Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał bardzo korzystną dla kredytobiorców frankowych opinię w sprawie ich zobowiązań wobec banków. Głosi ona, że w razie anulowania umowy nie muszą płacić za korzystanie z kapitału: czyli otrzymali darmowy kredyt. Sprawa jest na tyle dużej wagi, że prezes Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR) i przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) ostrzegali, że pójście ostatecznego orzecznictwa w tym kierunku może oznaczać dla Polski kryzys finansowy i gospodarczy, łącznie z upadkiem niektórych banków. Nastroje na rynku wydają się jednak znacznie spokojniejsze.
Jakie mogą być konsekwencje, jeżeli TSUE w ostatecznym wyroku podtrzyma opinię swojego rzecznika? Nie da się dziś w pełni odpowiedzieć na to pytanie, ale można nakreślić rodzaje ryzyka i kanały oddziaływania.
Przede wszystkim ważne jest oszacowanie ewentualnych strat banków i ich tempa (jak szybko będą się kumulowały). Już tutaj pojawiają się bardzo różne opinie. Jacek Jastrzębski, przewodniczący KNF, w opinii z października 2022 r. pisał, że straty z tytułu wyroku TSUE dotyczącego opłaty za korzystanie z kapitału mogą sięgać jednorazowo 100 mld zł. To ogromna kwota, biorąc pod uwagę, że wszystkie kapitały banków w Polsce sięgają ok. 200 mld zł. Co ciekawsze, Paweł Borys, prezes PFR, cytowany przez Polską Agencję Prasową, mówił o 200 mld zł strat. W obu sytuacjach system bankowy stanąłby na skraju wypłacalności, państwo musiałoby ratować banki w celu utrzymania bezpieczeństwa depozytów i płynności działania systemu finansowego.
Jednocześnie jednak w analizie zawartej w grudniowym raporcie o stabilności systemu finansowego napisano, że w negatywnym scenariuszu dodatkowe straty banków (już przy założeniu braku opłat za korzystanie z kapitału) sięgną 50 mld zł i będą zapewne rozkładane na kilka lat. W takim scenariuszu, który zdaje się być blisko tego, co uważają analitycy giełdowi, system bankowy raczej nie straciłby stabilności. Możliwe nawet, że jeżeli straty rozłożone byłyby na wiele lat, banki nie potrzebowałyby dokapitalizowania.
Przyznam, że nie potrafię określić, skąd wynikają rozbieżności w szacunkach i nie udało mi się tego rozstrzygnąć do momentu napisania tego tekstu. Mogą wynikać z różnych założeń co do tego, ile osób pójdzie do sądów i uzyska unieważnienie kredytów. Innym ich źródłem mogą być różne założenia dotyczące traktowania kredytów już spłaconych. W każdym razie inwestorzy giełdowi zdają się nie wierzyć w ostrzeżenia KNF i PFR, bo indeks WIG-Banki od października (gdy KNF wydała opinię) zyskał 40 proc., a w dniu wydania opinii przez rzecznika TSUE stracił tylko 0,2 proc.
Załóżmy, że straty banków będą na tyle duże, że będą wymagały istotnego powiększenia kapitałów, ale nie na tyle duże, by banki stanęły na granicy wypłacalności już w tym roku. Konsekwencje dla gospodarki mogą być następujące.
Po pierwsze banki będą ograniczały akcję kredytową w celu podniesienia relacji kapitałów do aktywów (banki akumulują kapitały z zysków, więc trzymając poziom udzielonych kredytów bez zmian w długim okresie, mogą podnieść relację kapitałów do aktywów). Podaż kredytu będzie więc mniejsza, co utrudni rozwój gospodarczy. Państwo może jednak mitygować efekty tego zjawiska przez umożliwienie bankom dłuższego okresu dochodzenia do wymaganych wskaźników kapitałowych. Co więcej, warto pamiętać, że Polska ma dość niski udział kredytu w finansowaniu inwestycji, a poziom zadłużenia sektora prywatnego jest niższy niż w krajach rozwiniętych i nawet niższy niż średnio na rynkach wschodzących. To sprawia, że ograniczenie podaży kredytu nie powinno mieć drastycznego wpływu na tempo rozwoju.
Po drugie Polska będzie generalnie traktowana przez inwestorów jako kraj z podwyższonym ryzykiem, ponieważ każde osłabienie złotego wobec franka zwiększa koszty banków i podnosi ryzyko sektora bankowego. Ten efekt jest już jednak widoczny od wielu kwartałów i może stanowić jeden z (wielu) czynników odpowiedzialnych za systematyczne osłabienie złotego. Z tym już od jakiegoś czasu żyjemy, choć skutki tego ryzyka mogą ujawniać się stopniowo.
Po trzecie może dojść do sytuacji, w której państwo będzie zmuszone dokapitalizować sektor bankowy, a to z kolei stwarza dodatkową presję fiskalną, ponad już obecne elementy, takie jak dodatkowe wydatki zbrojeniowe czy rosnące koszty ochrony zdrowia. Dodatkowa presja na budżet oznacza zaś wyższe stopy procentowe (wyższe ryzyko inflacji), a za tym też może iść niższe tempo wzrostu gospodarczego.
Jednocześnie warto zauważyć, że anulowanie bardzo dużego odsetka umów kredytowych dawałoby kredytobiorcom potężne korzyści finansowe. W wielu przypadkach uzyskaliby de facto darmowy kredyt (czyli musieliby po prostu oddać bankowi pożyczoną na początku nominalną kwotę, bez odsetek) w warunkach potężnego w skali dekady wzrostu cen nieruchomości. To może mieć pozytywne przełożenie na popyt konsumpcyjny tych ludzi. Zakładam jednak, że nikt nie zostawi tej korzyści bez żadnej ingerencji.
Czeka nas jeszcze wiele zawirowań. Nie sądzę, by problem związany ze stratami banków rzędu 50 mld zł mógł wepchnąć polską gospodarkę w kryzys finansowy. Warto jednak pamiętać o dwóch czynnikach podnoszących ryzyko.
Przede wszystkim sektor finansowy jest oparty na zaufaniu, a to zaufanie może wyparować bardzo szybko nawet bez fundamentalnej niewypłacalności sektora. W USA w 2008 r. niespłacalność kredytów hipotecznych nie była na tyle wysoka, by położyć na łopatki sektor finansowy. Złożoność sektora i krach zaufania sprawiły jednak, że największe banki znalazły się na ziemi. My jesteśmy oczywiście w innej sytuacji niż były wtedy USA, bo relacja kredytów hipotecznych do PKB jest dużo mniejsza, relacja aktywów bankowych do PKB dużo mniejsza, a wokół rynku kredytowego nie rozwinął się u nas system toksycznych i błędnie skonstruowanych instrumentów finansowych. Nie ma więc bezpośrednich porównań. Ważny jest jednak fakt, że wstrząs finansowy może wziąć się z problemu pozornie niedużego w relacji do PKB.
Ponadto problem stabilności banków może być trudny do rozwiązania z powodów politycznych. Wspieranie banków przez państwo jest dla polityków jak strzał w stopę. A idą wybory. Paraliż decyzyjny może być czynnikiem ryzyka.
