Konieczny jest kompromis pomiędzy rządem i RPP
Wrzawa, jaka podniosła się po propozycji działaczy gospodarczych i polityków SLD, by to rząd — a nie jak dotychczas Narodowy Bank Polski i Rada Polityki Pieniężnej — ustalał cel inflacyjny, jest chyba dokładnie tym, o co autorom pomysłu chodziło. Idzie bowiem nie o to, by zmieniać Konstytucję i ustawę o NBP, ale by wywołać dyskusję o usytuowaniu, kompetencjach i odpowiedzialności Rady Polityki Pieniężnej i tym samym rozpoznać jej skłonność do współpracy.
Dlaczego nie może być mowy o rzeczywistym dokonaniu zmian:
- istnieje niepisany consensus pomiędzy ugrupowaniami politycznymi o wstrzymaniu się z próbami dokonywania zmian w liczącej niewiele ponad 3 lata Konstytucji;
- żadne ugrupowanie nie dysponuje realną siłą, by tych zmian dokonać;
- byłby to mało czytelny sygnał dla negocjującej warunki naszego przystąpienia Unii Europejskiej.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż autorem pomysłu jest prof. Stanisław Gomułka — doradca obecnego ministra finansów (doradzał również profesorowi Balcerowiczowi, kiedy ten był strażnikiem finansów państwa). Teraz zaszła zmiana i profesor Gomułka proponuje ograniczenie kompetencji niedawnego szefa. Powołując się na brytyjski model prowadzenia polityki pieniężnej twierdzi, iż właśnie on jest optymalny w naszych warunkach. Ot, los eksperta.
Usytuowanie i konstytucyjne kompetencje Rady Polityki Pieniężnej świadczą, że ówczesnym ustawodawcom przyświecała intencja realizacji niemożliwego, czyli wyłączenia polityki pieniężnej z polityki. Wykazali zresztą pewną niekonsekwencję ustalając tryb powoływania jej członków (trzech — Sejm, trzech — Senat, trzech — prezydent, przewodniczy wybierany przez Sejm, z rekomendacji prezydenta — prezes NBP). Wpływ polityki jest tu już ewidentny, czego doświadczyliśmy przy wyborze prof. Balcerowicza na szefa NBP, a jego ograniczenie kadencją, tylko częściowo skuteczne. To wszystko świadczy jednak raczej o wzorowaniu się na rozwiązaniach amerykańskich i tamtejszym Zarządzie Rezerwy Federalnej, a nie na modelach europejskich.
Entuzjastom demokracji amerykańskiej chciałbym jednak przypomnieć, że pierwszą w tym roku decyzję o obniżce stóp procentowych Alan Greenspan, szef Fed, podjął pomiędzy posiedzeniami komitetu otwartego rynku, za to bezpośrednio po rozmowie z nowo wybranym prezydentem, który tam pełni rolę szefa rządu.
I tu dochodzimy do sedna sprawy: czy są, a jeżeli tak, to gdzie, granice niezależności. Pomysł, by rząd i Narodowy Bank Polski były współodpowiedzialne za politykę inflacyjną, jest oczywiście nie do przyjęcia, bo dwóch odpowiedzialnych oznacza, że tak naprawdę nikt nie jest odpowiedzialny. Praktyka, by dziesięciu gniewnych ludzi z RPP rozliczało się jedynie przed Bogiem i historią, jest zwyczajnie niebezpieczna. Działanie, nawet w najlepszej wierze i przy założeniu pełni kompetencji, w oderwaniu od innych celów, zamierzeń i planów, działanie wycinkowe, nie pozostające w korelacji z innymi przedsięwzięciami, nie może przynieść pożądanych i oczekiwanych efektów. Chciałoby się rzec: mniej huku, więcej pokory i skłonności do kompromisów. Z obu stron.
Korelacja prosta: Wpływ inflacji i stóp procentowych na koniunkturę, wzrost PKB czy poziom bezrobocia jest bezsporny — można jedynie dyskutować o stopniu determinacji.