NBP nie tnie stóp, obawia się trzech rzeczy

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-06-04 15:25

Rada Polityki Pieniężnej zatrzymała się w cyklu obniżek stóp procentowych. W maju je ścięła, a w czerwcu pozostawiła bez zmian. Obawia się kilku zjawisk proinflacyjnych, ale te obawy powinny ustąpić w drugiej połowie roku - przynajmniej częściowo.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Banki centralne zwykle lubią małe kroki, ale polski bank lubi strategię żabich skoków: duże ruchy, ale rzadziej. Tnie stopy procentowe mocno, a później robi przerwy. Przyznam, że nie rozumiem tej strategii, jest ona bardziej chaotyczna, mniej elastyczna i trudniejsza w komunikacji niż małe ruchy dokonywane częściej. Ale jak mawiał Yogi Berra, gdyby świat był doskonały, nie byłby doskonały.

W maju Rada Polityki Pieniężnej (organ Narodowego Banku Polskiego) wykonała skok i obniżyła stopy procentowe o 0,5 pkt proc., a w czerwcu stanęła i ich nie zmieniła. Zgodnie z wypowiedziami prezesa Adama Glapińskiego i innych członków rady obniżki będą rozważane w kolejnych miesiącach, ale ich tempo i skala są wielce niepewne. Teraz rada patrzy po wykonaniu skoku: skakać dalej, czy nie? W jakim kierunku?

Te 10 osób decydujących co miesiąc o kosztach kredytów i oprocentowaniu depozytów na pewno może być zadowolonych ze spadku inflacji. W maju wyniosła ona 4,1 proc. wobec 4,3 proc. w kwietniu i aż 18,4 proc. w szczycie w lutym 2023 r. Patrząc na trendy cenowe, wiele wskazuje, że już za kilka miesięcy inflacja będzie na poziomie prawie o połowę niższym. Oczywiście to nie oznacza spadku cen, tylko mniejsze tempo ich przyrostu. To o to dba bank centralny: o tempo przyrostu.

Ale jest kilka rzeczy, których to grono ekonomistów zapewne się obawia.

Po pierwsze wciąż dość wysokie jest tempo wzrostu wynagrodzeń. W kwietniu przeciętna płaca w sektorze przedsiębiorstw wzrosła o 9,4 proc. rok do roku, zaburzając trochę hamujący trend widoczny w poprzednich miesiącach. Płace są o tyle istotne, że często są traktowane jako wskaźnik wyprzedzający informujący o przyszłej presji inflacyjnej. Jeżeli firmy szybko podnoszą płace, to pracownicy będą generowali popyt. A jednocześnie to może być też sygnał, że firmy przewidują podwyżki cen.

Ten argument płacowy ma dziś dużo mniejszą moc niż kiedyś, ponieważ mijający kryzys inflacyjny przypomniał, że płace mogą podążać krok za, a nie krok przed cenami. Ale decydenci w bankach centralnych jeszcze trochę się tych wskaźników płacowych trzymają.

Po drugie czeka nas wkrótce istotne przyspieszenie w inwestycjach publicznych, co może wytwarzać zwiększony popyt i presje inflacyjną. Jeszcze niedawno NBP w swojej projekcji makroekonomicznej zakładał, że w tym roku wydatki współfinansowane z funduszy unijnych wzrosną aż o 50 proc. Wzrost inwestycji jest zwykle czynnikiem proinflacyjnym z krótkookresowej perspektywy, ponieważ zostawia w kieszeniach obywateli większe dochody, a jednocześnie nie prowadzi do natychmiastowego zwiększenia ilości towarów i usług do konsumowania.

Ten argument również stopniowo traci na znaczeniu, ponieważ wiele wskazuje, że wydatkowanie funduszy unijnych będzie niższe od oczekiwań. Wprawdzie dane o PKB za pierwszy kwartał pokazują na wyraźne przyspieszenie inwestycji w gospodarce, ale dane z poziomu wyników firm, aktywności budowlanej i badania nastrojów w biznesie nie potwierdzają przyspieszenia w nakładach rozwojowych w kraju. Do danych o PKB podchodziłbym z dystansem, bo ich szczegóły bywają rewidowane.

I trzeci argument, którego mogli trzymać się przeciwnicy redukcji stóp w czerwcu – wysoki deficyt fiskalny kraju połączony z brakiem perspektyw na jego istotną redukcję. Ten element pojawił się w ostatnich kwartałach w wypowiedziach Adama Glapińskiego. Deficyt sektora finansów publicznych sięgnął w 2024 r. aż 6,6 proc. PKB, czyli był zbliżony do poziomów z czasu pandemii, mimo że w gospodarce nie dzieje się dziś nic nadzwyczajnie negatywnego. Wysoki deficyt może potencjalnie oznaczać podwyższoną presję inflacyjną z powodu przełożenia na wysoki popyt w gospodarce.

Ale znów - ten argument ma ograniczoną moc. Bank centralny powinien zajmować się polityką pieniężną, a nie fiskalną. Członkowie RPP powinni sobie postawić takie pytanie: jeżeli wysoki deficyt nie przeszkodził w spadku inflacji w tym roku, to dlaczego miałby przeszkodzić w nadchodzących kwartałach?

Sądzę więc, że stopniowo żaba będzie przekonywała się do kolejnego skoku. Może w lipcu, może w październiku. Jeżeli inflacja spadnie do ok. 2-3 proc., to stopy procentowe mogą spokojnie być niższe o jeszcze 0,5-1 pkt proc.