Bartłomiej Stańczyk z Lublina z sukcesami tworzy roboty medyczne i… restauruje zabytkowe akordeony. Dla wynalazcy i muzyka własne firmy stały się gwarancją twórczej swobody.
Własny biznes był pokłosiem pracy naukowej. Wszystko zaczęło się od zamówienia na wykonanie kilku ramion robotycznych, które Bartłomiej Stańczyk zaprojektował w tracie doktoratu. Aby sprostać zamówieniu, trzeba było zatrudnić kilku inżynierów i mechaników. Tak w 2007 r. powstała Accrea Engineering. Ponieważ pracujący przy robotach specjaliści posiadali także kompetencje i umiejętności, by zbudować instrument, żal było z tego nie skorzystać, więc równolegle biznesmen założył Accrea Accordions, niszową manufakturę zajmującą się strojeniem i restauracją zabytkowych instrumentów.

— Nie wymyśliłem sobie, że zostanę przedsiębiorcą. Tego nie miałem w życiowych planach. Tworzenie robotów to moja wielka pasja. W modelu biznesowym, który zbudowałem, mam szansę robić ich dużo, różnego typu, jednocześnie mając decydujący wpływ na to, co powstanie. To są autorskie projekty, realizowane od A do Z. Akordeony? Gram na tym instrumencie od dziecka, odebrałem klasyczne wykształcenie instrumentalisty, jednak akordeon z czasem się zużywa, wymaga serwisu. Trudno było znaleźć w Polsce fachowców w tej dziedzinie, więc sam się w tym wyspecjalizowałem — przyznaje Bartłomiej Stańczyk.
Smykałka do majsterkowania
Obie pasje sięgają dzieciństwa. Wówczas Bartłomiej Stańczyk sklejał modele czołgów, wyposażał je w przekładnie, system sterujący w postaci wajchy, która napędzała jedną lub dwie gąsienice z różnymi prędkościami.
— Socjalizm miał się w najlepsze, zabawek było jak na lekarstwo, więc robiło się je ze złomu elektronicznego. Rozkręcałem napędy dyskietek, by mieć podzespoły — wspomina przedsiębiorca. Wśród jego bliskich nie było nikogo, kto miałby wykształcenie techniczne. Za to w rodzinie nie brakowało muzyków.
— Miałem smykałkę do lutowania, wkręcania śrubek. Jednocześnie grałem na instrumencie i przyszedł taki moment, że potrzebowałem wzmacniacza audio. Nie mogłem go nigdzie kupić, więc musiałem zrobić sam. Można powiedzieć, że wtedy obie moje pasje się spotkały — twierdzi Bartłomiej Stańczyk.
Uczęszczał do dwóch szkół: podstawówki zwykłej i muzycznej.
— Tuż przed maturą zrezygnowałem jednak ze szkoły muzycznej, bo wiedziałem, że nie będę studiował na akademii muzycznej. Wolałem pójść na politechnikę. Najbardziej matematycznym kierunkiem była teoria sterowania. To, co lubiłem robić, miało jednocześnie potencjał naukowy — wyjaśnia biznesmen.
Robot dla Bundeswehry
Pracę magisterską obronił na Politechnice Lubelskiej na kierunku automatyka. Doktorat robił już w Niemczech. Tam też projektował pierwsze roboty. Dla wojska.
— W Monachium brałem udział w projekcie dla Bundeswehry. Powstał robot, który pozwalał saperowi zdalnie wykręcić zapalnik z miny. Został wyposażony w tzw. sprzężenie siłowe, dzięki któremu człowiek czuł taką samą siłę, z jaką robot dotykał części ładunku wybuchowego — wyjaśnia wynalazca.
Wydawałoby się, że na młodego naukowca z innowacyjnymi i przyszłościowymi zainteresowaniami rodzime uczelnie będą czekały z otwartymi ramionami. Odzewu na podania o pracę wysyłane przez świeżo upieczonego doktora jednak nie było. Bartłomiej Stańczyk postanowił więc na dłużej zagrzać miejsce za naszą zachodnią granicą. Rozpoczął współpracę z firmą produkującą części do samolotów Airbus. Pracował nad silnikiem do jednego z podniebnych transportowców. Z kolei dla koncernu Audi wykonał projekt systemu oceniającego komfort prowadzenia samochodu. Potrzeba tworzenia robotów wciąż jednak była silna.
— Przy czym ich zastosowania przemysłowe niespecjalnie mnie interesowały. Myśl, że dzięki mojej pracy gdzieś na linii produkcyjnej coś wydarzy się szybciej albo troszkę dokładniej, nie była wystarczająco inspirująca. Chciałem, by moje roboty w istotny sposób wpływały na poprawę jakości życia ludzi. Medycyna wydawała się oczywistym wyborem — mówi Bartłomiej Stańczyk.
Od 2007 r. do dziś spod jego ręki wyszło kilka robotów medycznych. Mobot ma wspierać pacjentów z upośledzeniem ruchowym. To nowoczesna alternatywa dla balkonika, przy pomocy którego poruszają się np. osoby po operacjach ortopedycznych. Projekt realizowano we współpracy z uniwersytetem w Heidelbergu. Natomiast ReMeDi pozwala na zdalne wykonanie badania ultrasonograficznego. To właśnie ten projekt, realizowany wspólnie z Uniwersytetem Medycznym w Lublinie, sprawił, że w 2015 r. Bartłomiej Stańczyk na stałe powrócił do Polski. Robot składa się z konsoli sterującej, manipulatora z sensorami i głowicy ultrasonograficznej, które są przedłużeniem rąk specjalisty. System telekonferencyjny pozwala w czasie rzeczywistym na rozmowę lekarza z pacjentem. Z kolei Ramcip to asystent osób z łagodnymi zaburzeniami poznawczymi. Jest towarzyszem pacjenta. Ma przypominać o braniu leków czy spotkaniu z rodziną. Robot podąża za swoim podopiecznym, jest w stanie mu pomagać, np. w sięganiu po przedmioty leżące zbyt wysoko lub rzeczy, które upadły. Przypomina o konieczności wyłączenia gotującej się wody, a gdy to nie nastąpi, jest w stanie sam wykonać zadanie. Ramcip ma także funkcje monitorujące stan zdrowia. Czujniki mierzące puls, analizujące pozycję ciała są częścią bransoletki, którą nosi pacjent. Dodatkowo robot widzi i słyszy, może mówić. Jest wyposażony w algorytmy, które wykrywają upadek. W takiej sytuacji próbuje się skomunikować z człowiekiem, pyta, czy wszystko w porządku. Jeżeli zachodzi taka potrzeba, kontaktuje się ze zdefiniowanymi osobami i je alarmuje. Jeden z robotów jest testowany w szpitalu uniwersyteckim Lublinie, drugi — w Fundacio ACE w Barcelonie.
— Aktualnie pracujemy nad ramieniem robotycznym, które będzie zintegrowane z wózkiem inwalidzkim. Osoba, która ma niedowład nóg i rąk, będzie dzięki temu w stanie sięgać po napoje, jedzenie. Można powiedzieć, że zyska mechaniczną rękę i pewną dozę samodzielności — twierdzi Bartłomiej Stańczyk.
Accrea Engineering przez wiele lat działało jako biuro projektowo-konstrukcyjne do wynajęcia, realizując projekty zlecone przez różne instytucje.
— W Europie jest zaledwie kilka firm, które mają podobny profil działania. W Polsce byliśmy i chyba wciąż jesteśmy jedyni. Przez kilkanaście lat pracy zebraliśmy jednak tyle know-how, że transformujemy w kierunku producenta robotów i to mnie bardzo cieszy — mówi wynalazca.
Ocalić harmonię od zapomnienia
W siłę urosła także druga firma lublinianina: Accrea Accordions. Usługami manufaktury, w której restaurowane są zabytkowe akordeony, zainteresowanych było tylu klientów, że obecnie wstrzymano zapisy do kolejki oczekujących.
— Sercem akordeonu są tzw. głosy związane z każdym klawiszem. Ich strojenie polega na podpiłowaniu, szlifowaniu. To bardzo pracochłonne zajęcie. Ludzie nie zawsze to rozumieją. Często się zdarza, że odsyłamy z kwitkiem klientów, którzy kupili instrument na pchlim targu za 200 zł i są zdziwieni, że jego odnowienie będzie liczone w tysiącach złotych. To wymaga tygodni pracy, czasem miesięcy. Z drugiej strony, są klienci gotowi za naszą pomoc zapłacić każde pieniądze, bo akordeon to rodzinna pamiątka — twierdzi Bartłomiej Stańczyk.
Ponieważ zakłady naprawcze akordeonów w Polsce są rzadkością, sam nauczył się tego rzemiosła.
— Od dawna pociągała mnie muzyka ludowa: polska, klezmerska, bałkańska. Muzycy na Bałkanach grali na instrumentach wyprodukowanych w NRD w latach 60. XX w., które miały charakterystyczne brzmienie. Taki kultowy akordeon sprawiłem sobie przed laty. Jego brzmienie z czasem się pogarsza, bo zużywają się elementy mechaniczne. Dlatego w pewnym momencie uznałem, że czas na nowy instrument. Udałem się do Włoch, gdzie obecnie tworzone są najsłynniejsze akordeony. Zyskałem instrument wykonany na zamówienie w jednej z czołowych manufaktur. Jakież było moje rozczarowanie, gdy jego brzmienie okazało się dalekie do ideału! Chciałem zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Na politechnice w Dreźnie działa prężnie katedra, gdzie instrumenty się bada. Nawiązaliśmy kontakt. Te studia zaowocowały konkretną wiedzą i praktycznymi umiejętnościami. Tak powstała pracownia strojenia i rewitalizowania akordeonów — wspomina Bartłomiej Stańczyk.
Wraz ze współpracownikami, szczególnie stroicielką i harmonistką Katarzyną Tucholską, prowadzi także badania nad brzmieniami instrumentów języczkowych. Mają na koncie projekt odtworzenia harmonii polskiej, współfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
— W okresie międzywojennym harmonia była chlubą polskiego rzemiosła instrumentalnego. Z czasem została zapomniana, wyparta przez akordeon. Wspólnie z Kasią odwiedziliśmy twórców instrumentów ludowych i muzyków w różnych zakątkach kraju. Powstał skrypt „Studium harmonii polskiej” z zapisami wywiadów, dokumentacją budowy instrumentu i zapisami nutowymi melodii. Wykonaliśmy też pierwsze egzemplarze harmonii — opowiada pasjonat.
Czy dwie pasje Bartłomieja Stańczyka kiedyś się spotkają w postaci robota muzyka?
— Nie. Miejsce robotów jest tam, gdzie mogą przekroczyć granice nieosiągalne dla człowieka. Na polu sztuki maszyna nie będzie od nas lepsza — kwituje Bartłomiej Stańczyk.
Podpis: EWA KURZYŃSKA