Budimex liczy, że dzięki local content grupa zdobędzie referencje na rynku jądrowym. Nie chce być tylko dostawcą sprzętu i kadr.

Katarzyna KapczyńskaKatarzyna Kapczyńska
opublikowano: 2025-11-22 12:00

Szef Budimeksu cieszy się z rządowych zapowiedzi dotyczących preferowania rodzimych dostawców i wykonawców. Proponuje definicję polskości, która pozwoli jak najwięcej zyskać naszej gospodarce.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • jakich korzyści Budimex upatruje w local contencie
  • jak definiuje polskość firm
  • jakie działania proponuje, by krajowe firmy miały większe szanse na kontrakty
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Polski rząd mobilizuje krajowe firmy i instytucje do wdrażania local contentu, czyli preferowania dostaw i realizacji kontraktów przez krajowe podmioty. Szerokie plany w tym zakresie przedstawiła niedawno grupa Orlen. Rodzimi przedsiębiorcy i branżowi specjaliści cieszą się z tych zapowiedzi, licząc, że lokalnych przedsiębiorców będą preferować nie tylko państwowe koncerny, ale także międzynarodowe firmy, realizujące inwestycje na naszym rynku.

Budimex chce zdobyć referencje, a nie tylko dostarczać ludzi i sprzęt

Giełdowy Budimex ma w związku z tym duże nadzieje i konkretne plany.

- Wojciech Balczun, minister aktywów państwowych, zapowiedział rozliczanie podległych mu firm z poziomu local content, czyli wykorzystywania krajowych zasobów w realizacji kontraktów. Dzięki takiemu podejściu polscy dostawy i wykonawcy zdobędą unikatowe kompetencje i doświadczenie, co pozwoli im podbić rynki zagraniczne – przekonuje Artur Popko, prezes Budimeksu.

Duże nadzieje wiąże zwłaszcza z udziałem polskich firm w budowie elektrowni jądrowej na Pomorzu. Należąca do Budimeksu firma Mostostal Kraków ma już certyfikat otwierający drogę do realizacji dostaw konstrukcji stalowych. Przygotowuje wartą 25-30 mln zł inwestycję w rozbudowę małopolskiego zakładu, by zwiększyć potencjał produkcyjny na potrzeby dostaw do budowy bloków jądrowych w Polsce i za granicą.

Artur Popko liczy, że polskie firmy budowlane zdobędą status generalnych wykonawców w budowie elektrowni, co pozwoli im uzyskać kwalifikacje do wykonywania kolejnych tego typu umów.

Czy są na to szanse? Wielu menedżerów z polskich firm obawia się, że konsorcjum firm Bechtel i Westinghouse, mające z polskim rządem umowę dotycząca inwestycji w obiekt jądrowy będzie korzystać tylko z pracowników i sprzętu polskich firm i wówczas same przedsiębiorstwa nie zdobędą żadnych referencji. Artur Popko ma jednak nadzieję, że polski rząd i podległa mu firma Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ), nie dopuszczą do realizacji takiego scenariusza.

- W przypadku local contentu ważne jest to, żeby dotyczył nie tylko dostawy materiałów, czy zapłaty firmom budowlanym za roboczogodziny wynajętych pracowników, ale żeby obejmował pełen zakres realizowanych prac. Chcemy działać jako generalny wykonawca, a nie dostawca siły roboczej, czy koparki – mówi prezes Budimeksu.

Amerykanie obiecują partnerską współpracę.

- Zależy nam na mocnym udziale polskich firm. Pierwsze postępowania są organizowane w modelu projektuj i buduj, co daje wykonawcom pełne pole do wykorzystania własnego potencjału - twierdzi Leszek Hołda, prezes Bechtel Polska.

Informuje, że w związku z realizacją inwestycji jądrowej zostało podpisanych 150 umów o wartości 140 mln zł. To kropla w morzu, bo koszt budowy elektrowni jądrowej jest szacowany na blisko 200 mld zł.

Jaka definicja polskości?

Na rynku budowlanym, oprócz ustaleń dotyczących rodzaju i zakresu usług jakie mają świadczyć lokalne podmioty, trwa także dyskusja o tym, kogo należy uznać za polskiego wykonawcę, mieszczącego się w kategorii local content. Prezes Popko przedstawia własną definicję.  

- Polski wykonawca, to krajowy podmiot, z siedzibą w Polsce o silnej, ugruntowanej pozycji na rynku. Posiada zaplecze techniczne, zasoby i kompetencje niezbędne do realizacji strategicznych inwestycji na terenie kraju. To firma zatrudniająca Polaków, dbająca o rozwój pracowników i budowanie kompetencji niezbędnych do realizacji aktualnych zadań rynkowych oraz posiadająca pozycję solidnego partnera w całym łańcuchu dostawców i partnerów biznesowych - wylicza Artur Popko.  

Twierdzi, że za polskiego trzeba uznać wykonawcę, który daje możliwość rozwoju polskim firmom lokalnym oraz dysponuje kapitałem, który inwestuje w rozwój kraju, wspierając wzrost gospodarczy i innowacyjność polskiego rynku, i tu płacąc podatki.

Szef Budimeksu odcina się natomiast od interpretowania polskości przez pryzmat akcjonariatu.

Dzielenie przetargów - lekarstwo, ale nie na każdą sytuację

Menedżerowie firm z polskim kapitałem uważają natomiast, że na local content należy patrzeć przez pryzmat pochodzenia kapitału. Zdają sobie jednak sprawę, że mimo zapowiadanego przez rząd preferowania lokalnych podmiotów, polskie i unijne przepisy nie pozwolą na wykluczanie z gry europejskich koncernów, więc mają inny pomysł. Proponują dzielenie przetargów na mniejsze partie, by ułatwić dostęp firmom nie mającym potężnych zagranicznych właścicieli.

Artur Popko uważa, że w niektórych przypadkach, np. w inwestycjach liniowych ten pomysł może się sprawdzić. Przypomina, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) już często dzieli zamówienia na mniejsze. Menedżer uważa, że podziału można także dokonywać w inwestycjach kolejowych, a jako przykład zamówienia, które warto było podzielić podaje linię Ełk-Białystok, której modernizacja została wyceniona na ponad 5 mld zł. To dużo nawet dla największych firm budowlanych, więc chętnie by ten projekt podzieliły na mniejsze.

Artur Popko przestrzega jednak, że podział nie zawsze się sprawdzi, więc w każdym przypadku zakres prac trzeba oceniać indywidualnie. Chwali władze CPK za to, że nie podzielił na mniejsze elementy przetargu na budowę terminala, który ma powstać w Baranowie. Podaje przykład z niemieckiego rynku.

- Proszę zobaczyć, co się stało podczas budowy lotniska w Berlinie. Inwestycję podzielono na bardzo małe elementy i efekt był katastrofalny. Podzielenie inwestycji sprawiło, że zarządzanie poszczególnymi elementami budowy było niemożliwe i trwała ona kilkanaście lat – przypomina Artur Popko.