Kolekcje i jakość oznaczają sukces

Marcin Musioł
opublikowano: 2006-07-20 00:00

Niedługo żadne bariery handlowe nie będą ograniczały chińskiego importu tekstyliów. Do tego czasu polskie firmy muszą unowocześnić produkcję.

W ubiegłym roku na światowym rynku tekstylno-odzieżowym doszło do zawirowań. Import tekstyliów z Chin do UE i USA ograniczany dotąd przez tzw. quoty, czyli limity ilościowe na poszczególne grupy produktów, został zniesiony. W rezultacie w pierwszej połowie 2005 r. rynki UE i Stanów Zjednoczonych zostały zalane tanimi tekstyliami i odzieżą z Chin.

W wyniku negocjacji UE z Chinami w czerwcu 2005 r. podpisano porozumienie, w którym rząd chiński zobowiązał się ograniczyć wzrost importu tekstyliów do UE w latach 2005-07. Roczny wzrost eksportu nie może przekroczyć określonych limitów dla poszczególnych kategorii, np. dla tkanin bawełnianych nie może być wyższy niż 12,5 proc. Po tym okresie ilościowa wielkość chińskiego importu nie będzie podlegała ograniczeniom.

To, co najważniejsze

Polski przemysł włókienniczy już od początku lat 90. musiał konkurować z tanią chińską odzieżą —często sprowadzaną nielegalnie. Była to jedna z przyczyn, która doprowadziła do kryzysu krajowego przemysłu lekkiego oraz upadku wielu przedsiębiorstw. Część firm przetrwała i obecnie — po sprywatyzowaniu — zaczyna odnosić sukcesy. Niektóre z nich są już przygotowane do konkurencji z chińskimi produktami, inne przechodzą procesy restrukturyzacyjne.

Dlatego, zdaniem Jerzego Garczyńskiego, wiceprezesa Polskiej Izby Odzieżowo-Tekstylnej, branża nie oczekuje od UE nakładania kolejnych barier utrudniających handel z Chinami.

— Opowiadamy się za wolnym rynkiem. Są grupy produktów masowych, w których polskie firmy nie mają szans konkurować z chińskimi, ale np. w przypadku innych wyrobów — np. garniturów i ekskluzywnej bielizny — krajowe przedsiębiorstwa znajdą klientów i utrzymają się na rynku — wyjaśnia Jerzy Garczyński.

Polska branża tekstylno-odzieżowa — tak jak inne w UE — aby skutecznie konkurować z chińskim importem, będzie zmuszona postawić na wartość dodaną produktów, tzn. podwyższyć jakość tkanin i wzornictwa.

— Firmy od lat produkujące te same produkty, nieinwestujące w technologię i wiedzę upadną. Podobnie będzie z przedsiębiorstwami produkującymi jakościowe buble. Na rynku utrzymają się firmy stawiające na wzornictwo, korzystające z nowych rozwiązań technologicznych oraz posiadające solidny serwis — twierdzi Monika Wójcik, dyrektor handlowy firmy Greno.

Chińska bolączka

Kondycja i konkurencyjność polskiego przemysłu tekstylno-odzieżowego będzie zależała od szybkiego uporania się z kilkoma problemami. Jednym z nich jest zacofanie technologiczne. Polskie firmy będą musiały znaleźć środki na unowocześnienie produkcji. Wiele z nich nadal ma bowiem przestarzały park maszynowy i nie może wytwarzać wysokiej jakości kolekcji.

Innym problemem jest szara strefa. Spora część sprzedawanych na bazarach chińskich wyrobów sprowadzana jest nielegalnie.

— Legalny import tekstyliów z Chin przez duże firmy odzieżowe i handlowe, sprzedające pod własną marką i najczęściej we własnych sieciach handlowych, nie jest zagrożeniem dla polskiej branży. Problemem jest szara strefa, którą należy maksymalnie ograniczyć — mówi Jerzy Garczyński.

Skala tego procederu jest nie do ustalenia. Obserwatorzy rynku twierdzą, że w porównaniu z latami 90. przemyt, dzięki uszczelnieniu granic, uległ zmniejszeniu. Polska branża teksylno-odzieżowa musi szybko rozwiązać te problemy.

Na razie chińskie produkty charakteryzują się kiepską jakością i takim samym wzornictwem, ale to ulegnie zmianie. Chiński przemysł włókienniczy, jak i inne gałęzie przemysłu, dzięki pomocy państwa, dynamicznie się rozwija. Według prognoz Banku Światowego, za kilka lat państwo to może kontrolować już ponad połowę światowego rynku tekstylno-odzieżowego.

Okiem praktyka

Konieczna specjalizacja

Polski przemysł odzieżowy przechodzi transformację spowodowaną efektem globalizacji. Nawet włoscy producenci — dysponujący wspólną potężną marką „Made in Italy”, której ufa cały świat — borykają się z konkurencją. Wszystkiego nie można importować. Część produkcji na pewno zostanie w Polsce, pod warunkiem że firmy zrozumieją, iż liczą się: specjalizacja, technologia, wzornictwo, jakość, nisze, szybkość dostaw i serwis. A także rosnąca indywidualizacja potrzeb klientów, którzy nie chcą wyglądać tak samo, cenią sobie wzornictwo — rośnie ich wiedza o jakości i właściwościach tkanin. Szyjąc krótkie i skomplikowane serie, dodając czas logistyki oraz cenę konfekcjonowania, rodzime firmy mogą postawić opłacalność dalekowschodniego importu pod znakiem zapytania.

Tomasz Ciąpała

wiceprezes firmy Vipo