W pięć lat po tym, jak upadek banku Lehman Brothers zapoczątkował największy kryzys w ciągu ostatnich 75 lat, inwestorzy mogą odetchnąć z ulgą. Na giełdach przeważają zwyżki, a kolejne kryzysowe wstrząsy wtórne są coraz łagodniejsze. Wystarczy rzut oka na stopy zwrotu z indeksów. Amerykański S&P500 jest obecnie 41 proc. wyżej niż dnia, kiedy bank wnioskował o ochronę przed wierzycielami. Niemiecki DAX zyskuje 40 proc. Mimo słabego zachowania w ostatnich latach wyraźnie urosły też wskaźniki warszawskiej giełdy. WIG jest na 31 proc. plusie.
Czy to jednak oznacza, że świat jest zabezpieczony przed kolejnym kryzysem? Sprawdzamy, co się zmieniło, a co pozostało bez zmian w piąć lat po wydarzeniu, które zapoczątkowało kryzys finansowy.
Prasy drukarskie puszczone w ruch
Reakcja krajów rozwiniętych na wybuch kryzysu była błyskawiczna. Banki centralne cięły stopy procentowe niemal do zera i uruchomiły skup aktywów, mający uchronić gospodarki przed wpadnięciem w deflację. Główna stopa amerykańskiej Rezerwy Federalnej pozostaje bliska zeru już piąty rok z rzędu. Jednak krytycy powtarzają, że łagodna polityka pieniężna jest jak plaster przylepiony na ranę. Złagodzi ból, jednak bez głębokich reform nie przyniesie trwałej poprawy.
Koniec passy chińskiego smoka
Konsumpcja na kredyt w gospodarkach rozwiniętych przez wiele lat napędzała chiński eksport. Wybuch kryzysu na Zachodzie groził Chinom poważnym spowolnieniem. Rząd zareagował przyjęciem potężnego programu inwestycyjnego. Ten jednak tylko napędził inflację i nadmuchał kilka baniek spekulacyjnych, w tym potencjalnie najgroźniejszą bańkę na rynku nieruchomości. Nic dziwnego, że w czasie fali kryzysu spowodowanej załamaniem koniunktury w strefie euro chiński rząd powstrzymał się przed poważniejszym stymulowaniem gospodarki. Dynamika PKB spadła do 7,5 proc. i nie ma dużych szans na znaczące odbicie. Wzrost gospodarczy kraj będzie musiał w coraz większym stopniu opierać na konsumpcji, a nie – jak do tej pory eksporcie i inwestycjach infrastrukturalnych.
Uchodzenie powietrza z baniek inwestycyjnych
Zaczęło się od pęknięcia bańki na rynkach obligacji rządów krajów peryferyjnych. Potem kryzys w strefie euro rozlał się na rynki wschodzące. Załamanie wzrostu w tej grupie krajów przypieczętowało koniec złotej ery na rynkach surowcowych i rynkach akcji emerging markets. Złoto, w którym oszczędności tradycyjnie przechowują mieszkańcy gospodarek rozwijających się, potaniało od szczytu sprzed dwóch lat już o 31 proc. i nie widać szans na rychły zwrot. Kilkuletnie dołki pogłębiają akcje indyjskie i brazylijskie, a główny indeks giełdy tureckiej w trzy miesiące załamał się o 30 proc. Wolniejsze tempo wzrostu w Chinach oznacza mniejsze zapotrzebowanie na surowce. Mimo znaczącej ich przeceny w ostatnich dwóch latach bank Goldman Sachs przewiduje spadek surowcowego indeksu S&P GSCI o 2 proc. w ciągu najbliższego roku.
Silniejsze banki
Największe pochwały rządom należą się na poprawienie nadzoru bankowego i zmuszenie banków do uzupełnienia kapitałów. Polskie instytucje finansowe nigdy nie były w epicentrum kryzysu, jednak zachodnie banki rzeczywiście wróciły znad skraju przepaści. Na koniec ubiegłego roku kapitały amerykańskich banków stanowiły 11,3 proc. ich aktywów. Tymczasem po upadku banku Lehman Brothers stopniały do zaledwie 5,8 proc.
Wolniejszy wzrost – nową normą
Nieuchronny koniec ery taniego pieniądza z Fedu oraz oddłużanie się konsumentów w krajach rozwiniętych będzie skutkowało niższym tempem wzrostu światowego produktu jeszcze przez wiele lat. Niestety, polska gospodarka jest najlepszym tego przykładem. Jeszcze na dwa lata przed upadkiem banku Lehman Brothers dynamika PKB dochodziła do 7 proc., by w czasie ostatniej ekspansji nie sięgnąć nawet 5 proc. W tym cyklu gospodarczym przyspieszenie wzrostu gospodarczego powyżej 3 proc. może być szczytem marzeń.
Rządy zaciągają nowe długi
Choć konsumenci zaczęli spłacać długi, to jednak zadłużenie rządów wciąż rośnie. Przykładowo w USA zadłużenie sektora publicznego w relacji do PKB wzrosło w ciągu pięciu lat dwukrotnie. Jednak wyprzedaż obligacji, jakiej doświadczyły niektóre kraje, przypomniała rządom, że są granice, poza którymi inwestorzy nie chcą pożyczać więcej.
Ograniczenie kredytów walutowych
Wychodzenie USA z kryzysu sprawiło, że wschodzące gospodarki muszą w coraz większym stopniu liczyć na siebie przy finansowaniu wzrostu. Oczekiwania na zmniejszenie skali dodruku pieniądza za oceanem spowodowały odpływ kapitału z rynków wschodzących i gwałtowne osłabienie się walut niektórych z nich. Nie widać też szans na powrót siły złotego, który od dnia upadku Lehman Brothers osłabił się do dolara o 25 proc. Na szczęście Polska znalazła się wśród krajów, które odrobiły pracę domową. Udzielanie kredytów walutowych przez banki zostało ograniczone, co zmniejsza uzależnienie od kapitału zagranicznego. Tymczasem ostatnio saldo rachunku bieżącego było dodatnie trzy miesiące z rzędu, co nie zdarzyło się odkąd GUS publikuje takie dane.
Księgowość zamiast reform
Polski rząd na wybuch kryzysu zareagował tak, jakby nie stało się nic poważnego. Przed wpadnięciem w recesję uchronił nas pakiet obniżek podatków, przyjęty jeszcze kiedy ministrem finansów była Zyta Gilowska. Potem pełną parą ruszyły inwestycje infrastrukturalne: autostrady i stadiony na Euro 2012. Efektem była słynna „Zielona Wyspa” i… góra długów, którą rząd zaczął się przejmować dopiero teraz. Jaką receptę ma na nią minister Jacek Rostowski? Zawieszenie progu ostrożnościowego, podwyżki podatków i garść sztuczek księgowych. Ostatni pomysł to przeniesienie z OFE do ZUS oszczędności emerytalnych tych Polaków, którzy się nimi nie zainteresują. Efekt czysto księgowy – zamiana jawnego zadłużenia rządu wobec OFE na ukryty dług ZUS wobec przyszłych emerytów. A dla polityków kilka dodatkowych lat beztroskiego wydawania pieniędzy. A co z reformami, wspieraniem innowacyjności gospodarki i ograniczaniem wydatków sztywnych? No właśnie…
Co zrobić, żeby kryzys nie powrócił do Polski?

Marek Rogalski, analityk DM BOŚ:
Sytuacja z południa Europy może powtórzyć się u nas za 15 lat, kiedy deficyt ZUS stanie się niemożliwy do sfinansowania. Teraz zamiata się problemy pod dywan, ale to się zemści. Aby tego uniknąć, potrzeba reformy systemu emerytalnego, polegającej na likwidacji wcześniejszych emerytur i ograniczenia wydatków sztywnych budżetu. Abyśmy mogli czuć się bezpiecznie, potrzebujemy wzrostu gospodarczego sięgającego 7 – 8 proc. Potrzeba także zwiększenia przyrostu demograficznego, co jest niestety mało realne. Alternatywą może być przyjęcie siły roboczej ze wschodu.
Robert Brzoza, strateg Unicredit:
W najbliższych latach wzrost gospodarczy w Polsce może nie przekroczyć 4 proc. Na naszą niekorzyść oddziałuje demografia, a politycy nie skupiają się na tych czynnikach, które mogą pobudzić wzrost. Potrzeba inwestycji na wzór tych, jakich dokonały kraje azjatyckie. Powinniśmy się zastanowić, czy części autostrad nie warto byłoby zastąpić drogami ekspresowymi, a nowe stadiony nie są inwestycją, która może położyć podwaliny pod szybszy wzrost gospodarczy. Powinniśmy raczej zainwestować w przemysł produkcyjny i budowę krajowych czempionów, jak to miało miejsce w Azji.