Już w marcu pisaliśmy, że giełdowa historia lubi się powtarzać. Wtedy mieliśmy pierwszą w tym roku mocną korektę. Wtedy też inwestorzy zadawali sobie pytanie, czy to już koniec hossy, czy tylko przejściowa realizacja zysków? Podobieństwa ze zmierzchem hossy z 2000 r. nakazywały przynajmniej ostrożność. Okazało się, że inwestorzy bardzo szybko zapomnieli tamtą nauczkę. Po korekcie znów kupowali akcje na wyścigi. Teraz liżą rany.
Sześć lat temu mieliśmy spekulacyjną bańkę
internetową. Do niedawna pompowane były wyceny firm z branży deweloperskiej i biopaliwowej. Zainteresowanie graczy małymi spółkami z niezbyt stabilnymi fundamentami zawsze było oznaką spekulacyjnej, zwykle ostatniej, fazy hossy. W 2000 r. szybowały w górę kursy firm, które odnajdywały możliwości do rozwoju w internecie chociaż wcześniej np. szyły buty.
Nie obędzie się bez wątku politycznego. Hossa z początku XXI w. kończyła się wyborami i zmianą władzy. Przełożyło się to na czystki w zarządach państwowych firm i zapowiedzi skarbu państwa o wysłaniu kilkuset spółek na giełdę. Jeśli tradycyjnie niechętni prywatyzacji i wolnemu rynkowi politycy dostrzegli giełdę, to naprawdę trzeba było uważać. Pod koniec ubiegłej hossy GPW chętnie chwaliła dzieliła się planami — zapowiadano tworzenie nowych rynków dla małych firm, nowych wskaźników sektorowych, zmiany w indeksach i plany budowy regionalnego centrum giełdowego. Czy to nie brzmi znajomo? Na koniec coś, co z jednej strony bardzo cieszyło, z drugiej rodziło największe obawy — ogromne zainteresowanie giełdą drobnych graczy. Nie znali smaku bessy, kierując się jedynie chęcią zysku. Traktowali giełdę jak kasyno. Czy teraz zapamiętają nauczkę?