Pierwsza izba UE z wizytą u drugiej

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2024-12-05 20:00

Wizyta kierownictwa Parlamentu Europejskiego (PE) – przewodniczącej Roberty Metsoli oraz przewodniczących grup politycznych – w Warszawie przed polską prezydencją Rady UE miała dwie warstwy.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zdecydowanie bardziej nagłośnioną były pełne troski, standardowe rozmowy dyplomatyczne ekipy PE zarówno z premierem Donaldem Tuskiem i ministrami, jak też z marszałkami obu izb naszego parlamentu, Szymonem Hołownią i Małgorzatą Kidawą-Błońską oraz szefami klubów. Notabene wypada w kółko przypominać, że unijna legislacja realizowana jest również dwuizbowo – PE znany jest powszechnie ze względu na bezpośrednie wybory w 27 państwach członkowskich, natomiast funkcja ministerialnej Rady UE to dla większości obywateli wspólnoty abstrakcja. A to właśnie jej pracami od 1 stycznia do 30 czerwca 2025 r. kierowali będą, w dziesięciu konfiguracjach branżowych, ministrowie polscy. Zdecydowanie na wyrost byłoby tytułowanie ich marszałkami, pasuje bardziej robocze określenie spiker, naturalnie z prawem głosu. Każde z 27 państw ma w Radzie UE jeden fotel, przy czym waga głosu jest różna – wprost proporcjonalna do weryfikowanej corocznie przez Eurostat liczby ludności.

Górnolotne deklaracje polityczne były nieskomplikowane i jednomyślne. Z warszawskich rozmów wyszedł przekaz, że UE musi współpracować, aby po prostu… przetrwać. Wspólnotę czeka czas geopolitycznych wyzwań, obarczonych wielką niepewnością. Wojna w Ukrainie szybko się nie skończy, nielegalne migracje do UE przybierają na sile, zagrożenia hybrydowe wymierzone są w unijne wartości i fundamenty demokracji. W tym kontekście wręcz truizmem jest teza, że potrzebna jest ścisła współpraca między obiema unijnymi izbami prawodawczymi. Bez wątpienia polskie rotacyjne przewodniczenie Radze UE przypada na trudny czas, również z tego powodu, że Komisja Europejska, czyli wspólnotowy rząd – który jest jedynym organem uprawnionym traktatowo do wnoszenia projektów dyrektyw i rozporządzeń – dopiero się powoli rozkręca. Nie tylko grudzień 2024 r., lecz także pierwszy kwartał 2025 r. będzie okresem, gdy nowych projektów nie wpłynie wiele.

Z istoty unijnego prawodawstwa wynika okoliczność niezbyt wygodna dla Sejmu i Senatu. Otóż bezpośredni związek działalności naszego parlamentu z efektywnością półrocznej prezydencji rządowej w Radzie UE tak naprawdę… nie istnieje. Jedynym stykiem może być transmisja dokumentów w jedną stronę, z Brukseli do Warszawy, czyli implementowanie w krajowym systemie prawnym unijnych dyrektyw (rozporządzenia wchodzą w życie i obowiązują wszystkie państwa z automatu) a także uchwalanie ustaw ratyfikacyjnych, jeżeli dana umowa będzie takowej wymagała. Naturalnie poza czystą literą prawa istnieje jeszcze jego duch, czyli wpływ naszego parlamentu na półroczną działalność polskich ministrów jako funkcjonariuszy unijnych – ale to za pośrednictwem ich kierownika, czyli premiera.

Prezydencja węgierska kończy działalność przed szczytem Rady Europejskiej, który odbędzie się 19-20 grudnia. Wtedy będzie możliwy remanent, które projekty legislacyjne i w jakiej fazie zaawansowania przejmuje Polska – zarówno w szufladach Rady UE, jak też w komisjach PE. Część tej listy już jest znana. Naszym zadaniem będzie m.in. sfinalizowanie zmian w unijnym prawie, wzmacniających prawa pasażerów, gdy podróżują oni kilkoma środkami transportu. Drugim chyba jeszcze grubszym i ważniejszym społecznie tematem będzie domknięcie nowych unijnych przepisów, które mają poprawić bezpieczeństwo na drogach. Celem tych regulacji jest powstrzymanie bezkarności zwłaszcza kierowców, popełniających wykroczenia drogowe w trybie recydywy. To tylko dwa przykłady. Wspólnym mianownikiem wszystkich aktów prawnych jest finalizowanie ich treści w procedurze tzw. trilogu, przez Radę UE, PE oraz KE. To ważny konkret czwartkowej bytności kierownictwa PE w Warszawie.