Dziś Zielona Wyspa może poprosić o pomoc strefę euro i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Winne są tamtejsze banki
Problemy Irlandii to tylko jedno z zagrożeń dla pozytywnych trendów makro i rynkowych na świecie.
Inwestorzy w ostatnich miesiącach sporo zarabiają na zwyżkach, ale sytuacji na rynkach finansowych daleko do atmosfery sielanki. Wciąż widać nerwowość, choć oczywiście na zupełnie inną skalę niż w szczycie globalnego kryzysu.
— Najgorsze jest już za nami. Pozostaje jeszcze zagrożenie dla wzrostu gospodarczego w USA, bąbli spekulacyjnych w Azji i kryzysu zadłużenia krajów w Europie, który jeszcze nie został rozwiązany —powiedział wczoraj podczas konferencji Josef Ackermann, prezes Deutsche Banku, jednej z największych na świecie instytucji finansowych.
Dziś w Brukseli odbędzie się spotkanie ministrów finansów ze wszystkich 27 krajów Unii Europejskiej. Uwagę skupi zapewne Brian Lenihan, szef irlandzkiego resortu finansów. Podczas planowanej dyskusji o irlandzkim kryzysie, który w mediach ożył w zeszłym tygodniu, Lenihan ma poprosić o pomoc wysokości 60-80 mld euro (gotowość współfinansowania wyraża też MFW). Tak przynajmniej twierdzą lokalne media.
Presja Niemiec
Tymczasem branża finansowa huczy od opowieści, że Irlandczycy uzgadniają warunki pomocy już od przynajmniej tygodnia.
— To totalna fikcja — twierdził w niedzielę Dermot Ahern, irlandzki minister sprawiedliwości.
Niemieccy decydenci w nieoficjalnych rozmowach mówią wprost o presji, jakiej poddają Irlandię, by ta jak najszybciej przyjęła pomoc i uspokoiła rynki finansowe. Rosnące napięcie nie jest na rękę również Berlinowi. Do podjęcia przez Irlandię finalnej decyzji wzywa oficjalnie szef Narodowego Banku Hiszpanii. Irlandzka opozycja bije jednak na alarm i poddaje rząd przeciwnej presji.
— Kto skorzysta z tak dużej pomocy, straci kontrolę nad polityką gospodarczą na 3-5 lat, podczas gdy pieniądze dostaje na trzy lata. Jednocześnie ma utrudnione zaciąganie długu na rynku, więc wzięcie raz tych pieniędzy oznacza ciągłe stawanie nad urwiskiem — mówi Joan Burton z Partii Pracy.
Inny przypadek
Wyjściem z sytuacji byłoby użycie Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF ma wartość 750 mld euro) dla krótkookresowej pomocy bezpośrednio irlandzkim bankom (na razie jednak nie jest to formalnie możliwe). Taki ruch rządu Irlandii sugeruje też Irish Independent, który mówi o "zachowaniu twarzy" przez ten kraj. W odróżnieniu od Grecji (dopiero teraz ustalono wielkość jej rekordowego deficytu z 2009 r.), Zielona Wyspa może sobie na to pozwolić. Jej finanse publiczne nie są bowiem chore (brak problemu z bieżącym finansowaniem), lecz sektor bankowy. Tegoroczny deficyt Irlandii wyniósłby 12 proc. PKB, ale dodatkowe 20 pkt proc. dorzuciło 45 mld euro na ratowanie pięciu banków, które potknęły się na finansowaniu bańki na rynku nieruchomości (deficyt 32 proc. PKB to rekord w powojennej Europie). Aby szybko poprawić bilans budżetu, irlandzki rząd planuje w przyszłym roku zdobyć 6 mld euro z cięć wydatków i podwyżek podatków.
— Użycie EFSF wydaje się dobre, by przywrócić zaufanie inwestorów do irlandzkich banków, których problemem jest nie tylko płynność, ale i braki kapitałowe — uważa Victor Constancio, wiceprezes EBC.
CDS prawdę powie
Na to, że Irlandia nie będzie drugą Grecją dla rynków finansowych, wskazują odczyty kosztu "ubezpieczenia" od bankructwa. Pół roku po wiosennym kryzysie dla uratowanej Grecji półroczne zabezpieczenie jest ponad 70 proc. droższe niż dla "niewiadomej" Irlandii (zobacz wyżej). Choć przez miesiąc indeks CDS dla Irlandii w trzyletniej perspektywie wzrósł o jedną czwartą, to trudno doszukiwać się przerabianej w ostatnich dwóch latach paniki inwestorów. Co więcej, inwestorzy widzą na przykładzie USA, że ratowanie banków może oznaczać nawet bezpośredni zarobek dla budżetu, gdy pomoc jest zwracana z nawiązką. Poważnych rynkowych zawirowań można byłoby się spodziewać jedynie wtedy, gdyby strefie euro nie udało się szybko ugasić irlandzkiego pożaru. Wyraźnie zaczął rosnąć bowiem koszt pożyczek dla zadłużonej Portugalii i Hiszpanii, co mogłoby postawić je na krawędzi wypłacalności. Taki scenariusz nie jest jednak bardzo prawdopodobny.