Dokonała tego Armia Czerwona (na Radziecką przemianowana przez Józefa Stalina dopiero po wojnie), a konkretnie żołnierze jej 1. Frontu Ukraińskiego. Ta nazwa oczywiście miała charakter wyłącznie porządkowo-geograficzny w pasie radzieckiego natarcia na długim froncie, a w żadnym wypadku narodowościowy. Paradoks polega na tym, że delegacja Rosji na obchody 80. rocznicy wyzwolenia w ogóle nie została zaproszona w powszechnie zrozumiałej karze za napaść na Ukrainę. Podczas obchodów 60. rocznicy w 2005 r. gościem wówczas całkowicie naturalnym dla wszystkich był prezydent Władimir Putin.
Obecnie symbolicznym dziekanem licznego korpusu koronowanych głów i szefów państw był król Karol III. Notabene do Auschwitz-Birkenau dotarł jako pierwszy brytyjski monarcha, w 1996 r. królowa Elżbieta II z księciem Filipem spędzili dzień w Krakowie bez przejazdu do nieodległego obozu. Na razie trudno jeszcze prognozować, jak relacje medialne z 80. rocznicy – o zasięgu rzeczywiście globalnym – wpłyną na wciąż obecną szkodliwą terminologię „polskie obozy koncentracyjne”. W dniach poprzedzających poniedziałkowe obchody ta nazwa, niestety, jak co roku za granicą wracała. Przy czym używana nie z premedytacją dla zakłamywania historii, lecz z powodu nieszczęsnego skrótu myślowego. Gdzieś np. w Argentynie czy innej Japonii absolutnie niewyczuwalna jest różnica między sformułowaniami „obóz w Polsce” (współczesnej w sensie geograficznym) a „obóz polski” (w rozumieniu jego organizatora i sprawcy zbrodni). Do zwięzłej zwykle informacji należałoby przecież załączyć cały wykład historyczny, albo choćby wyjaśnić taki drobiazg geograficzny, że podczas drugiej wojny światowej największy niemiecki obóz koncentracyjny i zagłady nawet nie leżał w ówczesnym tzw. Generalnym Gubernatorstwie, lecz został po prostu włączony w granice zbrodniczej III Rzeszy.
Fatalna dla wizerunku kraju narracja trwała przez całe dekady, niezależnie od przemian ustrojowych. Z dzieciństwa w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – która zwłaszcza w epoce Władysława Gomułki ostro piętnowała nie tylko hitleryzm, lecz powojennych tzw. odwetowców niemieckich z Bonn – zapamiętałem, że jedyną powszechnie nauczaną i używaną dla KL Auschwitz-Birkenau nazwą był polski geograficzny Oświęcim, z dodatkiem Brzezinki. Jedyna prawidłowa nazwa niemiecka była traktowana tylko jako językowy dodatek, tłumaczenie. Całe pokolenia w kraju, a także wśród Polonii, zakodowały sobie w mózgach skojarzenie, że komory gazowe to Oświęcim.
Trudno się zatem dziwić, że fatalna niedokładność językowa wciąż jest kopiowana. Kiedyś bardzo dokładnie, przez wiele godzin, a nie biegiem, poznałem ekspozycję Yad Vashem w Jerozolimie, czyli Światowego Centrum Pamięci o Zagładzie. Generalnie jest ona bardzo, wręcz zaskakująco uczciwa z punktu widzenia polskiego. Notabene na dziedzińcu znajduje się kopia w skali 1:1 warszawskiego pomnika Bohaterów Getta, z jedną tylko korektą – alegoryczna u nas żydowska bojowniczka z nagą piersią w wersji jerozolimskiej ma ją… zasłoniętą, bo na kopię dosłowną w tym elemencie rabini się nie zgodzili. Finałem zwiedzania i najważniejszym miejscem pamięci jest symboliczna kopia komory gazowej, czyli duże mroczne pomieszczenie, do którego schodzi się w dół. Tam składane są wieńce delegacji państwowych, tam płonie wieczny płomień, a także tam umieszczone są nazwy niemieckich obozów zagłady. I cóż na tej tragicznej liście widzimy – no oczywiście zapisany najczyściej po polsku Oświęcim! Notabene bez Brzezinki. Jakoś nie słyszałem, żeby już po odnowieniu przez III RP relacji z Izraelem któryś polski prezydent czy rząd zwrócił się do gospodarzy Yad Vashem o nazewniczą korektę…