Nadchodzą obcy

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2025-04-04 13:15

Strach przed obcymi zamyka nas w luksusowych klatkach własnych uprzedzeń, rujnując relacje i społeczeństwo. O tym, jak otwartość może być kluczem do wzajemnego wzbogacenia, opowiada Kinga Wyrzykowska, autorka bestsellerowej powieści „Porządni ludzie”.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • za co Francuzi cenią Kingę Wyrzykowską
  • co wspólnego z polskimi lękami ma jej powieść „Porządni ludzi"
  • jak na kryzys migracyjny spogląda autorka
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: O co chodzi w „Porządnych ludziach”? Co w tej powieści chce pani szczególnie podkreślić?

Kinga Wyrzykowska: Przede wszystkim narastający lęk, który przeradza się w uprzedzenia i dyskryminację. Opisuję rodzinę z wyższych sfer. Zamyka się w swoim luksusowym domu – fizycznie i mentalnie – z obawy przed obcymi. Ten strach rujnuje relacje i prowadzi do opresji.

Nie chodzi tylko o francuską burżuazję czy konserwatywne elity, lecz o pokazanie, do czego prowadzi lęk?

Właśnie tak. Strach niszczy nas od wewnątrz. Oto zamożna, uprzywilejowana rodzina, która mimo swojej pozycji odsuwa rozum na bok, a wśród wielu symptomów tego zagubienia ujawnia postawę antyimigrancką. Nie jest to historia ograniczona do Francji. To ostrzeżenie dla każdego społeczeństwa, w którym pęcznieją podziały i kiełkuje wrogość wobec tego, co obce.

Pani zdaniem media społecznościowe podkręcają strach, wrogość i nietolerancję. Jak to wygląda na co dzień?

Wystarczy jeden sensacyjny post albo zmanipulowany filmik, by wywołać lawinę gniewnych komentarzy. Algorytmy żerują na silnych emocjach, a my często łapiemy się na szybkie oceny i uprzedzenia. Efekt? W sieci zamiast dialogu mamy eskalację konfliktu, a obraz świata coraz bardziej się wypacza. Teoretycznie media społecznościowe mają łączyć, a faktycznie utwierdzają nas w przekonaniu, że kto nie jest do nas podobny, kto nie podziela identycznych poglądów i tej samej wiary, może być zagrożeniem. Uprzedzeniom sprzyja informacyjny przesyt: pochłaniamy treści w pośpiechu, bez sprawdzania źródeł.

W jakim stopniu pani osobiste doświadczenia wpłynęły na podejście do imigrantów?

Wyjechałam do Francji w dzieciństwie. Trafiłam do szkoły, w której spotkałam uczniów z pierwszej lub drugiej fali imigracji z całego świata: Bałkanów, Afryki Północnej i Środkowej, Azji. Mnie przyjęto życzliwie, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wiele osób z nieeuropejskimi nazwiskami lub ciemniejszą karnacją musiało pokonywać dodatkowe bariery. Choć wszyscy mówią o równych szansach, bardzo łatwo dzielimy ludzi na swoich i obcych. Tak tracimy cenną różnorodność, zamykając się w kręgu własnych przywilejów.

Pani łatwiej było odnaleźć się we Francji nie tylko z powodu europejskiego pochodzenia, lecz także wykształcenia…

Mój tata stracił pracę w Telewizji Polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego. Potem imał się różnych zajęć, był nawet taksówkarzem. Ostatecznie zatrudnił się w sportowej gazecie we Francji i ściągnął nas do siebie. Zamieszkaliśmy pod Paryżem, a ojciec szybko dostał się w kręgi dziennikarskie, co zapewniło nam finansową stabilność. Trafiłam do dobrych szkół publicznych. Lubiłam naukę, więc zdobyłam wykształcenie i weszłam w świat klasy średniej. Wielu imigrantów nie ma takiego startu. Ich droga do awansu społecznego bywa stromą górą.

Na ile „Porządni ludzie” bazują na prawdziwych wydarzeniach?

Zainspirowała mnie historia francuskiej rodziny, która przez dekadę prawie nie opuszczała swojego zamku. Nie opisałam jej jednak dosłownie. To był tylko pretekst do głębszych rozważań o lęku, który zamyka nas w bańkach – dosłownych lub mentalnych. W „Porządnych ludziach” bohaterowie próbują uciec od rzeczywistości, która ich przeraża i przytłacza.

Czy miała pani w swoim otoczeniu rodziny pokroju Simart-Duteilów?

Pierwowzorem dla mnie była rodzina, którą obserwowałam jako dziecko ze swojego imigranckiego osiedla. Patrzyłam z fascynacją, choć może i z nutą zazdrości, jak codziennie dziewczynki w schludnych mundurkach odjeżdżają luksusowym samochodem do elitarnej prywatnej szkoły. Na tej podstawie wyobraziłam sobie Simart-Duteilów: ich francuskie nazwisko, dom z wieżyczką – zupełnie jak w bajkach – i ich dobroduszny wygląd to ideał, który jednak okazał się fasadą. Są dystyngowani dzięki pochodzeniu, pieniądzom, ale cały czar znika w konfrontacji z innością, biedą

Pani przekonania są antytezą poglądów Michela Houellebecqa i Érica Zemmoura

Tak. Według Zemmoura, Houellebecqa i innych ikon prawicy społeczeństwo zachodnie drży w obawie przed islamem. Strach, wzmocniony brakiem dumy z własnej historii, tradycji i wartości, niebezpiecznie narasta, co w oczach tych myślicieli przyczynia się do rzekomego upadku cywilizacji Zachodu. Ja chciałam pokazać coś odwrotnego. Oto ludzie, którzy zamykają się przed światem, wierzą w swoją wyższość i nie chcą przyjąć niczego, co burzy ich komfort. Podszyty strachem upór w obronie status quo przynosi zgubne skutki zarówno dla nich, jak i dla tych, których nie chcą zaakceptować.

Jednak pani i Houellebecqa łączy przekonanie, że to strach jest głównym problemem.

To prawda, oboje mierzymy się z tematem lęku, jednak dzieli nas istotna różnica. Podczas gdy Houellebecq ten lęk podsyca, ja chcę go przepracować i przekuć w otwartość.

Gdyby Europejczycy podeszli do tzw. obcych odważnie, lecz z otwartością, skorzystałyby obie strony?

Jestem o tym przekonana. Strach to fatalny doradca, zwłaszcza gdy politycy i media celowo go podsycają. Gdybyśmy z większym spokojem rozmawiali z przybyszami, zyskalibyśmy wzajemny szacunek. Potrzeba dialogu i zrozumienia, że wielokulturowość może wzbogacać, a nie niszczyć.

W Polsce też narastają antyimigranckie emocje. Co pani o tym sądzi?

Takie nastroje widać w całej Europie. Rozumiem, że każde państwo ma własne doświadczenia i historię, ale strach działa wszędzie podobnie. Rozgrywa się go w polityce i mediach, bo to skuteczny sposób na mobilizację elektoratu. Ale jeśli wszystko sprowadzimy do niechęci, wpadniemy w ślepą uliczkę. W Polsce widzę te same mechanizmy paniki i manipulacji, które znam z Francji.

Czy powieść „Porządni ludzie” nie jest zbyt publicystyczna, za bardzo nastawiona na udział w politycznej debacie?

Zapewniam, że to powieść z żywą fabułą i bohaterami, których poznajemy od środka. Nie daję gotowych recept. Raczej stawiam pytania. Znajdzie się tu odrobina thrillera, bo sekretem jest samo zamknięcie się bohaterów we własnym domu. Wplotłam też humor, by mówić o trudnych sprawach bez moralizowania. Chcę, by czytelnik przeżył niepokój, ale też pomyślał o własnych lękach.

Oryginalny tytuł brzmi „Patte Blanche”, czyli „biała łapka”. Polska wersja to „Porządni ludzie”. Skąd taka różnica?

W języku francuskim jest idiom „pokazać białą łapkę”, oznaczający konieczność udowodnienia, że należymy do danego kręgu. Pochodzi z bajki La Fontaine’a o koźlątkach, które wpuszczają do domu tylko swoją matkę z białą łapką, a wilka z czarną już nie. W powieści to metafora świata odgradzającego się od innych. Polski tytuł „Porządni ludzie” wyraża podobną ideę: kto tu tak naprawdę jest wilkiem?

Pani debiut zebrał wiele pochwał w prestiżowych francuskich tytułach, choć nie obyło się bez krytyki.

Recenzenci docenili, że jest to żywa, pełnokrwista powieść, a nie typowy reportaż czy esej. Z przyjemnością czytałam opinie, że udało mi się wiernie sportretować klasę wyższą i jej zmagania z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości. Nie zabrakło jednak zaskoczenia, że Polka zdecydowała się opisać francuską rodzinę z wyższych sfer, zamiast skupić się na własnych korzeniach. Dla mnie jednak ta historia ma uniwersalny wymiar, ponieważ ukazuje ludzkie reakcje na współczesne zmiany cywilizacyjne.

Podobno wkrótce ukaże się pani druga powieść. Będzie o Polsce?

Częściowo tak. Akcja toczy się zarówno we Francji, jak i w okolicach Żywca. Łączę oba światy, bo noszę je w sobie. Jestem ciekawa, co powiedzą czytelnicy z obu krajów.