Mocny złoty może okazać się zbytkiem szczęścia

Andrzej Sopoćko
opublikowano: 2000-12-06 00:00

Andrzej Sopoćko: Mocny złoty może okazać się zbytkiem szczęścia

Z początkiem grudnia złoty polski znacznie się wzmocnił, co odnotowaliśmy z satysfakcją. Mocny pieniądz niewątpliwie dobrze świadczy o sile gospodarki krajowej. Kwestią otwartą pozostaje jednak — na jak długo.

Po jedenastu miesiącach roku 2000, licząc zmiany siły naszej waluty do dawnego tzw. koszyka NBP (45 proc. USD, 55 proc. EUR), złoty wzmocnił się nominalnie około 1,33 proc. (!). Od razu widać, że w przeliczeniu na waluty staliśmy się bogatsi, niż wynikałoby to z porównania dochodów ludności i tempa inflacji. Za granicą także panuje inflacja, ale w Polsce jest ona większa, zatem zagraniczne towary stają się realnie tańsze — o wysokość aprecjacji złotego oraz różnicę inflacji. Oznacza to, że jeśli dwa takie same towary w grudniu 1999 r. miały w kraju i za granicą równe ceny, to obecnie nasze stały się droższe o prawie 18 proc. Poza strefą euro, zbliżone relacje występują w obszarze franka szwajcarskiego, a więc opłacalność polskiej produkcji w Europie gwałtownie spadła. Co prawda ze względu na wzrost kursu dolara nie można tego samego powiedzieć o USA, nie ten jednak kraj jest naszym głównym partnerem handlowym.

Tak przeprowadzony rachunek jest oczywiście zawyżony, ponieważ na wskaźniku wzrostu cen zaważyły przede wszystkim ceny żywności, w zdecydowanej większości pochodzącej z polskich źródeł, jako że lobby rolne zadbało o stosowne bariery i ograniczenia. Z tej kalkulacji należałoby także wyłączyć znaczną część materiałów budowlanych. Nie wdając się w dalsze analizy można powiedzieć, że problem konkurencyjności towarów zagranicznych pojawia się przede wszystkim w obszarze przemysłu przetwórczego, w którym inflacja w Polsce jest najmniejsza.

Jakościowo jednak wprowadzenie tych poprawek niewiele zmieni. Jakkolwiek by liczyć, zdrożeliśmy w stosunku do Europy o kilkanaście procent — a to nie jest mało. Może nie mieć to znaczenia dla kupującego orzeszki ziemne, ale w przypadku samochodu oznacza to różnicę kilku tysięcy zł. Zagraniczny producent samochodów, nie robiąc w zasadzie nic, uzyskuje znaczącą przewagę nad producentem polskim. A z polskich (czy jak wolą inni — działających w Polsce) najbardziej tracą ci, którzy w większym stopniu kooperują z krajowymi producentami.

Problem ten oczywiście dotyczy całej masy innych produktów. Eksport staje się coraz trudniejszy — choć, jak wynika z najświeższych danych NBP o bilansie obrotów bieżących w październiku, trudniejsze warunki nie spowodowały w ostatnim czasie jego zmniejszenia. Czy jednak to samozaparcie gospodarki w dążeniu do przezwyciężania pogarszających się relacji w eksporcie da się dalej utrzymywać? Można relatywnie mniej płacić ludziom, ale koszty energii czy usług komunalnych rosną przecież w takim samym tempie jak ceny produkcji przemysłowej. Zyski muszą więc maleć, a przecież to one są źródłem finansowania rozwoju. Zaporowa cena kredytu nie daje szans na znaczące zasilanie zewnętrzne. Przyjąwszy zaś, że produkcję na eksport można utrzymać tylko dzięki stałemu inwestowaniu, coś się powinno w ciągu paru miesięcy wydarzyć: albo eksport zacznie spadać, prowadząc do głębokiego kryzysu w obrotach bieżących z zagranicą, albo zacznie się skuteczna walka z aprecjacją złotego.

Cokolwiek by powiedzieć o ozdrowieńczej roli kryzysów — to jednak lepszy wydaje się wariant drugi. Może rząd wraz z nowym prezesem NBP dojdą do podobnego wniosku i razem spróbują zatrzymać, lub choćby ograniczyć, realną aprecjację złotego? Będzie to nas kosztowało, ale chyba warto zdecydować się na spore nawet nakłady teraz, ponieważ potem będzie trzeba znacznie większych.

Andrzej Sopoćko jest profesorem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego