Miękkie malinowoczerwone płatki piwonii, które układają się na łagodnie zagiętym witrażowym kloszu, mogłyby zapewniać solidną porcję poezji niższego sortu, gdyby nie fakt, że takie właśnie zestawy składają się na fachowy opis secesyjnych lamp o bezsprzecznie inwestycyjnej wartości. Skoro cena 60-centymetrowej stołowej lampy, do produkcji której nie użyto żadnych szlachetnych materiałów, przekroczyła na ostatniej aukcji poświęconej Tiffany’emu 137 tys. USD (531 tys. zł), warto się zastanowić, czy to kwestia jakiejś kolekcjonerskiej mody, czy może sprawa sugestywnych opisów kwiatowych pąków.

Nie mylić z Audrey Hepburn
17 grudnia na nowojorską aukcję trafiła kompletowana przez 30 lat kolekcja witrażowych lamp i wykonanych z opatentowanego szkła wazonów — lampy, jak można się domyślić, okazały się stosunkowo drogie, ale wazony też wylicytowano relatywnie wysoko, bo przykładowe 16-centymetrowe naczynie na kwiaty o obiecującej nazwie „Morning Glory” sprzedano za niecałe 68,8 tys. USD (267 tys. zł).
W katalogowej nocie wazonu — poza listą publikacji, w których się pojawia, wykazem wystaw, na których był prezentowany, i rzędem kolekcjonerów, którzy mieli go w swoich zbiorach — znajdziemy jednak określenie, które znacznie lepiej tłumaczy cenę niż opisy dekoracyjnych właściwości. Mowa o wygrawerowanym oznaczeniu „L.C. Tiffany-Favrile”, którego ani nie należy bezpośrednio kojarzyć z witrynami z biżuterią, przed którymi przystawała bohaterka „Śniadania u Tiffany’ego”, ani odczytywać jako dwuczłonowego nazwiska.
Wyryty w wazonie skrót określa Louisa Comforta Tiffany’ego, wybitnego twórcę rzemiosła, a przy tym syna słynnego jubilera Charlesa Lewisa, a nazwa favrile odnosi się do opatentowanego przez projektanta rodzaju ozdobnego szkła. Przedmioty wykonane z tego materiału mają zwykle opalizującą powierzchnię, a stopień, w jakim się mienią, zależy od przezroczystości danego fragmentu.
Perłowy połysk nie musi jednak charakteryzować wszystkiego, co było wytworem nowojorskiego studia Tiffany’ego, bo najbardziej rozpoznawanym produktem marki nie są raczej wazony, ale lampy posiadające efektowne witrażowe klosze. W ich przypadku informacja o wygrawerowanej sygnaturze jest chyba nawet bardziej istotna, bo tak jak opalizujące wazony moglibyśmy przegapić, to trochę babcine lampki z kolorowych szkiełek czasem zwracają naszą uwagę w sklepach czy kawiarniach — przy czym ani ich ilość, ani tym bardziej jakość nie wskazywałyby na cenę podawaną w setkach tysięcy złotych.
Rynek ważki
Paradoksalnie, żeby zrozumieć wartość inwestycyjną, trzeba się w przypadku lamp Tiffany’ego skoncentrować na łagodnych kształtach i miękkich płatkach, dlatego że właśnie takie natchnione sformułowania konieczne są do zdefiniowania stylu tzw. secesji. Wystawione na aukcję wazony i lampy datowane są przeważnie na pierwsze dziesięciolecie XX w., ale wzrost ich popularności przypadł na ostatnie dziesięciolecie wieku XIX, a więc można zauważyć, że oba okresy pokrywają się z czasem, w którym sztuką i rzemiosłem wszelkiej kategorii zawładnął w całości nowy, dominujący ornament.
Żeby odciąć się od wcześniejszej stylistyki, artyści różnych kręgów wyjątkowo uparcie skierowali uwagę na roślinne zawijasy, przy czym większość środowisk, zamiast je upraszczać, przerabiała świeży motyw z taką intensywnością, że poskręcane wiotkie łodygi oplatać zaczęły wszystkie elementy wnętrza, a pastelowe podłużne ważki zagnieżdżały się równie chętnie na lampach, kieliszkach i balustradach, co na całych gęsto udekorowanych fasadach.
Miękko zaginająca się płynna linia i tzw. płaska plama — nieprzypadkowo przypominająca liście nenufarów — stały się głównymi narzędziami, którymi się posługiwano do momentu, w którym przerost formy uznano za przejaw złego smaku, a secesję zaczęto określać płynącą z Wiednia falą błędu. Co kilkadziesiąt lat poglądy krytyków radykalnie się zmieniały, a w ocenie stylu przełomu wieków niektórzy znawcy do dzisiaj nie są jednogłośni, co, jak widać, nie wyklucza tego, że do kolekcjonerskich zbiorów zawsze wybierane będzie najlepiej wykonane i typowe dla danej estetyki rzemiosło.
Dzięki temu, że Tiffany starannie przycinał własnoręcznie wyprodukowane szkło w autorskie i wysoce artystyczne formy, a każdy odłamek zawijany był dokładnie w kawałek miedzianej blaszki, w lampy można dzisiaj zainwestować kilkaset tysięcy złotych — w przeciwnym razie świecące kompozycje z piwonii i ważek wykorzystałyby swój niezrównany potencjał do budowania efektu taniości i tandety z pewnością.