Turniej EURO 2012 zmierza ku końcowi, w Polsce jego ostatnim akordem będzie czwartkowy półfinał w Warszawie. Kibice blamaż reprezentacji już chyba przeboleli, wielu firmom natomiast logo mistrzostw Europy otwiera przysłowiowy nóż w kieszeni.
Uczestnicząc w owym narodowym projekcie inwestycyjnym, zostali oszukani. Premier Donald Tusk tłumaczy się, że państwo nie odpowiada za relacje między podmiotami gospodarczymi i wykorzystywanie drobnicy przez nieuczciwe rekiny. To prawda, ale za brak systemowych rozwiązań uniemożliwiających taki proceder — jak najbardziej.
Dlatego sama idea wykonania jakiegoś ustawowego kroku jest słuszna, jednak jej realizacja zapowiada się jak zwykle. Projekt ustawy zabezpieczającej interesy podwykonawców robót budowlanych, realizowanych w trybie zamówień publicznych udzielonych przez GDDKiA, zorientowany został na sektor mały i średni — ale dyskryminuje duży.
Największą jego wadą jest jednak doraźność oraz wyrwanie z systemu prawa gospodarczego i cywilnego. Epizodyczna ustawa zawiera tak skomplikowane procedury, że krzywdzonym podwykonawcom stwarza tylko iluzje odzyskiwania należności.
Kierunek stałych zmian przepisów powinien być zupełnie inny. Ułomne prawo zamówień publicznych preferuje firmy specjalizujące się w produkcji papierów przetargowych, dysponujące sztabami prawnymi i finansowymi, ale minimalnymi mocami przerobowymi.
Po przechwyceniu tłustego zamówienia stają się panami życia i śmierci ustawiających się w kolejce realnych wykonawców. Dlatego zmianą najpilniejszą jest ustawowe wyznaczenie kwotowego progu procentowego zamówienia, realizowanego przez zwycięzcę przetargu.
Dopóki system dopuszcza latanie w budowlanym biznesie nadętych, choć wewnątrz pustych balonów — żadne pisane pod wpływem chwili specustawy nie pomogą.