Wyrok nie jest prawomocny i prawdopodobnie zostanie złożona od niego apelacja przez bank, gdy tylko sąd sporządzi uzasadnienie w sprawie. Wartość przedmiotu sporu przekracza 4 mln zł.
– Sąd ustalił wobec reprezentanta i wszystkich członków grupy, że ich stosunki zobowiązaniowe, czyli umowy kredytowe, nie istnieją – mówi Agnieszka Sobczyk, radca prawny z kancelarii KL Legal Granat i Wspólnicy, która prowadziła sprawę w imieniu frankowiczów.
– Santander Consumer Bank nie miał możliwości poznania motywów i przesłanek prawnych, którymi kierował się sąd przy podejmowaniu swojej decyzji. Wystąpiliśmy o sporządzenie pisemnego uzasadnienia - dopiero znajomość wszystkich faktów pozwoli nam podjąć decyzję co do kolejnych kroków prawnych – mówi Magdalena Grzelak, rzecznik prasowy Santander Consumer Banku.
Tyle upłynęło od złożenia pozwu do ogłoszenia wyroku.
Rozstrzygnięcie to przyszło po 7,5 roku trwania sprawy – pozew został bowiem złożony w grudniu 2015 r. W tym czasie zmieniła się linia orzecznicza i trzeba było pozew zmodyfikować.
– Pierwotnie pozew był związanym z tym, że postanowienia dotyczące kursów walutowych oraz zmiany oprocentowania nie powinny wiązać konsumentów, co skutkowałoby odfrankowieniem umów i oprocentowaniem stałym. Z czasem dołączyliśmy żądanie ewentualne o ustalenie nieistnienia umów po tym, jak zaczęła się zmieniać linia orzecznicza w sądach – mówi Agnieszka Sobczyk.
Wyjątkowo długotrwałe postępowania
Instytucja pozwów grupowych nie przyniosła rewolucji w polskim systemie sprawiedliwości ze względu na to, jak długo trwa takie postępowanie. Np. głośna sprawa „nabitych w mBank”, gdzie zarzucono bankowi nadużywanie uprawnień przy zmianach oprocentowania kredytu, trwała 10 lat i zakończyła się zwycięstwem kredytobiorców. W sprawie przeciwko Santander Consumer Bankowi nawet prawomocny wyrok nie kończy jeszcze sprawy.
– Najpierw sprawdza się, czy sprawa nadaje się do postępowania grupowego, następnie ustala się pierwotny skład grupy, a w kolejnym kroku idzie ogłoszenie do prasy o możliwości przyłączenia się do grupy i dopiero wtedy rusza postępowanie. W ramach tego postępowania grupowego sąd powinien ustalać fakty i zdarzenia, które są wspólne dla wszystkich członków grupy, ponieważ to są prejudykaty w postępowaniach indywidualnych, bo tu nie szliśmy o zapłatę. To taki hybrydowy system, który w założeniach miał być tani i szybki – najpierw idzie się do sądu o ustalenie dla wszystkich, a konkretne kwoty zasądzane są już indywidualnie – mówi Agnieszka Sobczyk.
Taką strategię przyjęto, aby utworzyć w miarę jednolitą grupę kredytobiorców, którą trudno byłoby zakwestionować.
– Można w takim postępowaniu iść po zapłatę, ale to oznacza konieczność ujednolicenia grupy, co de facto skutkuje tym, że niektóre osoby muszą zrezygnować z części pieniędzy, bo trzeba żądać tyle samo dla wszystkich w podgrupach – mówi Agnieszka Sobczyk.
Jej zdaniem w tej konkretnej sprawie dojdzie do apelacji ze strony banku, a wyrok drugiej instancji powinien zapaść nie później niż za rok. Wtedy konsumenci będą mogli rozliczyć się z bankiem w formie ugodowej lub za pośrednictwem sądu. Będzie to konieczne chociażby dlatego, że przez te niemal osiem lat sytuacja kredytobiorców się zmieniła i umowy części z nich już się zakończyły.
Millennium i mBank wygrały w I instancji
Wyrok przeciwko Santander Consumer Bankowi to pierwszy taki wyrok w postępowaniu grupowym, gdzie sąd stanął po stronie frankowiczów i unieważnił umowy. Na początku zeszłego roku 1700 kredytobiorców w I instancji przegrało z mBankiem, gdy sąd uznał, że jego zdaniem postanowienie o przeliczaniu kursów walutowych nie jest abuzywne. Podobny wyrok w 2022 r. zapadł w sprawie przeciwko Bankowi Millennium, gdzie do sądu udało się 2,3 tys. kredytobiorców.
– Przyczyny, dla których sąd okręgowy oddalił pozew zbiorowy frankowiczów przeciw Millennium, już kilka lat temu zostały zdyskwalifikowane w orzecznictwie TSUE i Sądu Najwyższego. Dotyczy to zwłaszcza poglądu sądu okręgowego jakoby do uznania za niedozwolone postanowień umownych uprawniających bank do arbitralnego wyznaczania kursu waluty indeksacji konieczne było udowodnienie przez konsumenta, że wyznaczone przez bank kursy rażąco odbiegały od rynkowego. Ale nie tylko, bo także twierdzenia, że nawet gdyby postanowienia umów kredytu członków grupy, uprawniające Millenium do wyznaczania kursu CHF według swego uznania były abuzywne, to podlegałyby z mocy prawa zastąpieniu postanowieniami odwołującymi się do średniego kursu CHF wyznaczanego przez NBP – mówi Marcin Szymański, adwokat z Kancelarii Drzewiecki Tomaszek, prowadzący sprawę.
Nie oznacza to jednak, że banki mają duże szanse na wygranie tych spraw. W przypadku mBanku już raz sprawa była rozpatrywana w apelacji i wróciła do ponownego rozpoznania po korzystnym dla banku wyroku. Zwłaszcza, że w sprawach indywidualnych frankowicze wygrywają niemal 99 proc. procesów.
– Apelację w tej sprawie złożyliśmy na początku grudnia, a biorąc pod uwagę, ile czeka się na rozpoznanie apelacji przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie, to myślę, że możemy oczekiwać wyroku na przełomie 2023 i 2024 r. Znając orzecznictwo Sądu Apelacyjnego i Sądu Najwyższego w takich sprawach jestem bardzo dobrej myśli – mówi Marcin Szymański
Pozwy grupowe się nie sprawdziły
Gdyby postępowania grupowe byłyby rozpoznawane sprawniej, to prawdopodobnie kwestia frankowa mogłaby być znacznie szybciej rozstrzygnięta. Jednak konsument może uzyskać korzystny wyrok indywidualnie dwa razy szybciej.
– Gdyby to działało, mielibyśmy 20 postępowań grupowych zamiast ponad 100 tys. spraw w sądach – mówi Agnieszka Sobczyk.
– Problem z pozwami grupowymi polega na nieprzygotowaniu sądów pod względem logistyczno-organizacyjnym do rozpoznawania spraw, w których uczestniczy kilkadziesiąt, a w naszym przypadku kilka tysięcy osób. Ilość czysto technicznych czynności jest nieporównanie większa, niż w sprawach w których występuje kilku uczestników. Pozwy grupowe mogły i powinny być doskonałym instrumentem do rozpoznawania takich „powtarzalnych” spraw, jak spory dotyczące nieuczciwych postanowień w umowach z konsumentami. Nieprzygotowanie techniczne sądów sprawiło, że ten instrument nie został właściwie wykorzystany – mówi Marcin Szymański.