Podstawowe określenia, dzięki którym już na wstępie można wypaść na profesjonalistę, to „fancy” i „vivid” — w odniesieniu do diamentów oznaczają najbardziej pożądaną intensywność barwy. Eksperci Sotheby’s podają, że jakiekolwiek zabarwienie wykazuje zaledwie jeden na 10 tys. wydobytych kamieni, a tylko 5 proc. z nich jest wyraźnie różowych. Dom aukcyjny nie dzieli się zresztą taką statystyką bez powodu, bo właśnie diament opisany jako „superb fancy vivid pink” zmieścił się na liście dziesięciu jego najważniejszych transakcji 2016 r. Ponad 15-karatowy brylant o gruszkowatym kształcie sprzedano w Genewie za 30,8 mln CHF (124 mln zł) — po raz kolejny mącąc inwestorom w głowie, że branża rozwija się w bajce, ale na pewno nie w Polsce. W 2016 r. Fancy Color Diamond Index — wskaźnik rynku diamentów kolorowych — wzrósł 0,4 proc., przy czym ceny błękitnych podniosły się aż 5,5 proc., różowych 1,4 proc., a pastelowo żółtych spadły 4 proc., podaje Rapaport.

— Indeks indeksem, ale rynek hurtowy reaguje zupełnie inaczej, bo obserwowana w handlu zwyżka na niebieskich dochodziła nawet do 50 proc. Jeszcze w tym tygodniu sprzedaliśmy intensywnie niebieski 4,26-karatowy diament w cenie 1,18 mln USD za ct. (4,7 mln zł), a w zeszłym różowy, który w całości kosztował 686 tys. USD (2,7 mln zł). Kiedy taki sam kamień sprzedawany był około rok temu, cena za ct. była niższa o 120 tys. USD (480 tys. zł) — komentuje Marcin Marcok z Mart Diamonds. Specjalista dodaje, że w przypadku żółtych rozpiętość cenowa rzeczywiście jest spora, a inwestowanie poniżej 1 ct. może się mniej opłacać. Ekspert zaznacza również, że mowa o zakupach krajowych inwestorów, a więc twierdzenie, że brylanty kupują tylko zagraniczni potentaci, i to w parze z nieruchomościami w Monako, do niczego nie prowadzi. Próg wejścia nie jest mały, ale w zestawieniu chociażby z nieruchomościami brylanty nie generują żadnych kosztów i praktycznie nic im nie zagraża — można je nosić przy sobie albo zamknąć w sejfie, chociaż zdaniem eksperta, to smutny widok, bo służą przecież odbijaniu światła. Marcin Marcok dodaje, że w ubiegłym roku znacząco zwiększyła się również świadomośćnabywców, bo mając do dyspozycji przykładowe 300 tys. USD (1,2 mln zł), nie obawiają się już sięgnąć po kamień różowy — mając 0,5-karatowy „fancy vivid pink”, można liczyć na dużo większą zwyżkę niż przy 2-3 ct. bez barwy. Dla ceny ważny jest też szlif, bo oszczędniej jest formować diament w radiant czy poduszkę, natomiast przy popularnym kształcie brylantowym marnuje się nawet 60 proc. Z ekonomicznego punktu widzenia to bez sensu, ale może zapunktować u potencjalnej narzeczonej — inwestora stać w końcu, żeby dla niej tylko połowę diamentu roztrwonić.