycia. Toomas obniżył ją o około 16 proc. do 626 DKK co oznacza, że kurs musi wzrosnąć jeszcze o 36 proc., by inwestycja wyszła na zero.
Przyznam, że uśrednianie to ryzykowna strategia - w mojej ocenie można ją stosować przy pozycjach, które nie ważą dużo w portfelu. Toomas jest jednak przekonany, że przecena akcji nastąpiła nie z przyczyn fundamentalnych, bo zyski firmy są nadal wysokie i rosną z kwartału na kwartał - po prostu duzi inwestorzy "przykładają" do Novo niższy wskaźnik cena/zysk i obecnie nie chcą płacić tyle samo, ile jeszcze kilka miesięcy temu. Trochę podobnie jest z akcjami "wspaniałej siódemki".
Pięć lekcji z przeglądu portfeli
Z przeglądu portfeli moich kolegów ze Słowenii i Estonii można wyciągnąć kilka jak sądzę przydatnych wniosków.
Po pierwsze, ślepe naśladowanie czyjegoś portfela nie jest najlepszym pomysłem, bo skutkuje nie tylko ewentualną spóźnioną reakcją (jesteśmy krok za kimś, kto sam może zbyt długo się wahać, jak Toomas), ale także zrzucaniem odpowiedzialności za nietrafione decyzje, których konsekwencje ponosimy. Wiąże się to także z potencjalnym brakiem pełnego zrozumienia poszczególnych inwestycji, a przecież popularne motto mówi, że należy inwestować w to, co się rozumie.
Po drugie, jak mantrę należy przypominać konieczność dywersyfikacji, która ma na celu rozproszenie ryzyka. Chodzi o posiadanie w portfelu różnych klas aktywów (do akcji dołóż obligacje, może także surowce, kruszce, nieruchomości), zróżnicowanie geograficzne (inwestuj w kraju i za granicą) i sektorowe (zbyt duże zaangażowanie Toomasa w sektor technologiczny odbiło się czkawką). Poza tym czasem wydaje się, że mamy zdywersyfikowany portfel, a na końcu się okazuje, że spółki wchodzące w jego skład wiele łączy, np. uzależnienie od kosztów surowców, zmian stóp procentowych, polityki celnej, sentymentu dużych inwestorów.
Czasem wydaje się, że mamy zdywersyfikowany portfel, a na końcu boleśnie przekonujemy się, że spółki wchodzące w jego skład wiele łączy.
Po trzecie, jeśli podążamy za jakąś modą inwestycyjną (spółki wzrostowe, z sektora zbrojeniowego, korzystające z AI, gamingowe itd.), to bądźmy świadomi konsekwencji. Nadzwyczajna popularność w momencie odwrócenia sentymentu oznacza gwałtowny spadek notowań - bo tak działa tłum inwestorów. Pamiętacie hurraoptymistyczne prognozy dla Wall Street z końca 2024 r.? Goldman Sachs, JP Morgan, Morgan Stanley - któż wówczas nie stawiał na kontynuację hossy. Tymczasem w I kwartale zyskiwały mniejsze rynki, jak warszawski, słoweński czy bałtycki. Tam też są ciekawe spółki.
Po czwarte, uwzględniaj ryzyko kursowe lub się przed nim zabezpieczaj. Przykład? Akcje Berkshire i Alphabetu, które ma w portfelu Inwestor Toomas, w kwietniu podrożały. Cóż z tego, skoro są notowane w dolarach, a walutą macierzystą mojego kolegi jest euro, które umocniło się do dolara. W rezultacie obie pozycje przyniosły straty.
Wreszcie po piąte, chyba najważniejsze: pamiętajmy o długoterminowej perspektywie. W 2002 r. Toomas zaczynał z portfelem o wartości 50 tys. EUR, dziś ma prawie 12 razy więcej. Tak zbudowana masa skutkuje także regularnym dopływem gotówki z dywidend akcji spółek i odsetek od posiadanych przez niego obligacji. Z zazdrością czytam o 2250 EUR dywidendy z akcji LHV Group, bo to 40 razy więcej niż spodziewam się otrzymać od najbardziej hojnego dla mnie płatnika, czyli Atremu. Dywidendy to już jednak temat na oddzielny wpis.