Po odbywającej się cyklicznie konferencji państwa należące do OPEC+, takie jak Rosja, Kuwejt i Zjednoczone Emiraty Arabskie, zapowiedziały, że od stycznia 2024 r. zamierzają kontynuować ograniczanie wydobycia ropy. Docelowo dzienna podaż ma zostać zmniejszona o 900 tys. baryłek. To stosunkowo dużo, dlatego nie powinna dziwić pierwotnie emocjonalna reakcja rynku: w kilka godzin od ogłoszenia decyzji kartelu kurs ropy brent spadł o blisko 3 proc., do 81 USD. Szybko jednak się ustabilizował, gdy inwestorzy zdali sobie sprawę, że nie wiadomo, o ile i jak szybko wydobycie rzeczywiście zostanie ograniczone.
Można się spodziewać wszystkiego
Pierwszym dzwonkiem alarmowym dla rynku były wieści z Angoli. Przedstawiciele afrykańskiego państwa należącego do OPEC+ oficjalnie odrzucili decyzję kartelu dotyczącą ograniczenia podaży i zapowiedzieli, że będą kontynuować wydobycie na niezmienionym poziomie. Wtedy pojawiła się informacja, że zastosowanie nowych cięć jest dobrowolne. Arabia Saudyjska, jeden z największych producentów ropy na świecie, również poinformowała, że nie może dokonać nowej obniżki podaży, bo cały czas realizuje poprzednią, dobrowolną, zapowiedzianą w lipcu.
Wątpliwości dotyczących szczegółów decyzji oraz kwestii spornych, takich jak konieczność wprowadzenia ograniczeń produkcji, nie rozwiano podczas podsumowania spotkania członków kartelu, gdyż wyjątkowo się ono nie odbyło. Rynek, który liczył, że cięcia podaży doprowadzą do zmniejszenia zapasów ropy i podbiją cenę baryłki, żyje w niepewności. Wszystko zależy od tego, którzy producenci zdecydują się w styczniu zastosować do decyzji OPEC+ i jak bardzo podaż zostanie ograniczona.
Widać brak jedności
Trudności w uzyskaniu porozumienia w sprawie obniżek podaży pokazały brak jedności. To woda na młyn dla Arabii Saudyjskiej, która od dłuższego czasu narzeka na niewystarczająco zdecydowaną politykę kartelu. Od pół roku państwo stopniowo dobrowolnie ogranicza podaż, którą docelowo chce zmniejszyć o 1 mln baryłek dziennie względem stanu z czerwca 2023 r. Książę Abdulaziz bin Salman, minister energetyki Arabii Saudyjskiej, nazwał obniżkę wydobycia lizakiem dla inwestorów, którzy liczą na wzrost ceny ropy. Próbował skłonić innych członków OPEC+ do podobnego ruchu, jednak bezskutecznie.
Wkrótce może być mu jeszcze trudniej wpływać na decyzje kartelu, gdyż od przyszłego roku dołączy do niego Brazylia, która od dłuższego czasu utrzymuje wydobycie na niezmienionym poziomie i nie będzie musiała dostosowywać się do cięć, przynajmniej w 2024 r. Prędzej czy później jednak ograniczy wydobycie, aby nie skończyć jak inny producent ropy z Ameryki Południowej - Ekwador, który w 2017 r. zapowiedział, że nie zamierza dostosować się do decyzji OPEC+ o ograniczeniu podaży, po czym po kilku burzliwych miesiącach wystąpił z kartelu.
Niektórzy analitycy przewidują, że podobny los może spotkać Angolę, która oficjalnie zapowiedziała, że nie dokona cięć. Jest to o tyle istotne, że im mniejsza jedność producentów ropy, nie tylko wewnątrz kartelu, tym bardziej nieprzewidywalne ruchy kursu baryłki. Cena surowca zaliczyła dwa spadkowe miesiące z rzędu, m.in. ze względu na sygnały, że część producentów spoza OPEC+ od dłuższego czasu utrzymuje wydobycie bez zmian. W czwartek, 30 listopada, potwierdziły to dane z USA - we wrześniu wydobycie ropy wynosiło tam 13,2 mln baryłek dziennie, najwięcej w historii.

Polityka komunikacyjna OPEC+ jest, moim zdaniem, błędna. Inwestorzy długo byli pozostawieni w niepewności, nie wiedzieli, jak cięcia zostaną rozdzielone na poszczególne kraje.
Informacje w końcu zostały podane, a kursy lekko spadły. To sugeruje, że rynek nie jest przekonany, czy podaż rzeczywiście zostanie ograniczona. Oczekiwano, że nowe limity zostaną ustalone z góry i nie będzie dobrowolności.
Mimo wszystko decyzja OPEC+ z czasem wywoła presję na wzrost cen. Inwestorzy będą zwracać uwagę na sytuację gospodarczą Chin i USA oraz prognozować ich popyt na surowiec. Istotny może okazać się też stan zapasów. Uważam, że w średnim terminie cena ropy brent będzie podążać w kierunku 90 USD za baryłkę.