Max, znana szwedzka sieć fast food, która na rodzimym rynku ściga się jak równy z równym z McDonald’sem, od 2011 r. miała serwować swoje ekologiczne i dietetyczne hamburgery również w Polsce. Poszukiwania partnera do franczyzy i rozmowy prowadzone w największych miastach Polski spełzły jednak na niczym.
— Wciąż spotykamy się z potencjalnymi franczyzobiorcami. Interesuje nas partner, który w długim terminie otworzy w Polsce nawet 50 restauracji, a wystartuje w dwóch miastach — Gdańsku i Warszawie. Idealny byłby przedsiębiorca, który ma już doświadczenie na rynku gastronomicznym, ale przede wszystkim wierzy w nasz koncept biznesowy — mówi Masse Biouki, dyrektor ds. rozwoju Maksa.
Przepraszamy, brak miejsc
Rodzimi biznesmeni z solidnym kulinarnym dorobkiem nie mają jednak najwyraźniej serca do szwedzkich hamburgerów. — Na krajowych rynkach fast foodów jest zazwyczaj 2-3 dużych graczy, którzy wysycają rynek. W hamburgery w Polsce próbuje inwestować AmRest, reaktywując markę Burger King. Liczba klientów w ich restauracjach i w sieci McDonald’s pokazuje, że nie jest łatwo. Maksowi też będzie trudno znaleźć partnera do stworzenia kilkudziesięciu restauracji — mówi Piotr Mikołajczyk, wiceprezes Mex Polska, a kiedyś prezes Sfinks Polska, który stworzył z niewielkiej firmy gastronomicznej sieć 80 lokali.
Piotr Mikołajczyk zapewnia, że żadnych rozmów z Maksem nie prowadził. W jego ocenie, marce łatwiej byłoby wejść na rynek z własnymi restauracjami, a dopiero później przekazać je we franczyzę. O współpracy ze szwedzką siecią nie rozmawiali też inni duzi gracze. Wojciech Goduński, właściciel pizzerii Biesiadowo i Crazy Piramid Pizza, woli rozwijać własne marki, a rynek hamburgerów — tak jak i inni restauratorzy — uważa za nasycony. Miejsce na nowe lokale i koncepty widzi natomiast Sylwester Cacek, prezes Sfinksa Polska, ale też woli skupić się na rozwoju własnych marek: Sphinx, WOOK i Chłopskie Jadło.
— Ważne, aby trafić w upodobania konsumentów. Sieci, które sprawdzają się w jednym kraju, nie zawsze odnoszą sukcesy gdzie indziej — mówi prezes Sfinksa. Do swojskiej wersji hamburgerów przekonuje rodaków Jan Kościuszko, prezes Polskiego Jadła — serwując bułkę z kotletem schabowym. Nie wierzy w powodzenie szwedzkiego konceptu nad Wisłą.
— Siła marki McDonald’s jest tak wielka, że choć możliwe, to ekonomicznie nieopłacalne jest tworzenie kolejnej sieci hamburgerów w Polsce. Musiałoby to być poprzedzone wielomiesięczną kampanią reklamową za miliony dolarów. Nie sądzę, by do Polaków przemówiła też sama koncepcja dietetycznego i ekologicznego hamburgera. Widzę natomiast miejsce na pojedyncze lokale serwujące hamburgery, w których właściciel sam wypieka kotlety (a przynajmniej to nadzoruje) i po latach wyrabia sobie renomę w mieście — twierdzi Jan Kościuszko.
Biznes z przeszkodami
Wywołany do tablicy hamburgerowy lider wskazuje jeszcze na inne bariery wejścia dla nowej sieci. — To m.in. kwestia znalezienia dobrych lokalizacji. To kosztowne, ale w przeciwnym razie nie ma co liczyć na sukces. Konieczne jest także zbudowanie lokalnej sieci rzetelnych dostawców. Ma to znaczenie zarówno z punktu widzenia jakości oferty, jak i kosztów prowadzenia działalności. Przy małej skali to duże wyzwanie. Firmy decydują się często na import, a to oznacza wyższe ceny i mniejszą przystępność oferty — tłumaczy Krzysztof Kłapa, dyrektor ds. korporacyjnych McDonald’s Polska. Optymizm Maksa może wynikać z dotychczasowego hamburgerowego dorobku. Sieć ma w Szwecji 86 restauracji, których obroty w 2011 r. przekroczyły 170 mln EUR, a zysk netto wyniósł 17 mln EUR. Firma rozwija się też w Norwegii, a na oku ma rynek duński. W Polsce na pewno nie ruszy w tym roku. — Na uruchomienie pierwszego lokalu potrzebujemy 9-12 miesięcy od podpisania umowy z franczyzobiorcą — mówi Masse Biouki.