Jak się inwestuje w Iranie? Nie tylko ropa, gaz i pistacje

Marcin DobrowolskiMarcin Dobrowolski
opublikowano: 2025-06-23 17:18

O potencjale gospodarczym Iranu i specyfice tamtejszego rynku kapitałowego mówi Maciej Wojtal, zarządzający inwestycjami funduszu Amtelon Capital na giełdach w Teheranie, jeden z nielicznych zachodnich inwestorów z realnym doświadczeniem w tym kraju.

  • Jak wygląda rynek kapitałowy w Iranie
  • Jaki jest potencjał gospodarki Iranu
  • Dlaczego polski finansista założył fundusz działający w Iranie
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Od tygodnia trwa otwarta wojna między Iranem a Izraelem. Dla wielu z nas to konflikt odległy – geograficznie, politycznie i kulturowo. Mało wiemy o tym kraju – kojarzy się on głównie politycznie, często negatywnie. Tymczasem Iran to kraj z potężnymi zasobami surowców, wielowiekową historią i gospodarką, która – mimo izolacji – potrafi zaskoczyć. Polska utrzymywała stosunki dyplomatyczne z Iranem, dawną Persją, od 1474 r. We współczesnej historii - od 1927. To jedna z najdłuższych nieprzerwanych relacji w historii polskiej dyplomacji.

Maciej Wojtal: Iran to fascynujący kraj - prawie 90 mln mieszkańców, 5 tys. lat spisanej historii. Irańczycy są świadomi swojego dziedzictwa, historii, kultury. To też kraj bardzo słabo rozumiany na świecie – jeden z tych, które mają najgorszy PR. Dlatego jeśli ktoś chce poznać i zrozumieć Iran, bardzo ważne jest, żeby tam pojechał. Na miejscu widać, jak duża jest różnica między tym, co czytamy w mediach o rządzie Iranu, a tym, czego doświadczamy, spotykając się z Irańczykami. To ludzie bardzo otwarci, ciekawi świata. Mnie Iran zaciekawił z punktu widzenia biznesowego.

Pracujesz w Londynie, inwestujesz w Teheranie...

Jestem Polakiem urodzonym i wychowanym w Polsce. W trakcie studiów dostałem pierwszą pracę w banku inwestycyjnym JP Morgan w Londynie. Pracowałem w bankowości, potem przeszedłem na tzw. buy side – do hedge fundów, funduszy inwestycyjnych. Specjalizowałem się w inwestowaniu na rynkach wschodzących, a nawet frontier markets, czyli jeszcze mniej rozwiniętych. Inwestowaliśmy w najróżniejszych krajach: od Kenii, Nigerii przez Wietnam po Chiny – jeszcze zanim dostęp do giełdy w Szanghaju czy Shenzhen był łatwy.

A dlaczego Iran?

Iran był na moim radarze, bo ma największą giełdę, o której nikt nie słyszał – notowanych jest tam 700 spółek. Kapitalizacja – mimo spadków – to około 150 mld USD. Gdyby Iran wszedł do indeksów MSCI, byłby największym rynkiem wśród frontier markets. A może nawet emerging markets. Katalizatorem mojego zainteresowania było zniesienie sankcji ONZ w 2016 r. Od tego momentu – poza Amerykanami – reszta świata mogła legalnie przyglądać się Iranowi z myślą o biznesie.

To był moment, w którym Iran zgodził się na kontrolę swojego programu nuklearnego przez ONZ. Doprowadziło to do zniesienia części sankcji, ale nie przez Stany Zjednoczone.

Dokładnie. To było za czasów Obamy. Porozumienie podpisali wszyscy stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Iran zobowiązał się do ograniczenia wzbogacania uranu i udostępnienia wszystkich obiektów nuklearnych inspektorom ONZ w zamian za zniesienie sankcji. W praktyce jednak porozumienie nigdy nie zostało w pełni wdrożone. Zniesiono sankcje ONZ i europejskie, ale pozostał całkowity zakaz współpracy dla amerykańskich podmiotów. Teoretycznie europejskie firmy mogły działać w Iranie, ale w praktyce banki bały się angażować, bo wciąż istniało ryzyko złamania przepisów amerykańskich. A to groziło karami liczonymi w miliardach dolarów. Więc nawet jeśli możliwość istniała, większość instytucji uznała, że ryzyko przewyższa potencjalne zyski. Iran liczył na boom inwestycyjny, ale ten nie nadszedł. Zapanował więc stan zawieszenia.

I wtedy na scenie pojawia się fundusz Amtelon Capital. Jak doszło do tego, że Polak z Londynu założył fundusz inwestycyjny inwestujący w Iranie?

Iran to moim zdaniem jedyna taka okazja inwestycyjna na świecie - kraj, gdzie ogromna transformacja gospodarcza dopiero mogłaby się wydarzyć. Duża gospodarka, ale przez dekady odcięta od globalizacji. Oznacza to, że ominęły ją wszystkie pozytywne procesy, jakie przeszły inne rynki wschodzące: napływ kapitału, tańsze finansowanie, dostęp do technologii.

Z drugiej strony – ponieważ nie mogli polegać na imporcie – musieli rozwijać własne gałęzie gospodarki. Powstała samowystarczalna gospodarka: rozwinięty przemysł, usługi, technologia. I do tego – co najważniejsze – Iran ma największe połączone złoża ropy i gazu na świecie. Większe niż Rosja i Arabia Saudyjska.

Wiedząc, jak duży potencjał drzemie w Iranie, zacząłem się przyglądać temu rynkowi bliżej. Co mnie uderzyło – Iran ma dobrze rozwinięty rynek kapitałowy. I... brak inwestorów zagranicznych. Giełda zdominowana przez lokalnych graczy, wyceny bardzo niskie – 3–4-krotność zysków netto, dywidendy sięgające 20–25 proc. Część firm to eksporterzy, więc ich przychody są powiązane z dolarem, co chroni przed deprecjacją riala - miejscowej waluty.

Nie miałem żadnych znajomości w Iranie. Pierwszych partnerów po prostu... zguglowałem. Umówiłem spotkania. Powiedziałem żonie, że za tydzień lecę do Teheranu. Poleciałem, nie znając nikogo. Założyłem konto brokerskie, przetestowałem wszystko za własne pieniądze. Działało. Wtedy postanowiłem: zakładam fundusz.

Amtelon Capital? To skrótowiec?

Akronim od trzech miast. Am to Amsterdam – tam zarejestrowany jest fundusz. Te – Teheran, wiadomo, Iran. Lon – Londyn, gdzie mieszkam od lat.

Czy to był twój pierwszy samodzielny projekt?

Tak. Jestem założycielem i większościowym udziałowcem. To był mój pomysł i moje ryzyko. W 2016 r. zacząłem działać, a fundusz formalnie ruszył po roku – w drugiej połowie 2017. Główne wyzwania to były kwestie operacyjne i prawne. Musieliśmy zatrudnić specjalistów od sankcji – w tym prawnika z Waszyngtonu, który doradzał Białemu Domowi. Musieliśmy uzyskać licencje europejskie, ale też licencję irańską, która pozwalała nam inwestować jako zagraniczny podmiot instytucjonalny. Otrzymaliśmy też gwarancje od rządu Iranu, że nasze aktywa nie zostaną wywłaszczone ani znacjonalizowane – takie same, jakie mają duże firmy jak Nestlé czy Reckitt Benckiser.

Zaczęliśmy z bardzo małą kwotą – 1 mln EUR. Później trzeba było zwiększać aktywa. Oczywiście większość banków nie chce z nami współpracować. Nawet jeśli wiedzą, że sankcje nie obejmują całego kraju, nie chcą ryzykować. Dlatego działamy przez bardzo wyspecjalizowane banki – takie, które obsługują np. pomoc humanitarną, transakcje dotyczące leków czy żywności – rzeczy nieobjętch sankcjami.

Iran ma 89 mln mieszkańców, większość poniżej 35. roku życia. PKB według MFW w 2023 r. to prawie 400 mld USD. Jakie atuty gospodarcze mogą przyciągać inwestorów?

My szacujemy PKB raczej na 250 mld USD. Ale zostawmy liczby – kluczem jest potencjał. Porównujmy Iran nie do Niemiec, ale do Turcji i Arabii Saudyjskiej. Turcja ma podobną populację, zbliżoną powierzchnię, ale PKB na poziomie 1,1 bln USD – i bez surowców. Arabia Saudyjska – PKB 1,2 bln USD – i tylko z surowców. Iran ma i jedno, i drugie. Czyli potencjalnie mógłby mieć gospodarkę o wartości 2,5 bln USD. Dziesięciokrotnie większą niż dziś.

Potencjał jest również z perspektywy mikro. Wiele spółek to eksporterzy – mimo sankcji handlują z krajami regionu, bo Iran i jego sąsiedzi to razem ponad pół miliarda ludzi. Ale żeby ktoś kupił irański towar, np. nawozy, trzeba dać mu rabat – np. 20–30 proc. względem benchmarku regionalnego. Do tego dochodzą problemy z logistyką, ubezpieczeniem, otrzymaniem płatności – to wszystko zjada marżę. Dlatego irańskie firmy nie planują pięciu lat wprzód, tylko żyją z dnia na dzień. Trzymają ogromne zapasy, bo wiedzą, że kryzys może przyjść w każdej chwili. I tak działają – nieoptymalnie, defensywnie, z myślą o przetrwaniu.

Ale jeśli kraj się otworzy – spadnie inflacja, ustabilizuje się waluta, zmniejszą stopy procentowe (dziś to ponad 30 proc.) – wtedy firmy będą mogły inwestować, rozwijać się, korzystać z finansowania. Dziś impulsu kredytowego w Iranie nie ma w ogóle.

W Iranie działa Tehran Stock Exchange – największy rynek kapitałowy Bliskiego Wschodu poza Arabią Saudyjską.

W Iranie są dwie giełdy: Tehran Stock Exchange i Iran Farabourse. Jedna skupia większe spółki, druga mniejsze – choć ten podział się już trochę zaciera. Łącznie notowanych jest około 700 spółek, plus obligacje – rządowe, korporacyjne, samorządowe – i kontrakty surowcowe. To rynek elektroniczny, bardzo podobny do europejskich. Jest centralny depozyt papierów wartościowych.

Co ciekawe – i warte podkreślenia – irański regulator bardzo dba o interesy inwestorów indywidualnych. Spółki muszą raportować znacznie więcej niż w Europie – oprócz raportów rocznych i kwartalnych muszą co miesiąc publikować szczegółowe dane o sprzedaży: kategorie produktów, wolumeny, ceny jednostkowe. To kopalnia danych. Można obserwować trendy w czasie rzeczywistym. My te dane analizujemy jako jedni z nielicznych – bo rynek jest zdominowany przez inwestorów indywidualnych. Zagraniczni odpowiadają za mniej niż 0,1 proc. kapitalizacji. Jesteśmy jedynym zagranicznym funduszem inwestycyjnym.

Nie ma tam Chińczyków?

Nie widzę ich obecności. Nie słychać też od nich od brokerów i regulatorów. Słyszałem o kilku zamożnych Japończykach, którzy zainwestowali tam kilka milionów dolarów. Japonia ma z Iranem dobre relacje, nawiasem mówiąc, burmistrz Tokio mówi płynnie po persku – studiowała iranistykę.

Są też inwestorzy z Azji Centralnej – Kazachstanu, Uzbekistanu – i z Rosji. To są regiony, z którymi Iran prowadzi ożywioną wymianę. Gości z tych państw często spotyka się w hotelach w Teheranie.

W Polsce kojarzymy Iran głównie z ropą i gazem. No i oczywiście – pistacjami. Co jeszcze produkują?

Tak, Iran to największy producent pistacji na świecie. Kalifornia jest druga – plantacje założyli tam uchodźcy po rewolucji w Iranie w 1979 r. Ale gospodarczo największe znaczenie ma przemysł petrochemiczny – Iran ma ogromne złoża gazu i wykorzystuje je do taniej produkcji chemikaliów, nawozów itd. To bardzo dochodowy sektor – na wzór Arabii Saudyjskiej. Do tego stal – Iran jest największym jej producentem w regionie. Irańczycy produkują też ponad milion samochodów rocznie. A to oznacza rozbudowany ekosystem firm dostarczających podzespoły. Są też silni w branży farmaceutycznej, metalurgii, rafinacji ropy. Duże znaczenie ma przemysł spożywczy. W Iranie funkcjonuje wiele lokalnych marek, które zaspokajają wewnętrzny rynek.

Czy można tam zarobić?

Iran – jak każdy rynek typu frontier – jest bardzo zmienny. Nie inwestuje się tam, żeby mieć stabilne 10–15 proc. rocznie. Tam można mieć dwucyfrowe straty i... trzykrotne zyski. Mieliśmy świetne lata – w najlepszym roku potroiliśmy kapitał (licząc w twardej walucie). Ale były też trudne okresy. To rynek dla inwestorów, którzy akceptują zmienność i dobrze rozumieją ryzyko. Co ważne – Iran nie jest skorelowany z innymi rynkami. Kapitał globalny tam nie płynie, więc Iran nie rośnie, gdy rosną inne rynki – ale też nie spada, gdy one spadają. To świetna dywersyfikacja portfela.

Naszą najlepszą inwestycją był... producent ciastek. Spółka urosła o 600–700 proc. – dużo szybciej, niż się spodziewaliśmy. Takich okazji było więcej – bo rynek jest nieefektywny, pełen inwestorów indywidualnych. A my mamy czas i zasoby, by robić dokładny research.

A kto jest waszym inwestorem?

To głównie inwestorzy indywidualni i family offices. Instytucje jeszcze czekają – pojawią się, gdy nastąpi jakiś katalizator, np. zniesienie sankcji. Najwięcej mamy inwestorów z Europy – głównie niemieckojęzycznej, ale też z całej Unii, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Około 20 proc. to Australijczycy. Mamy też inwestorów z Kanady, Hongkongu, Singapuru. Nie możemy przyjmować inwestorów ze Stanów Zjednoczonych – mimo że mamy wiele zapytań z ich strony.

A Polacy?

Tak – pierwsi inwestorzy funduszu to byli Polacy, co było naturalnym efektem mojej sieci kontaktów. Wciąż jest ich sporo.

Kiedy ostatni raz byłeś w Iranie?

Nie byłem tam od wybuchu wojny w Gazie pod koniec 2023 r. W takich sytuacjach wjazd do Iranu jest trudniejszy – jest więcej formalności, więcej pytań na granicy. Wcześniej bywałem regularnie, widziałem jak Teheran się zmienia. Po protestach kobiet w 2020 r. doszło do dużych zmian społecznych. To był ciekawy moment. Irańczycy zaczęli się otwierać. Szczególnie kobiety. Stanowią one większość wśród studentów na najlepszych uniwersytetach. Spotykam je w bankowości,, na rynku kapitałowym, są maklerkami, analityczkami. Nie wiem, czy inwestują prywatnie – ale skoro zarządzają budżetami domowymi, to pewnie mają na to wpływ.

W 2023 r. – nastąpiło pojednanie z Arabią Saudyjską. Otwarto ambasady. Saudyjczycy zaczęli pojawiać się w Teheranie. W moim ulubionym hotelu całe piętro zostało wynajęte przez saudyjski konsulat.

Gdybyś miał zaprosić słuchaczy do Iranu w spokojniejszych czasach. Co warto zobaczyć? I co zjeść?

Trzy miejsca. Teheran – jest zatłoczony i zanieczyszczony, ale to tam widać energię tego narodu: przedsiębiorczość, kulturę, galerie sztuki, spotkać świetnych ludzi. Tam też widać, jak dobrze wykształcone jest społeczeństwo. Isfahan i Shiraz. Isfahan - piękne miasto, perła kultury. Shiraz – a zwłaszcza ruiny Persepolis – to tysiące lat historii, pięknie zachowane. Po trzecie: góry. Pół godziny od Teheranu zaczynają się wyciągi narciarskie. Na 4 tys. m n.p.m. są resorty Dizin i Shemshak – wybudowane jeszcze przez szacha, w stylu St. Moritz. Są trochę siermiężne, ale warunki śniegowe – są tam rewelacyjne.

A kuchnia?

To osobna historia. Różnorodna, wyrazista, pachnąca granatem, szafranem, ziołami. Jem tam za dużo. Są różne kuchnie regionalne – i mnóstwo świetnych restauracji w Teheranie. Jedzenie to wystarczający powód, by tam pojechać.