Numerowanie Rzeczpospolitych jest zabiegiem atrakcyjnym marketingowo, ale nie odpowiada na wiele pytań — jak owa Rzeczpospolita ma wyglądać. Odpowiedzi z jednej strony, że ma to być kraj bez korupcji, a z drugiej, że bez wszechwładzy służb specjalnych są mocno ułomne, nie tylko dlatego, że opisują niedościgniony ideał (bo nawet w najbardziej praworządnych krajach istnieje zjawisko korupcji, a też służby specjalne od czasu do czasu pozwalają tam sobie na różne wyskoki). Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi — jak sprawić, by polska gospodarka szybko się rozwijała przez dłuższy czas, jak ograniczyć wciąż spore obszary biedy, jak zapewnić realną równość wobec prawa, bo nawet skazanie jednego oligarchy tego nie zapewni. W kończącej się właśnie kampanii wyborczej odpowiedzi na te pytania musieliśmy najczęściej poszukać sami.
Główne siły polityczne zamiast konkurencji programów zaproponowały nam plebiscyt haseł. Nie oznacza to, że programów nie mają, tyle że w kampanii postanowiły działać na emocje, a nie na rozum. Sęk w tym, że emocje są często złym doradcą, bo nawet najpiękniejsze hasła nie zastąpią dobrego pomysłu na państwo, który może nie jest atrakcyjny medialnie, ale jest po prostu niezbędny. Nie byłoby dobrze, gdyby wyboru dokonywali za nas specjaliści od marketingu politycznego.
W niedzielę wieczorem, gdy zostaną zamknięte lokale wyborcze i zacznie się gorączkowe przeliczanie głosów na miejsca w parlamencie, dobrze byłoby jak najszybciej zapomnieć o emocjach nagromadzonych podczas tej kampanii. Ostatnie dostępne sondaże nie dają większych szans na wyłonienie jednoznacznego zwycięzcy w tym wyścigu — w poniedziałek nie obudzimy się w zupełnie innym kraju — w wyśnionej Czwartej RP lub też na powrót w Trzeciej. To będzie ten sam kraj co w sobotę, a jedyną różnicą będzie być może to, komu damy szansę ów kraj zmieniać. I niech w najlepszej wierze zmieniają, by żyć w Rzeczpospolitej było coraz fajniej. Bo w dwóch naraz trochę trudno.
Adam Sofuł, a.sofuł@pb.pl