Nie myl życia z pracą

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2024-07-31 20:00

Możemy odnosić sukcesy zawodowe, a jednocześnie dbać o siebie i bliskich. Ważne, by nie mierzyć swojej wartości ilością zarabianych pieniędzy. To, co liczy się najbardziej, nosimy w sercu, a nie w portfelu – mówi Simone Stolzoff, autor książki „Życie to coś więcej niż praca”.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • co praca ma wspólnego z religią
  • dlaczego warto być wystarczająco dobrym pracownikiem
  • czy firma powinna być jak rodzina
  • co motywuje lepiej niż podwyżka
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Po co światu kolejna książka o pracy?
Simone Stolzoff: Wielu z nas utożsamia sukces życiowy z osiągnięciami zawodowymi. Ale czy na pewno to wszystko, co się liczy? W książce opowiadam o bankierze z Wall Street, który wydawał się dzieckiem szczęścia. Skończył prestiżową uczelnię, pracował w największej firmie inwestycyjnej na świecie i przed trzydziestką został dyrektorem. A jednak pewnego dnia zauważył, że wypadają mu włosy z powodu stresu. To uświadomiło mu, że jego sukces w najlepszym razie jest niepełny, bo zaniedbał swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, zainteresowania, relacje.

Dlatego promuje pan ideę „wystarczająco dobrej pracy”?
Moje podejście nawiązuje do koncepcji „wystarczająco dobrego rodzica” Donalda Winnicotta. Ten brytyjski psychoanalityk w połowie XX w. zauważył, że rodzice, zwłaszcza w świecie anglosaskim, chcą być perfekcyjni, chroniąc dzieci przed wszelkimi trudnymi emocjami i złymi doświadczeniami. A gdy mały człowiek wpada w złość lub płacz, oni przeżywają to jak osobistą porażkę. Jakby każda łza była dowodem na to, że nie dali rady. Winnicott zaproponował więc coś innego – bycie wystarczająco dobrym rodzicem. Idea jest prosta: zamiast gonić za perfekcją, lepiej zaakceptować to, że czasem będziemy popełniać błędy wychowawcze. No i trzeba zrezygnować z nadopiekuńczości – pomagać małolatowi, zamiast go wyręczać. Teraz przenieśmy to na grunt zawodowy. Wyobraźmy sobie pracę jako humorzaste lub sprawiające kłopoty dziecko.

To znaczy?

Praca bywa kapryśna, czasem nas zaskakuje, innym razem irytuje. Nie zawsze mamy nad nią kontrolę. Dlatego warto przyjąć podejście wystarczająco dobrego pracownika. Skupmy się na tym, co praca może nam zaoferować, a nie na odwrót. Wykonujmy swoje obowiązki sumiennie, ale z umiarem. Dbajmy o siebie i zastanówmy się, jak kariera i sukces zawodowy mogą wspierać naszą wizję dobrego życia. Bo kiedy praca staje się centrum naszego wszechświata, gorzej – swoistym kultem, religią, reszta schodzi na dalszy plan. A przecież życie to coś więcej niż tylko praca, prawda?

Na jakiej podstawie porównuje pan pracę do religii?

Dla wielu z nas praca to nowa religia, tylko zamiast do kościoła, chodzimy do biura. Zawód, stanowisko czy logo pracodawcy staje się naszą główną tożsamością. W środowisku zawodowym szukamy sensu, przynależności, a nawet wspólnoty, czego kiedyś dostarczały instytucje religijne i społeczności lokalne. W zglobalizowanym świecie, gdzie tradycyjne struktury się rozpadają, szukamy ich zamienników – miejsc, które moglibyśmy uznać za nasze nowe duchowe domy. Firmy z Doliny Krzemowej doskonale to rozumieją, oferując pracownikom siłownie, bary, pokoje drzemek – wszystko pod jednym dachem. W rezultacie od pracy oczekujemy coraz więcej. Chcemy, żeby była naszym przyjacielem, mentorem, rodziną i źródłem spełnienia. Problem polega na tym, że te oczekiwania często przewyższają to, co praca może nam rzeczywiście dać.

Czy w Polsce widzi pan podobne tendencje?

Tak, nawet w krajach o katolickich tradycjach, takich jak Polska czy Włochy, skąd są moje korzenie, obserwuje się odchodzenie od religii i wzrost znaczenia pracy jako źródła sensu. W efekcie coraz więcej osób definiuje się poprzez swoją zawodową rolę, angażując się w nią ponad miarę, bo uważają ją za rodzaj powołania, świecką misję. Ale tu tkwi haczyk. Praca nie zawsze odwzajemni naszą miłość. Pamiętam, jak podczas pandemii, gdy gospodarka miała trudności, Google zwolnił tysiące ludzi. Jeden z byłych pracowników powiedział mi wtedy: „Myślałem, że ta praca to moje wszystko, że jest moją tożsamością, a teraz widzę, że jestem tak samo zbędny jak każdy inny”. To był moment prawdziwej frustracji.

Pozostając przy religijnych analogiach, utrata pracy jest jak ekskomunika?

Zdecydowanie tak. Przyjrzyjmy się popularnej idei, że firma powinna być jak rodzina. Przekonują nas o tym liczne relacje ze współpracownikami i klientami, a także korporacyjny duch braterstwa. Mam na myśli sytuacje, w których nawet osoby na najniższych stanowiskach są zachęcane do bycia na ty z szefami. To jednak tylko iluzja partnerstwa, co boleśnie odczuwamy, gdy tracimy pracę lub przechodzimy na emeryturę. Nagle, wyrwani z otoczenia pełnego ludzi, zostajemy sami, chyba że mieliśmy życie poza pracą.

Jak zachować zdrowy dystans do pracy?

Musimy zacząć od zrozumienia, że kariera to tylko część życia. Nie ma nic złego w czerpaniu satysfakcji z pracy, ale musimy pamiętać, że nie jest ona wszystkim. Ważne, by pielęgnować relacje pozazawodowe, rozwijać pasje, dbać o zdrowie, pamiętać o odpoczynku. Trudno mówić o samorealizacji, jeśli dotyczy ona tylko tego, co robimy od godz. 9 do 17 w biurze. Jesteśmy zmotywowani, dopóki nie osiągniemy celu, ale co potem? Kolejny awans, kolejna podwyżka, i tak w kółko. Można się obudzić na szczycie drabiny korporacyjnej i zadać sobie pytanie: „Czy naprawdę o to mi chodziło?".

Cytuje pan belgijską psychoterapeutkę Esther Perel: „Zbyt wielu ludzi zabiera do pracy to, co najlepsze, a do domu przynosi resztki”. Jak to zmienić?

To wyzwanie, któremu muszą sprostać nie tylko pracownicy, ale także pracodawcy. Ktoś, kto pracuje 11 czy 12 godzin dziennie lub pięć miesięcy z rzędu bez urlopu, nie jest raczej zadowolony, twórczy ani efektywny. Najlepsze firmy od dawna wiedzą, że nie można doprowadzać pracowników do wypalenia zawodowego. Prezentują zrównoważone podejście do produktywności. Kładą nacisk na to, by ludzie mogli wrócić do domu na tyle wcześnie, by inwestować w pozazawodowe aspekty życia. Leży to w interesie przedsiębiorstw. Zwłaszcza teraz, gdy część naszych zadań przejmują cyfrowe i fizyczne maszyny oraz sztuczna inteligencja.

Pracować – tak, przepracowywać sięnie. Podobne podejście mają dzisiejsi 20-30-latkowie?

Zgadza się. Młodsi ludzie, patrząc na swoich dziadków z pokolenia baby boomers lub rodziców z pokolenia X, którzy spędzali w biurze 60-70 godzin tygodniowo, zaczynają myśleć: „To nie jest życie, jakiego chcę dla siebie”. Zamiast traktować pracę jako centrum swojego świata, pytają: „Jakiego życia chcę i jak moja praca może wspierać tę wizję?”. Co więcej, widzą w zatrudnieniu umowę dwustronną. Jeśli pracodawca nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań – za mało płaci, nie wspiera rozwoju zawodowego lub nie daje przestrzeni na życie poza pracą – igreki i zetki rozglądają się za nowym zajęciem.

Pasja i rozwój przede wszystkim?

Owszem. Niemniej takie podejście nie jest pozbawione wad. Pokolenie Z często ma nierealistyczne oczekiwania wobec pracy, zapominając, że nawet najbardziej ekscytujące i rozwijające obowiązki mogą czasem wiązać się z nudą i rutyną. To naturalna część każdej pracy. Pieniądze nie są najważniejsze dla każdego, ale to nie oznacza, że są nieważne. Czynsz sam się nie zapłaci.

Jaka motywacja jest ważniejsza: zewnętrzna czy wewnętrzna?
W jednym z eksperymentów badacze podzielili dzieci na trzy grupy i kazali robić rysunki. Pierwszej obiecano gratyfikację, drugiej nie mówiono o nagrodzie, ale ją dano, a trzeciej nie oferowano nic. Okazało się, że dzieci, które rysowały tylko dla nagrody, straciły zainteresowanie rysowaniem. To pokazuje, że wewnętrzna motywacja jest znacznie silniejsza od zewnętrznej. W pracy podobnie: jeśli motywują nas tylko awanse i pieniądze, możemy szybko stracić zapał.

Czyli można osiągnąć satysfakcję w pracy bez pogoni za pieniędzmi i awansami?
Oczywiście. Satysfakcja pochodzi z robienia tego, co naprawdę kochamy. Nie chodzi tylko o wspinanie się po szczeblach kariery. Możemy czerpać radość z codziennych wyzwań, z relacji z kolegami, z poczucia, że robimy coś wartościowego. To daje głębsze i trwalsze zadowolenie niż kolejny awans czy podwyżka.

Simone Stolzoff

Jest dziennikarzem i konsultantem, który współpracuje z liderami, doradzając im, jak uczynić miejsce pracy bardziej skoncentrowanym na człowieku. Był głównym projektantem w międzynarodowej firmie innowacyjnej IDEO, a jego teksty publikowano na łamach takich czasopism jak: „The New York Times”, „The Washington Post”, „The Wall Street Journal”, „The Atlantic”. Jest absolwentem uniwersytetów Stanforda i Pensylwanii. Autor książki „Życie to coś więcej niż praca. Jak odzyskać równowagę między sferą zawodową i prywatną".