Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA) poinformowało w poniedziałek, że dokonało pierwszych zatrzymań. Trudno oczywiście ocenić zasadność zatrzymania, bo szef CBA Mariusz Kamiński dość skąpo dawkował informacje, jednak przyjmijmy, że biuro wszczęło śledztwo słusznie, a zatrzymani rzeczywiście mają coś na sumieniu, i w spokoju oczekujmy na wyrok sądu w tej sprawie.
Podczas konferencji prasowej inaugurującej działalność biura był jednak jeden zgrzyt. O zatrzymanych biznesmenach Mariusz Kamiński mówił zgodnie z prawem bez nazwisk — Robert M. i Wiesław B. Jedno nazwisko jednak padło. Jan Kulczyk. To właśnie jeden z najbogatszych Polaków miał jednemu z podejrzanych udostępnić swój prywatny samolot, by ten mógł wyjechać z kraju. Kamiński tłumaczył, że nazwisko Kulczyka zostało podane, ponieważ nie jest on stroną w tej sprawie. Nie ma nic zdrożnego w tym, że szef CBA chciał przedstawić okoliczności zatrzymania biznesmenów. Nie ma też powodu, by ukrywać związki (na razie nader wątłe, co przyznaje sam Kamiński) Kulczyka z tą sprawą.
Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że szef CBA uwierzył w magię wielkich nazwisk. Przecież nazwisko Kulczyka (a także paru innych biznesmenów) padało z jego ust już wówczas, gdy nie tylko nie byli oni stroną w sprawie, ale gdy nawet nie było jeszcze CBA. Rodzi to obawy, że dla szefa CBA afera, w której nie może paść znane nazwisko, jest niegodna uwagi biura. Oczywiście, nawet największe nazwiska nie mogą stać ponad prawem. Jednak nawet największym trzeba coś udowodnić. Wewnętrzne przekonanie nie wystarczy.